środa, 24 marca 2010

"(...) przez kurwy nie miałem czasu się ożenić"* - "Rzecz o mych smutnych dziwkach" - Gabriel Garcia Marquez

   Nie "dziwkach" a "kurwach", brzmi orginalny tytuł dzieła Marqueza, w Polsce nie opublikowany przez wzgląd na wszędobylską i podcinającą sztuce skrzydła tylko ze względu na osobiste uprzedzenia cenzurę. Nic to - zmiana emocjonalnego nacechowania wulgarnej nazwy rzekomych bohaterek utworu nie wiele książce zaszkodziła, gdyż w rzeczywistości rzecz jest nie o dziwkach, nie o kurwach a o... fenomenie miłości, która nie liczy się z wiekiem.

   Punktem wprawiającym w ruch całą lawinę nietypowych wydarzeń jest równie nietypowy prezent, jakiego zażyczył sobie na swoje 90-te urodziny bohater, a mianowicie... nocy spędzonej z małoletnią dziewicą. W zrealizowaniu planu, który zakrawa na niemałe zboczenie, trąci pedofilią i budzi niesmak bez śladu zażenowania pomaga mu znajoma burdelmama Rosa Cabarcas, która jako osoba znająca fach nie takie rzeczy wszakże widziała. Wynalazła mu ona niespełna 14-letnią dziewuszkę potrzebującą pieniędzy, pracownicę fabryki koszul, przyszywającą guziki. Mimo słonej ceny, jaką przyszło starcowi zapłacić za noc z młódką, nie dochodzi do konsumpcji zlecenia - bohater i zwana przezeń poetycko Delgadiną dziewczynka śpią jedynie razem w jednym łóżku.
Kurwy odegrały w życiu bohatera rolę iście destrukcyjną. A miał z nimi do czynienia już od najmłodszych lat swego życia - jako dwunastolatek poznał tajniki funkcjonowania kantyn pobliskiego rzecznego portu. Oglądał paradujące nago prostytutki, jedna z nich wykonała z chłopcem swoistą inicjację - rzuciła go mimo jego woli na łóżko i dosiadła; chłopiec zakochał się w swej napastniczce Castorinie pierwszą, szaleńczą, młodzieńczą miłością. Potem w jego całym dorosłym życiu dziwki krążyły wokół niego niczym satelity - była wierna Damiana, służąca, którą na każde zawołanie mógł posiadać od tyłu. Zakochana w swym pracodawcy kobieta pozostała wskutek tego wieczną dziewicą. Bohater tak silnie przywiązany był do swego "kurewskiego" nałogu, iż zyskał miano kilkukrotnego Klienta Roku w dzielnicy rozpusty; świadczyć o jego manii może również rejestr kobiet, który prowadził: w wieku 50 lat jego trofeum stanowiło 514 (!) posiadanych kobiet. Próbował się wprawdzie ustatkować, oświadczył się niejakiej Ximenie Ortiz, na ślubie się jednak nie pojawił.
Poznanie Delgadiny zmienia diametralnie życie starego Don Juana. Staruszek zakochuje się w dziewczynce szczerą, nieobliczalną, gorącą młodzieńczą miłością. Wariuje wręcz wskutek tego uczucia. Romans z nastolatką uczy go kontemplacji kobiecego ciała i odnajdywania w tym rozkoszy większej nad jego pospieszną konsumpcję. Mężczyzna zaczyna mieć wizję i urojenia, w których tajemnicza nieznajoma z jego nocy towarzyszy mu w jego codzienności.

"Dziś wiem, że nie były to halucynacje, lecz jeszcze jeden cud pierwszej miłości mojego życia, która nadeszła, gdy skończyłem dziewięćdziesiąt lat"**.
Wyraża swe uczucie do małoletniej ukochanej również bardziej namacalnie - urządza dla niej pokój, leczy z choroby, podarowuje rower. Zniknięcie dziewczynki wskutek mordu dokonanego w domu publicznym powoduje szał staruszka - dezorganizuje całkowicie jego uporządkowane dotąd życie, prowadzi do obsesyjnych poszukiwań utraconej w fabrykach koszul i szpitalach. Kiedy wreszcie ją odnajduje podejrzenie zdrady wzbudza w nim ogromną agresję właściwą jedynie zakochanemu nastolatkowi. Dziewięćdziesięcioletni starzec szaleje z miłości do nastolatki.
Za tło dla specyficznej miłości starca i dziewczynki służą pewne motywy, które mi osobiście bardzo przypadły do gustu: pisanie wiadomości na lustrze, wróżenie z ręki dziewczynki przez wróżkę na podstawie linii papilarnych przerysowanych przez starca z rączki śpiącej ukochanej, pluszowy miś polarny podarowany przez dzieweczkę "dla papy brzydala" z okazji Bożego Narodzenia, czytanie śpiącej książek (np. "Małego Księcia") czy wreszcie motyw obrazu zawieszonego w pokoju ich schadzek. Motywy te bardzo uliryczniają akcję, nadają jej swoistego romantyzmu i poetyckości.
Książka Marqueza to swoista mieszanka "Lolity" Nabokova ze "Spóźnionymi kochankami" Whartona. Wpisuje się w poczet dzieł traktujących o fenomenie miłości nie patrzącej w metrykę. Jest też książką o życiu, które tak naprawdę ciągle dostarcza nam niespodzianek i uczy czegoś nowego o nas samych. Jest książką o nadziei - wszak szczęście może przyjść nawet bardzo późno i w nieoczekiwanych okolicznościach. Ten bilans dziewięćdziesięciu lat spędzonych na bezsensownych romansach prowadzi do żałosnych wniosków, okazuje się że jednak nigdy nie jest za późno na nadanie ludzkiej egzystencji wartości jaką jest kochanie i bycie kochanym.
*s. 42.
**s. 62.
Wydawnictwo i rok wydania: Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2005
Ilość stron: 110
Moja ocena: 4/6

wtorek, 23 marca 2010

"Skoro tak mówią, pomyślał, to musi być naprawdę złym, okropnym, podłym misiem."* - "Oskarżony pluszowy M." - Clifford Chase

