piątek, 13 grudnia 2013

Biblioteczka Nateczka: "Przygody Tappiego z Szepczącego Lasu" - Marcin Mortka


   Ma wielki brzuch i dłuuugą brodę, jego najlepszym przyjacielem jest pewien mały reniferek i kochają go wszystkie dzieci. Mieszka sobie w magicznym, zimowym i zaśnieżonym Szepczącym Lesie, a jego widok przyprawia o szybsze bicie serca niejednego malucha, dostarcza mu powodów do wzruszeń i nieraz spowoduje, że wybucha śmiechem. Czy wiecie już o kim mowa? To wiking Tappi oczywiście.
   Często, gdy czytam świetną książkę zastanawiam się co było najpierw? Od czego się ta książka zaczęła, co skłoniło autora do wystukania pierwszych liter, mających w przyszłości stać się tą właśnie opowieścią? Geneza Tappiego jest równie zabawna, jak on sam. Otóż, jak wyznaje autor w wywiadzie udzielonym portalowi LubimyCzytać.pl, gdy pracował jako pilot wycieczek na Islandii jego uwagę przykuł wydrzyk skua, który jako jedyny z gniazdujących na pewnej wysepce ptaków, nie bał się ludzi, a nawet kradł im parówki. Miał na imię właśnie Tappi. Podobno pierwszy rozdział książki powstał jeszcze tego samego wieczoru. 
   W "Tappim" roi się wprost od niezwykłych bohaterów, pełno tu magicznych stworzeń rodem z legend i podań, jak choćby smoki, skrzaty, wodniki, olbrzymy czy elfy. Spotkać tu możemy również mniej znane naszej rodzimej mitologii jarle oraz trolle, a także pewną nieco roztargnioną czarownicę Skrzypichę. Jest też garstka postaci ludzkich - kowal Sigurd, kupiec Pasibrzuch, myśliwy Haste i nasz Tappi oczywiście. Jak się w tym wszystkim nie pogubić? Z pomocą przychodzi nam prawa ręka Mortki - Marta Kurczewska, która ową książkę pięknie zilustrowała:
Zapominamy kto jest kto - jeden rzut oka na powyższą legendę i wszystko się nam rozjaśnia. Ilustracje stanowią również świetną pomoc dla maluchów, których wyobraźnia nie jest jeszcze tak sprawna, by sama mogła powołać do życia postaci na podstawie opisów - możemy często z nimi do tej legendy wracać i uczyć je sobie wyobrażać, a ta nauka, to podstawa:)
   Mało tego - nie każde dziecko wie, kto to jarl. Ba, nie każde wie, kim byli wikingowie, o trollach czy wodnikach już nie wspominając. I na to autor znalazł sposób - sam wszystko swoim małym czytelnikom wyjaśnia w bezpośrednich zwrotach do nich. Świetną to tworzy więź między słuchającym a opowiadającym opowieść; każda para czytających oczek lub słuchających uszek nagle się ożywia, bo jak to, pan, który opowiada o Tappim mówi do mnie. Bardzo fajny zabieg, a dodatkowo wyjaśnienia te są tak nieskomplikowane i znakomicie przystosowane