    Na tę książkę chrapkę miałam od dawna - i tytuł i okładka oraz teoretyczna treść, którą sobie założyłam w oparciu o Wasze blogi, ale i własne przeczucia - wszystko to sprawiło, iż szukałam tej książki, szukałam, aż znalazłam. A było warto. Z pewnością mogę zaliczyć ją do moich ulubionych książek.
    Pluszowy miś przytulanka, służący za zabawkę wielu dzieciom z rodziny Chase, w której był od 1925 roku, kiedy to zastał podarowany małej Ruth jako prezent gwiazdkowy, pewnego dnia ożył. Zanim to jednak nastąpiło siedząc na półeczce w dziecinnym pokoiku widział swymi szklanymi oczkami wiele, niezbyt chlubnych niejednokrotnie wydarzeń z dziejów Stanów Zjednoczonych, jak na przykład nastroje wrogości do kolorowych czy morderstwo dokonane na prezydencie; był też świadkiem spustoszenia, jakie zasiał w niektórych stanach huragan Betsy. Miś Winkie-Marie (takie imię nadała mu pierwotnie jego pierwsza właścicielka, ubierając go jednocześnie w sukienki) doświadczając kolejnych zdrad ze strony dzieci, którym oddawał nieodmiennie całego siebie, zapragnął stać się wolnym. Jego marzenie spełniło się, w cudowny, niewyjaśniony sposób Winkie ożył.
"Tak jak sny i opowieści zaczynają żyć własnym życiem, tak ożył Winkie. I tak jak z każdego sensu rodzi się jeszcze głębszy sens, tak Winkie urodził dziecko. Trzymał je na kolanach i spokojnie podziwiał świat..."**
    Życie Winkiego i jego córeczki Małej Winkie płynęłoby zapewne spokojnie pozbawione trosk i zmartwień w leśnej głuszy, gdyby nie obsesja pewnego leśnego naukowca samotnika, który trudnił się produkcją bomb. Zobaczywszy Małą zapragnął ją mieć dla siebie i dopiął swego. Mimo jednak, iż dbał o misiaczkę, opiekował się nią i karmił trudnymi do zdobycia serowymi kulkami czy mrówkami w czekoladzie Mała Winkie nie była z nim szczęśliwa. Pewnego dnia postanowiła więc zniknąć, co też uczyniła, pozostawiając szaleńca martwego.
    Pogrążony w żałobie po swojej utraconej córeczce Winkie zamieszkał w chatce w lesie, nie dane mu było jednak zaznać spokoju - pewnego dnia odbyła się obława na Misia - nad jego chatką zawisł helikopter, okrążyli ją zewsząd ludzie z bronią. Misia postrzelono.
    Nie wiedzieć czemu uznano go bowiem za "misia zabójcę (...) specjalnie wyszkolonego, żeby okaleczać i zabijać". Akt oskarżenia sędzia odczytywał przez ponad 5 godzin. Okrzyknięto go zbrodniarzem, potworem i obrzydliwcem i domagano się dlań stryczka. Materiał dowodowy przeciwko Winkiemu zawierał się na około 20 000stron maszynopisu i 213 płytach CD. Podczas procesu pod względem bezpieczeństwa utajniono nawet tożsamość przysięgłych, a świadków oskarżenia zastąpili aktorzy - tak groźnym przestępcą był pluszowy Miś. Winkiego oskarżono m. in. o: czarnoksięstwo, praktykowanie wodoo, nauczanie teorii Darwina w szkołach, głoszenie, iż ziemia porusza się wokół Słońca, co jest sprzeczne z naukami Kościoła; oskarżono go o akty sodomii, czyny nieobyczajne, terroryzm, itp. W sprawie Winkiego zeznawał papież Urban VIII oraz Wyrocznia Delficka a nawet sam Jan Apostoł, ważkim świadkiem były opętane dziewczęta. Proces trwał ponad 17 miesięcy. Misia bronił niezbyt pewny siebie i nie zawsze mogący odnaleźć się w sytuacji, w której się znalazł adwokat o mówiącym samym za siebie nazwisku Niewygrał. Mimo swych ułomności i kpin otoczenia sądowego Niewygrał był oddany swemu klientowi i bardziej zaangażowany w sprawę, niż mogłoby się pozornie wydawać.
Wiary w ludzi i człowieczeństwo Winkie nie utracił dzięki takim ludziom, jak np. jego współwięzień Darryl, który był wielkim mężczyzną skazanym na dożywocie za... kradzież w sklepie. Szanował on jednak misia, a dni spędzał na kolorowaniu książeczek, które przynosiła mu babcia. Inną pozytywną osobą w życiu Misia była jego przyjaciółka lesbijka, emigrantka z Egiptu, Francoise, która sprzątając w szpitalu zszyła ranę postrzałową Misia i towarzyszyła mu w trudach rozprawy.
    Wymowna jest ostatnia scena, w której Francoise uczy Winkiego, jak przejść przez ruchliwą, pozbawioną świateł ulicę na drugą stronę. Odtąd za każdym razem przechodząc przez jezdnię Winkie czuł "... jakby wstąpił w rwący nurt życia i paradoksu". Również w życiu przydatna była ta lekcja - szedł przez nie jak przez jezdnię: ostrożnie, ale stanowczo.
    Książka rewelacyjna, jest swoistą antologią dziejów absurdalnych aktów oskarżenia stawianych ludziom, którzy odważyli się myśleć inaczej i podążać własnymi ścieżkami, nie tymi utartymi przez ogół. Pokazuje swoisty mechanizm uznania winy przez oskarżonego, tylko dlatego, iż społeczeństwo widzi w nim winę. Inność, niezmiennie od wieków była osądzana przez nierozumiejących jej ciemnych ludzi, którzy pragnęli zniszczyć w zarodku kiełkujące pędy nowości, by znów poczuć się bezpiecznie w swym ograniczonym światku. Książka tchnie groteskowością a przy tym wszystkim jest pełna ciepła i miłości, pozwala powrócić wspomnieniami do lat dzieciństwa i odnaleźć tam ukochanego, zasypanego nieraz kurzem zapomnienia misia pocieszyciela. Polecam gorąco:)
*s. 98.
**s. 143.
Wydawnictwo i rok wydania: AMBER, Warszawa 2007
Ilość stron: 255
Moja ocena: 6/6

sobota, 20 marca 2010

Apologia fizyczności, rozpasania i wybujałej seksualności - "Pochwała macochy" - Mario Vargas Llosa

   Mam mieszane uczucia co do tego utworu, a nieznajomość innych dzieł autora uniemożliwia mi obiektywne spojrzenie na pozycję "Pochwały macochy" w jego dorobku artystycznym; nie mam żadnego punktu odniesienia. Ja osobiście odbieram ją jako bardzo nierówną pod względem wartości literackich jakie sobą reprezentuje, a niektóre rozdziały (te dotyczące łazienkowych zmagań i rozmyślań don Rigoberta) najzwyczajniej bym wyrzuciła, bo tylko moim zdaniem powieści szkodzą. Choć sama nie wiem, mam pewną teorię o ich pożyteczności dla pełnego przekazu... Mam z tą "Macochą" mały kłopot.
   Powieść ocieka seksem. Chyba każda wariacja na temat erotyki jest tam w mniejszym lub większym stopniu realizowana. Poczynając od wyuzdanej miłości małżeńskiej przekraczającej wszelkie granice przyzwoitości, poprzez seks lesbijski, aż po kazirodztwo połączone z pedofilią wręcz. Bohaterowie powieści szukają rozlicznych sposobów na pomnożenie doznań seksualnych; fizyczna strona miłości przemienia się w ich rozwiązłych umysłach niemal w obsesje. Ich fantazje budzą niesmak a niejednokrotnie przyprawiają też o mdłości.
Akcja główna powieści dzieje się w Limie, zaś jej bohaterami są czterdziestoletni don Rigoberto oraz jego druga żona i obiekt kosmatych myśli, które co noc urzeczywistnia, donia Lukrecja. Przez strony powieści przewijają się też rozliczne postaci z analizowanych przez autora obrazów, w które wciela się a to don Rigoberto, a to jego żona. Lukrecja jest więc w rozwiązłej wyobraźni męża wcielającego się w rolę mitycznego Kandaulesa, króla Persji, jego królową, której piękny zad słynie na całe królestwo. "Ona jedynie - o, ukochana! - obdarzona jest zadem. Dlatego jestem jej wierny; dlatego ją miłuję." - tymi słowami, sprowadzając jednocześnie swą żonę do roli obiektu seksualnego, Kandaules opisuje swe uczucie względem żony. Zad Lukrecji był też powodem śmierci jednego z jego niewolników - chcąc się przekonać czy najmężniejszy z jego poddanych posiądzie jego żonę, król zaproponował eksperyment. Niewolnikowi się nie udało (zapewne peszył go fakt, iż jest obserwowoany przez męża Lukrecji), w zadośćuczynieniu upokorzenia, jakiego doznała posłuszna żona, król kazał Atlasa ściąć. Przechwalając się tez zadem żony przed ministrem Gygesem pozwolił temu obserwować go uprwiającego miłość z żoną, by udowodnić mu to naocznie.
Innym razem, za przyczyną innego dzieła, Lukrecja staje się Dianą z obrazu Bouchera, zażywającą kąpieli w towarzystwie swej służącej Justyniany. Potem obie będą się kochać. Pikanterii ich igrszkom dodawać ma świadomość, iż są podpatrywane przez pacholę - małego Alfonsa, syna don Riogoberta z pierwszego małżeństwa. Lukrecja - Diana podnieca się myślą, iż chłopiec pić będzie wodę do której oddawała ona mocz; iż psy przyglądające się psotom kobiet zaczną spragnione lizać ich ciała....
Francois Boucher - Diana po kąpieli(1742), olej na płótnie, Paryż, Luwr
Lukrecja jako italska Wenus wodzi też na pokuszenie swym nagim ciałem młodego nauczyciela gry na fortepianie, zobligowanego przez don Rigoberta do relaksowania i nastrajania jego żony na nocne harce muzyką. Uczynek jest tym bardziej niecny, iż chłopiec czuje w sobie boskie powołanie i pragnie wstąpić w krótce do klasztoru.
Tiziano Vecelio - Wenus z Amorem i Muzyką, olej na płótnie, Madryt, Muzeum Prado
   Jednakże najbardziej chyba zdeprawowanym bohaterem jest nie kto inny, jak mały Fonsito. Dziecko, które ledwo przyjęło komunię świętą o twarzy małego cherubinka jest właśnie najbardziej wyrachowanym, pozbawionym jakiegokolwiek poczucia moralności i przyzwoitości potworem. On właśnie wymusza na macosze szantażem względy, by poprzez swój misterny plan, zakładający seks z macochą, wzniecanie w niej pożądania i kochanie się z nią pod dachem ojca, bądź to pod jego nieobecność, bądź podczas jego wieczornej toalety, doprowadzić w końcu do rozpadu związku ojca - a wszystko to z robi z miną słodkiego i rozkosznego niewiniątka. Tytuł książki - "Pochwała macochy" - jest zarazem tytułem wypracowania na dowolny temat zadanego rzekomo chłopcu w szkole, które to wypracowanie posłużyło mu do demaskacji Lukrecji przed swym ojcem.
   Książka Llosy, jakkolwiek momentami wręcz odrażająca, może byc moim zdaniem bodźcem do dyskusji na temat tego, jak wiele uprzedzeń i utartych sposobów myślenia krępuje nawet w XXI wieku sztukę i literaturę. Czy opisy wypróżniania dona Rigoberta są mniej wartościowe literacko od opisów pięknych krajobrazów lub zacnych czynów? Dlaczego gorszą one czytelnika skoro - stosując tu technikę korespondencji sztuk - malarstwo abstrakyjne ukazujące maszkary, ludzi o zmasakrowanych twarzach zachwyca i zyskuje miano wysokiej sztuki. Czy na sztukę można patrzec i oceniać ją poprzez społecznie uznane za właściwe wartościowanie. Wszak opisy tylko i wyłącznie realistycznych czynności zamieścił w swej książce Llosa, a zaraz przypięto mu etykietkę skandalisty, bo opisuje aż, a przecież w rzeczywistości, tylko ludzką fizjologię. Ja oczywiście nie mówię, iż mnie te fragmenty nie odrzucały; zastanawiam się tylko czemu miały służyć, a powyższy wywód to moja teza.
Wydawnictwo i rok wydania: MUZA, Warszawa 1993.
Ilość stron: 157
Moja ocena: 4/6

środa, 17 marca 2010

"Wszystkie diabły opuściły piekło i są teraz w Rwandzie"* - "Ocalony. Ludobójstwo w Rwandzie" - Reverien Rurangwa


   Wstrząsająca książka. Wymyka się jakimkolwiek kryteriom oceny. Nie sposób też jej zrecenzować. Można jedynie mówić o jej przekazie, o potrzebie dawania świadectwa światu i uchronienia od zapomnienia o zbrodni ludobójstwa, która dokonała się w małym afrykańskim państewku w 1994 roku, a na którą świat przymknął oko. Mnie to świadectwo poruszyło do głębi i pokazało zarazem jak niewiele dotąd wiedziałam o masakrze, która wydarzyła się zaledwie kilkanaście lat temu, w zdawać by się mogło cywilizowanym świecie. Na lekcjach historii czy wosu nie dochodzi się do wydarzeń ostatnich dekad wskutek chronologicznego systemu nauczania. To wielki błąd. Żyjemy więc często w nieświadomości, zaślepieni deklaracjami o humanitarności naszych czasów... Przeczytajcie tę książkę, poznajcie prawdę.
   Reverien Rurangwa urodził się w miasteczku Mugina w 1978 roku. Był obywatelem Rwandy - państewka w Afryce środkowo-wschodniej, które dzieliły ze sobą trzy współegzystujące grupy etniczne - Hutu (85%), Tutsi (14%) oraz Pigmeje Twa (1%). Tutsi są smukli, wysocy; to nomadowie, pasterze trzód, hodowcy krów i wojownicy. Od XIV wieku to właśnie członkowie Tutsi byli uznawaną dynastią panującą w Rwandzie. Hutu natomiast byli rolnikami uprawiającymi ziemię, mieli krępą budowę ciała, szerszy nos i ciemniejszą skórę. Pigmeje Twa byli myśliwymi. Te trzy grupy etniczne żyły w zgodzie i miłości, uzupełniając się wzajemnie i czerpiąc z dobrodziejstw wnoszonych przez każdą z nich na rzecz wspólnego dobra.
  Zarzewiem konfliktu była katastrofa samolotu niosącego na pokładzie prezydenta Rwandy, Juvenala Habyarimany pochodzącego z plemienia Hutu, do której doszło 6 kwietnia 1994 roku. Maszyna została trafiona dwoma pociskami rakietowymi i eksplodowała nad lotniskiem w Kigali - stolicy Rwandy. O jej dokonanie oskarżono plemię Tutsi. Następnego dnia rozpętało się piekło. Bezbronne ofiary zostają porzucone przez księży i misjonarzy, którzy w trosce o własne życie porzucają potrzebujących ratując siebie. Wolna Rozgłośnia Radiowa Tysiąca Wzgórz (zwana przez Tutsi Radiem Śmierć) nawołuje i podjudza słuchaczy Hutu do "rozdeptywania karaluchów".
   Uzbrojeni w ostre meczety i dzidy Hutu z uśmiechem na ustach szlachtują zgromadzonych na wzgórzu swych niedawnych sąsiadów i przyjaciół, którzy dysponują jedynie kamieniami by odeprzeć ich atak. Ekstremistyczna milicja Hutu urządza sobie zabawę polegającą na strzelaniu do swych ofiar i celowaniu w nie granatami. Tutsi szukają schronienia w kościele:
   "Do tego samego kościoła chodziłem na modlitwę i służyłem do mszy (razem z Hutu), Na tym samym wzgórzu grałem w piłkę, pasłem krowy i śpiewałem (razem z Hutu). Mam piętnaście lat, jestem tylko dzieckiem i właśnie mam umrzeć. Mam zostać zamordowany przez ojców moich przyjaciół; ojców tych, z którymi grałem w piłkę, służyłem do mszy i pasłem krowy" (s. 51)
   Kat Simon Sibomana, znajomy rodziny Reveriena, dokonuje krwawej rzezi na 43 członkach rodziny chłopaka ukrytych w przyklasztornej szopie, umierających już niemal i tak z głodu i pragnienia. 15-latek obserwuje jak kat odcina głowę jego stryja, jak uśmierca babcię nie pozwalając jej się nawet pomodlić. Najokrutniejsza jest śmierć zadane matce chłopca -rozebranej przez kobiety Hutu, które grabiły ofiary z ubrań i biżuterii, Sibomana powoli rozcina maczetą brzuch pozostawiając ją na powolną i bolesną agonię. Sam również doznał bardzo ciężkich obrażeń - obcięto mu lewą rękę maczetą, a następnie, gdy uciekł z szopy, którą oprawcy Hutu palili wraz ze znajdującymi się w niej zwłokami rodziny Reveriena, pokieraszowali go wyłupując chłopcu oko, miażdżąc mu ramię sztachetą nabitą gwoźdźmi oraz niemal obcinając nos. Dziecko nie mogło mimo to umrzeć, kiedy chodziło i błagało swych oprawców, by je dobili, by wreszcie nie czuć ogromnego bólu, ci urągali i śmieli mu się w twarz.
   Okrucieństwo zbrodni, jakiej dopuścili się Hutu poraża i mrozi krew w żyłach tym bardziej, że katując swe ofiary próbowali wyrównać niesprawiedliwość, jaką zarzucali naturze, a mianowicie - ładniejszą powierzchowność swych ofiar. Obcinając stopy i głowy pozbawiali Tutsich ich wysokiego wzrostu, tnąc ostrzem w poprzek twarzy zniekształcali ładne nosy będące obiektem zazdrości ich plemienia. 
   Chłopcu pomogli funkcjonariusze Czerwonego Krzyża oraz Lekarzy bez Granic - leczyli oni ofiary masakry podczas gdy na podwórzu szpitalnym Hutu gwałcili kobiety i w pośpiechu wyrzynali, kogo tylko się dało. Pomocy udzielił mu także belgijski misjonarz, ojciec Pierre Simons, lokując chłopca w prowadzonym przez siebie domu dziecka. 24 grudnia '94 chłopca odesłano do Genewy.
   Dwa lata później chłopak postanawia powrócić do ziemi swych przodków, by tam dać świadectwo prawdzie i żądać sprawiedliwości. Składa oskarżenie pod adresem kata swego i swych najbliższych. Nękany przez sojuszników Sibomany musi ukrywać się i w końcu wrócić do Szwajcarii. Gryzące poczucie niesprawiedliwości chłopaka wzmaga fakt, iż po 2 latach, w 1998 roku, zbrodniarz zostaje wypuszczony na wolność - objęła go amnestia ze względu na "podeszły wiek" ( w rzeczywistości więziono tylko kategorię wiekową do 45 roku życia, z kary zwalniano też młodych sprawców; Sibomana miał lat 60).
  Odtąd chłopak musi na nowo zdefiniować system pojęć bez których nie sposób funkcjonować, a które sformułowane przez ludzi nie mających do czynienia z ludobójstwem, dla Reveriena są jedynie pustymi dźwiękami. Wraz ze swym Szwajcarskim opiekunem, który niemalże zastąpił mu ojca, Lucem, rozważa znaczenie i istotę kwestii takich jak przebaczenie, sprawiedliwość czy zazdrość. Luc pomaga mu też odnaleźć Boga, w którego chłopak wobec swych przeżyć przestał wierzyć. Reverien odbywa też podróż do Auschwitz by stanąć na ziemi skalanej podobną zbrodnią jak ta, której był ofiarą. 
  Ludobójstwo w Rwandzie zakończyło się oficjalnie 4 lipca 1994 - oszacowano, iż od kwietnia pomordowano tam 1.300.000 ofiar. Kary za tę zbrodnie były wręcz szyderstwem dla jej ofiar - w maju 2005 Trybunał Karny dla Rwandy wydał 22 wyroki skazujące i 3 uniewinniające. Pracowało nad tym 16 sędziów i ponad 800 urzędników, a budżet nań wynosił ponad 100 mln dolarów rocznie.
* s. 45, wyznanie misjonarza zbiegłego do Belgii w czasie rwandyjskiej masakry.
Wydawnictwo i rok wydania:  POLWEN, Radom 2009.
Ilość stron: 237 (wraz z aneksem).
Moja ocena: 6/6.

niedziela, 14 marca 2010

"... poszczególna śmierć nie jest wykonana szczególnie dobrze, ale nie o to przecież chodzi. O masę chodzi." * - "Szczury i wilki" - Grzegorz Gortat

   Powiem szczerze - zaintrygowała mnie okładka. Nie ukrywam, iż w wielu przypadkach, to właśnie wizualna strona książki decyduje o mojej chęci jej przeczytania - takie moje skrzywienie;) Ale się nie zawiodłam - choć spodziewałam się nieco innego prowadzenia fabuły.
   Miała być to bowiem rzecz o współczesnym problemie wciąż niestety żywej w zwyrodniałych kręgach polskiej młodzieży plagi ideologii nazistowskiej i hołdowania chorym mrzonkom Hitlera. W rzeczywistości jednak historia Heinricha i jego zdegenerowanych koleżków, tworząca swoistą kompozycję klamrową utworu, jest tylko pretekstem do przypomnienia czytelnikowi apokalipsy XX wieku - II wojny światowej i masowej zagłady ludności niearyjskiej. Akcja historycznej wstawki rozgrywa się w Auschwitz. Gortat pozwala swojemu czytelnikowi oglądać obozową odyseję więźniów z rozlicznych punktów widzenia - raz widzimy ją oczyma Unterscharfurera Grohmanna - bezwzględnego dla "nieniemców", spragnionego zadawania bólu i wyładowywania swych frustracji na więźniach kanalii, który rozrywkę czerpie z katowania podwładnych. Innym razem czytamy o rzeczywistości oświęcimskiej w dzienniku również niemieckiego żołnierza - Stoopa - ta postać jednak nosi już ślady człowieczeństwa - w obozie jest, by uniknąć oddelegowania na front, pragnie również załatwić tę ciepłą posadkę bratu Frazowi. Gdy otrzymuje telegram o śmierci żony przy porodzie oraz o uduszenia syna pępowiną, a także gdy jego brat, nie mogąc znieść oświęcimskiej rzeczywistości popełnia samobójstwo, do Stoopa dociera, że nie walka o przestrzeń życiową dla fuhrera jest jego życiowym powołaniem - ratuje on wspólnie z psem Mensch'em Żydowską sierotę od pewnej zagłady. Kiedy indziej podróżujemy bydlęcym wagonem wraz z Lajosem Egerem (zamiłowanym w Niemieckiej literaturze i kulturze Żydem narodowości węgierskiej) oraz jego uczniem Danielem - widzimy ludzi umierających z pragnienia, trupki niemowląt trzymane przez upierające się przy życiu ich pociech, zrozpaczone matki. Razem z nimi po dotarciu na miejsce udajemy się na rzekomą kąpiel - tyle, że my już wiemy iż to kłamstwo; oni nie i to ich jedyne błogosławieństwo. Autor nie szczędzi czytelnikowi szczegółów też jeśli idzie o obozowe pojmowanie medycyny - wszelkie choroby były jak najbardziej mile widziane, więźniarki poddawano zabiegom wszczepienia w macicę komórek rakotwórczych, z transportów wyszukiwano bliźniąt, by poprzez badania genetyczne podnieść płodność Niemek i rozlać dwa razy szybciej rasę aryjską po kuli ziemskiej; szukano również liliputów w celu skarlenia narodów niearyjskich w razie by krematoria obozowe nie były dość wydajne, by całkowicie je wyeksterminować. Wstrząsają opisy gabinetu doktora Megelego - w słojach na półkach trzymał on osobliwy materiał badawczy - wydłubane oczy, szkielety liliputów, głowy bliźniąt zatopione w formalinie. Oczywiście są też przykłady bohaterstwa i zachowania człowieczeństwa - bohaterami, którym się to udało są między innymi Lucyna Steiner i Mensch (owczarek niemiecki - tak właśnie). Lucyna to spolszczona Niemka, odmawia ona jednak, śladami męża Bruna, podpisania sojuszu z Rzeszą; w obozie funkcjonuje jako lekarka w bloku kobiet. Zostaje oskarżona za rzekome zabicie Niemca Grohmanna oraz pomoc w ukrywaniu żydowskich niemowląt, które po porodzie należało natychmiast spalić, spotyka ją kara śmierci. Jej misję kontynuuje pies Mensch, pobity niemal na śmierć przez swego pana Grohmanna za zagryzienie innego owczarka, znęcającego się nad więźniarką. Menschowi cudem udaje się uniknąć losu potrawki z psiny, którą miał się stać, jednak miłosierni więźniowie nie pozwalają zwierzęciu zdechnąć; leczą psa i ofiarowują Rapportfuhrerin Drechsler. Ta szkoli owczarka na tropiciela Żydowskich niemowląt, pies jednak, w niewytłumaczalny sposób, kierując się zdumiewającą, nadprzyrodzoną rzec można moralnością i poczuciem etyki, swoistym człowieczeństwem, oszukuje właścicielkę konspirując z Lucyną - nie przynosi pani ukrytego dziecka, a jedynie zawiniątko z suchym chlebem. W pamięć zapada ostatnia scena, gdy wywieziony za bramy obozu przez Stoopa, który dostrzegł dziwne człowieczeństwo i ludzkie miłosierdzie w psie, Mensch niesie zawiniątko z dzieckiem w stronę domostw.
   Opowieść o fabryce śmierci jest wkomponowana w całość na prawach sennej wizji Heinricha, który po ulicznej bójce zapadł w śpiączkę. Znaczącym rekwizytem i łącznikiem chłopaka z przeszłością jest też posiadany przez niego pasek Grohmanna. Pasek, który omal nie przyczynił się do zabicia Menscha; pasek, który stał się zgubą dla Lucyny, która ukrywała go wraz z pozostałymi częściami munduru zabitego wskutek fortelu więźniów Grohmanna. Piętnastoletni Henryk nie miał łatwego dzieciństwa - ojciec alkoholik znęcał się nad matką, którą chłopak bardzo kochał, a która zaharowuje się by utrzymać rodzinę. Nie usprawiedliwia to jednak zbrodni jakie dokonał pod natchnieniem opętanego ideologią nazistowską A. H - oni dwaj bowiem zamordowali bezdomnego, pocięli jednego z członków ich tajemnego zgrupowania, który się im rzekomo przewinił. Uczestnicząc w tajnych zgromadzeniach podjudzali w sobie agresję i nienawiść wobec narodu Żydowskiego. Dopiero ta senna wizja zmusza Heinricha do zastanowienia nad wyznawanymi ideałami - co wybierze, nie wiadomo, autor zawiesza decyzję chłopaka. Jednak zmiana mentalności chłopaka wzrusza relacje pozostałych zrzeszonych i prowadzi do rozłamu w tej swoistej sekcie. Erich policzkuje bowiem przywódcę bandy - A. H. i odchodzi, wraz z nim rozchodzi się reszta zrzeszenia.
   Współczesna tematyka powieści Gortata zyskała w moich oczach na aktualności wskutek pewnego zbiegu okoliczności. Gdy odłożyłam książkę po jej skończeniu i włączyłam wiadomości natrafiłam na materiał o zbezczeszczeniu pomnika ofiar holokaustu na dzień przed obchodami ku ich pamięci w Krakowie Płaszowie. Problem jest więc palący, nie ma co zaprzeczać. Nawet bowiem jeśli był to tylko zwyczajny akt wandalizmu, jakiś idiota dopisze sobie doń chorą ideologię i znajdzie grupkę równych mu idiotów, którzy z nudów i braku rozrywki postanowią nienawidzić. Wszak historia lubi się powtarzać. A wtedy nieszczęście gotowe.
* - s. 98-99, fragment "Pamiętników Malte-Laudrisa Brigge'a" Rilke'go przytoczony obozowemu strażnikowi przez Eger'a, kiedy zrozumiał, iż prowadzą ich transport na śmierć, jako nagrobek dla niego i jego narodu.
Wydawnictwo i rok wydania: Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2009
Ilość stron: 266
Moja ocena: 5/ 6

piątek, 12 marca 2010

Szczeliny i Tryskacze jako sfeminizowana wersja Adama i Ewy - "Szczelina" - Doris Lessing
















"Szczelina" to moje pierwsze spotkanie z książkami Doris Lessing. Postanowiłam liznąc wielkiego świata i ugryźć literackiego Nobla, a że nazwisko Lessing jakoś dobrze mi się kojarzyło od niej zaczęłam. I powiem szczerze - podobało mi się.
Interesująca jest przede wszystkim tematyka utworu - a mianowicie hipotetyczna, alternatywna wizja początku rodzaju ludzkiego, wywodzącego się z kobiet-Szczelin. Kobiety pochodzące z morza zapładniane były przez wodę, wiatr lub księżycowe promienie, wiodły swoje spokojne życie skoncentrowane wokół Szczeliny, której składały ofiary z członkiń swej prymitywnej społeczności. Ta w zamian pozwalała im wydawać na świat kolejne dziewczynki. Jednak pewnego dnia dochodzi do wydarzenie, które burzy dotychczasowy ład i porządek egzystencji prakobiet - jedna z nich powija odmieńca, istotę posiadającą "rurkę i kulki' - Potwora. Kobiety przerażone innym zwanym Tryskaczem postanowiły się pozbyć chłopca i zostawiły go na Skale, Która Zabija orłom na strawę. Kolejne dzieci płci męskiej padały ofiarą eksperymentów mających na celu upodobnienie ich do Szczelin: obciano im genitalia, szczypano aż utworzyły się stany zapalne lub rzucano wprost do morza na niechybną śmierć. Wkrótce jednak kilku malcom udało się przeżyć, nie mogąc znieść złego traktowania uciekli od swych matek i zatrzymali się na polanie nieopodal, by dać początek męskiemu gatunkowi. Odtąd prehistoryczne, olbrzymie orły przynosiły małych Tryskaczy na polanę, tam wykarmiała dzieci łania. Dwa ludzkie gatunki przez długi czas egzystowały równolegle, w oddalonych nieco tylko od siebie osadach, nie zdając sobie z tego nawzajem nawet sprawy.
Autorka prowadzi swą fabułę jednocześnie na dwóch płaszczyznach historycznych a pretekstem do ich przenikania są badania Rzymskiego historyka nad materiałami i źródłami historycznymi - to właśnie on opowiada nam historię Szczelin. Mężczyzna żyje w czasach Nerona - w jego narracji pobrzmiewa echo legendarnego pożaru Rzymu czy antypatii do chrześcijan jako zbrodniarzy i mącicieli porządku publicznego. Po jednym małżeństwie, które skończyło się śmiercią żony a potem synów służących w legionach, wiąże się on z młodziutką Julią, nie ma między nimi prawdziwej miłości, Rzymianin jest w pełni świadomy, iż żona go zdradza, obchodzą go jednak tylko dzieci - Lywia i Titus.
Wydawnictwo i rok wydania: Świat Książki, Warszawa 2008
Ilość stron: 270
Moja ocena: 5/6
Nagroda Nobla w 2007 roku.

czwartek, 11 marca 2010

Ten pamiętnik był moją wodą do obmycia duszy - "Dziennik jaskółki" - Amelie Nothomb

   "Dziennik jaskółki" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Amelie Nothomb. Szczerze powiem, nie wiedziałam czego się spodziewać po cieniutkiej książeczce znalezionej na bibliotecznej półce. Do jej przeczytania zachęcił mnie znajomo brzmiący tytuł. I choć książka nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie, to pozostawiła chęć dalszych spotkań z autorką na kartach jej prozy.
   Książka jest swoistym studium psychologicznym wypaczonej psychiki zwyrodnialca, który znajduje osobliwą przyjemność, ekstazę można by rzec nawet, w odbieraniu życia. Doznany zawód miłosny a potem także utrata pracy (był kurierem, wyrzucono go za potrącenie staruszka motorem), sprawiają, iż staje się on płatnym zabójcą. Nie jest on jednak bezmyślną maszyną do zabijania - mordowanie w jego wykonaniu urasta do rangi sztuki, do której dorabia on sobie swoją własną filozofię, wzbogaca o dziwaczne rytuały.
   Natchnieniem do kolejnych zbrodni jest dla Urbana (imię wymyślone przezeń na potrzeby "pracy") eksperymentalna muzyka Radiohead. Przed przystąpieniem do realizacji kolejnego zlecenia bohater wypełnia też obrzęd polegający na myciu rąk lodowatą wodą - jest to jego "akt oczyszczenia". W pewnym momencie można nawet stwierdzić, iż Urban od zabijania się uzależnia - "potrzebowałem dziennej dawki mordowania tak, jak inni tabliczki gorzkiej czekolady" rozmyśla bohater Nothomb. Odbieranie życia było dla Urbana czynnością wielce podniecającą - krew i sadyzm wzbudzały w nim erotyczny niepokój i pozwalały osiągać onanistyczne rozkosze, zaspakajać swą chorą seksualność.
   Wszystko zmienia się kiedy jako zlecenie otrzymuje rozkaz zabicia wysoko postawionego polityka, zabija też jego córkę, zwaną potem jaskółką. Jednak po śmierci swej ofiary konstatuje, iż jest w niej zakochany. Ta miłość odmienia całe jego dotychczasowe życie - postanawia zerwać z przeszłością, przestaje zabijać, zmienia imię na Innocenty (po francusku oznacza to niewinny). Aby zadośćuczynić swej ukochanej popełnia akt zjedzenia jej pamiętnika, bo wie, iż dziewczyna pragnęła ukryć go przed zawistnym światem.
Wydawnictwo i rok wydania: MUZA, Warszawa 2007.
Ilość stron: 76
Moja ocena: 4-/6

sobota, 6 marca 2010

"Wszystko o kobietach" na Dzień Kobiet


Nigdy dotąd nie byłam w teatrze. Jak się uchowałam? Nie wiem... Nigdy nie byłam, a zawsze chciałam iść, tylko mi było nie po drodze. Dlatego tym bardziej ucieszył mnie prezent od Męża na dzień kobiet, dany mi co prawda z wyprzedzeniem ( ale On był zawsze w gorącej wodzie kąpany;) ), jednakże jaki wysmakowany i trafiający w moje gusta - bilety do teatru. Sztuka też okazała się jak najbardziej na czasie i wpasowana w moje preferencje - opowiem Wam więc "Wszystko o kobietach"...Jak powszechnie wiadomo, kobieta zmienną jest. Jednakże nie przeszkadza to by wszystkie kobiety były takie same. Ale właściwie to jakie jesteśmy? Pragniemy kochać i być kochane, czekamy i marzymy, by ktoś na nas czekał, często manipulujemy bezdusznie, ale same też padamy ofiarą manipulacji. Czasem zdarza się, że potrzebujemy wybaczenia, czasem oczyszczamy się wewnętrznie do tego stopnia, by umieć krzywdy wybaczyć, nawet jeśli miałoby to trwać całe niemal życie. Im bardziej bezbronne jesteśmy wewnątrz, tym ostrzejsze są nasze kolce, bezlitośnie kłujące otaczający nas świat zewnętrzny. Kobiecość jest czymś ponadczasowym - jej esencja nie słabnie w zależności od wieku - jak pokazały to aktorki grające w spektaklu, zmieniają się tylko atrybuty. Lizaczki ssane przez Mimi, Dzidzię i Binię zamieniają się w laski wiekowych pensjonariuszek domu seniora, ale w sercach ich właścicielek wciąż goszczą te same pragnienia i obawy.

Mężczyźni, mimo iż bezpośrednio w sztuce nie pojawia się żaden z przedstawicieli "brzydszej" płci, są stale w niej obecni. Jaką rolę odgrywają w życiu bohaterek? Poczynając od tatusia, który kładąc się na mamusię i dysząc wprawia córkę w zakłopotanie i prowokuje do stawiania sobie pierwszych egzystencjalnych pytań, poprzez współpracowników i przełożonych mogących w mniej lub bardziej moralny sposób przyczynić się do ich zawodowego awansu, poprzez mężczyznę, który skłócił ze sobą kochające się siostry czyniąc je obie bardzo nieszczęśliwymi i zmieniając im życie w piekło, aż po grającego w szachy Henryka - obiektu westchnień osiemdziesięciolatek. To właśnie stale obecni w życiu kobiet mężczyźni są sprawcami każdego uśmiechu, ale także właśnie oni wyciskają łzy.

Istotną, a nawet nadrzędnej wagi sprawą, są stosunki damsko-damskie. Kobiety będące dla siebie nawzajem babciami, matkami, córkami, przyjaciółkami, partnerkami czy rywalkami, mimo iż borykają się z identycznymi niemal problemami i odczuwają prawie to samo, nie są w stanie niejednokrotnie zupełnie się porozumieć. Są wobec siebie nawzajem toksyczne, obłudne i zielenieją z zazdrości, gdy tylko jednej z nich los daje odrobinę więcej. Ale mimo wielu meandrów losu udaje im się w końcu przeważnie wyprowadzić wzajemne stosunki na prostą, co okazuje się zbawienne przede wszystkim dla nich samych.

Scena stała się więc swoistym lustrem, w którym każda z nas mogła odnaleźć własne odbicie. Mimo, iż ubarwione sporą dawką humoru, ale jakże prawdziwe i trafne. Wszakże rozmowy przy kolejnej lampce wina o łóżkowych poczynaniach naszych partnerów czy obgadywanie koleżanki, która dostała awans leży w naszej naturze rodem z Wenus, nie wyprzemy się tego drogie Panie;)
Tekst: Miro Galvan

Reżyseria: Krzysztof Olichvier

Obsada: Izabela Brejtkop - Frączek ( Magda, Krysia, Nina, Mimi i Rozalia); Ewa Trochim ( Anita, Hania, Maria, Binia i Matylda) oraz Agnieszka Wilkosz ( Olka, Jola, Janka, Dzidzia i Luiza).

Czas trwania: 80 minut

Ślepo podążając za szczęściem bardzo łatwo je przeoczyć - "Odette i inne historie miłosne" - Eric-Emmanuel Schmitt



















Dotąd znałam Schmitta jako autora tekstów przeznaczonych do wystawiania na scenie, takich jak "Małe zbrodnie małżeńskie" i "Tektonika uczuć". Teraz odkryłam jego oblicze prozatorskie i muszę przyznać, że bardzo mi się ono podoba. Forma się zmieniła, ale ze Schmitta dramaturga w Schmitt'cie prozaiku pozostała tematyka obracająca się w sferze relacji damsko-męskich.
Książka jest zbiorkiem ośmiu krótkich opowiadań, ukazujących życie ośmiu różnych kobiet. Jednakże wszystkie je łączy nieustający pęd do poszukiwania szczęscia w życiu, przy czym dla każdej z bohaterek ma ono inną definicję. Dla Wandy Winnipeg, awansującej społecznie dzięki kolejnym bogatym zamążpójściom, wyrachowanej nowobogackiej gminnego pochodzenia, która wstydząc się przeszłości ukuła sobie potrzeby wysoko postawionych znajomych nową tożsamość, sensem życia okazuje się uszczęśliwienie osoby, która przed wieloma laty okazała dlań odrobinę serca i dobroci. Cynicznej i rozczarowanej życiem, w którym brak jest ideałów Helene szczęście przynosi dopiero pogodzenie się z zastaną, pełną wad i niedociągnięć rzeczywistością oraz umiejętność cieszenia się z tego, że jest jak jest; kochania życia nie "za" ale "pomimo". Gdy nagła śmierć odbiera jej Antoine'a - męża, który był jej "przewodnikiem po życiu" pozwalającym jako tako funkcjonować w świecie znienawidzonym przez Helene, kobieta do reszty pogrąża się w marazmie. Jednakże pamięć o tym wyjątkowym człowieku, którego więcej niż tylko akceptowała, każe jej wziąść się w garść. Helene zaczyna podróżować, bo "Antoine uwielbiał podróże". I to właśnie dzięki temu krokowi los stawia na jej drodze człowieka, który prawdopodobnie wypełni sensem resztę jej dni. Tajemnicza i zaskakująca jest historia Odile Vernisi, paryżanki żyjącej w wymaginowanym świecie ułudy. Choroba zmienia jej życie w koszmar, w którym po mieszkaniu przemyka w nieznanych celach obca kobieta, w którym mąż bez powodu od niej odchodzi i pobiera się z młodszą, ma z nią dzieci; w końcu dochodzi do tak niewyjaśnionych zdarzeń jak odnalezienie na półce wydrukowanej pracy doktoranckiej nad którą właśnie pracuje. Odile widzi zjawiska niewyjaśnialne i uczestniczy w niezrozumiałych wydarzeniach - taki jest jej chory świat... Dla tej kobiety szczęściem może być już tylko całkowity triumf choroby, który da jej ukojenie wynikające z całkowitej utraty pamięci. Szczęścia nie udaje się odnaleźć Aimee - jej życie upływa pod znakiem kochanka Georges'a, który, mimo deklarowanego jej płomiennego uczucia pozostawia ją samą sobie po 25 latach romansu. Na domiar złego pięćdziesięcioletnia Aimee traci pracę. Wtedy dokonuje specyficznego podsumowania swojego życia, ponieważ czyni to przez przymat materialnych dowodów uczucia mężczyzny - rezultat okazuje się pożałowania godny. Biżuteria od Georgesa jest bowiem nic nie warta, a podarowany jej przezeń obraz Picassa to falsyfikat. Kobieta gorzknieje, ale bierze się w garść. W końcu dowiaduje się jednak, iż jest chora na raka. Spełnieniem dla niej okazuje się zemsta - fałszywe dzieło Picassa postanawia zapisać jako orginał łatwowiernej i naiwnej jej zdaniem opiekunce, jako nauczkę, iż dobroć w życiu nie popłaca. Jak wiele dobrego przyniesie ta decyzja nie będzie jej dane się dowiedzieć... Wszystko, co potrzebne do szczęścia miała rzekomo Isabelle - była piękna, bogata, mąż ją bardzo kochał. Jednak pewne wydarzenia sprawiły, iż kobieta dowiedziała się, że żyje w świecie fikcji - Samuel miał bowiem drugą rodzinę, miał dzieci z inną. Isabell częściowo rozumiała męża - choroba sprawiła, iż nie mogło dojść między nimi do stosunku, co uniemożliwiało im posiadanie dzieci - mimo to dręczyła męża swymi humorami i milczeniem. Doprowadziło to do tragedii. Wtedy Isabell traci swoje szczęście, tylko wydawać by się mogło po to, by wreszcie zrozumieć jak wiele było jej dane i docenić szczęśliwą przeszłość. Ułudą szczęścia musiała zadowolić się bosonoga księżniczka, która postanowiła korzystać z życia na przekór wszystkiemu. Dziewczyna na jedną jedyną noc w życiu przemieniła się w tajemniczą boginię, by uwieść nieziemsko przystojnego aktora. Zaryzykowała i triumfowała; wiedziała, czego chce. Zupełnie jednak nie jest świadoma, iż pozostaje w pamięci swego kochanka Fabiano na zawsze. Mężczyzna po 15 latach próbuje ją odszukać i choć na happy end jest już za późno, poznaje tajemnicę Donatelli. Szczęście dla innych ludzi umie wskrzesać z popiołów Odette, czyni to jednak kosztem własnego. Uczy ona ukochanego pisarza, Baltazara Balsana dostrzegać realne wartości we własnym życiu, wyciąga go ze szponów depresji. Robi to, bo umie brać życie takim, jakie jest, umie godzić się z losem i nawet lubić to kim jest i jacy są jej bliscy ( nie ma problemu z akceptacją homoseksualizmu syna). Umie też kochać, przez duże k - mądrze i nieegoistycznie. Ostatnia historia mówi o więźnarkach umieszczonych na Syberii za postawę antystalinowską. Największym strapieniem kobiet jest brak jakiegokolwiek kontaktu, choćby nawet korespondencyjnego, z córkami. Przemyconym ołówkiem na kartkach z posklejanych papierków od papierosów piszą one do sywch dzieci listy. Listy te nie zawierają jednak rad ani wyjaśnień; piszą natomiast o czymś, co pozwala zachować pozory normalności. Córki nazywają potem zbiór tych listów "najpiękniejsza książką świata", jest to ich swoiste dziedzictwo, spadek po matkach.
Schmitt kreśli bardzo głębokie portrety psychologiczne swoich bohaterek, ukazuje wszystkie motywacje i uwarunkowania, które zdecydowały o podjęciu takiej a nie innej decyzji. Schmitt zna kobiety. Nie zawsze jego bohaterki mają kolorowo; opowiadania są raczej gorzkie w smaku. Zawierają jednak spory ładunek prawdy o życiu - w ślepej pogoni za szczęściem łatwo je przeoczyć. Szczęście najczęściej jest bardzo blisko, trzeba tylko umieć je dostrzegać. Czasem najbardziej unieszczęśliwić umie właśnie pragnienie bycia szczęśliwym. Taki paradokslany i absurdalny wniosek...
Ilość stron: 242
Moja ocena: 4+/6

czwartek, 4 marca 2010

Obca wśród swoich, swoja wśród obcych - "Intruz" - Stephenie Meyer




















Nie cierpię science fiction - nigdy nie obejrzałam "Matrixa", wzdrygałam się na widok książek Lema niemal płacząc nad "Pilotem Pirxem", a na samą myśl o "Gwiezdnych wojnach" dostaję mdłości. Być może grzeszę, ale jestem szczera. Jednak "Intruz" mi się podobał.
Dusze - kosmici opanowują kolejne planety wszechświata i, mimo iż cechuje je dobroć, miłość bliźniego a przemocą wręcz się brzydzą, nie przeszkadza im to w wyłapaniu całej niemal populacji Ziemian i powszczepianiu im dusz sprowadzonych w celu zasiedlenia Ziemi. Ludzie stają się dawcami ciał, żywicielami obcych. Celem przybyszów była całkowita eksterminacja ludzkości; przetrwała jednak grupa rebeliantów ukrytych w podziemnych jaskniach w głębi pustyni, z dala od wrogiej cywilizacji. Tropieni przez zaciekłych w swym powołaniu Łowców, narażają się na śmiertelne niebezpieczeństwo, by zdobyć pokarm i inne rzeczy niezbędne do egzystencji. Na taki właśnie świat przybywa Wagabunda - dusza znana z dużej ilości zamieszkiwanych planet. Dostaje ona ciało młodej kobiety - Melanie. Nie potrafi jednak wieść ustabilizowanego i spokojnego życia wśród swoich pobratymców; nie jest jej w stanie pomóc żaden Uzdrowiciel czy Pocieszyciel. Wagabunda odczuwa niezwykle silne uczucia swojej niepokornej żywicielki; uczucia tak silne, że nie mogąc pozostać na nie obojętna przyjmuje je jako swoje i zawiera z Mel przymierze, by dążyć do wspólnego celu - odnalezienia ukochanego mężczyzny Jareda i brata - Jamie'go. Co z tego wyniknie, nie piszę, by nie zdradzać fabuły, ale powiem, że potem będzie tylko ciekawiej:)
Moim zdaniem Meyer miała interesujący pomysł i raczej wybrnęła z jego realizacji, choć przyznaję, że książka miejscami miała słabiej prowadzoną narrację czy mniej udolną fabułę. Sprawiła jednak w połowie mniej więcej, iż nie mogłam się od niej oderwać. Akcja bowiem się tam zagęściła i obfitowała w nieoczekiwane zwroty. Plusem książki były wstawki z snutymi przez Wandę opowieściami o życiu na innych planetach (np. Śpiewu, Kwiatów czy Niedźwiedzi) oraz o zamieszkujących je stworach. Podobały mi się też opisy świata skolonizowanego przez dusze (gł. wątek braku pieniężnej formy płatności a zamiast tego możliwości brania rzeczy, których się potrzebowało za darmo - istna utopia). Z zaciekawieniem czytałam też fragment o leczeniu kosmicznymi lekami dusz - Czystą Raną czy Bezbólem. Dwoistość głównej bohaterki i wynikające z niej rozterki innych postaci też ubarwiały akcję. Podobała mi się też organizacja prowizorycznego podziemnego życia ludzi.
Minusami książki były natrętne maniery językowe autorki, dające się wyczuć osobom mającym wcześniej do czynienia z jej twórczością. Raził również schematyzm dwóch męskich bohaterów, z których jeden jest bezustannie gloryfikowany i adorowany a drugi zbiera baty i gra drugie skrzypce oddany Wandzie niemalże po grób.
Mnie osobiście książka przypadła do gustu - były momenty podnoszące ciśnienie a raz, przyznaje, łza zakręciła się w oku:)
Ilość stron: 556
Moja ocena: 4+/6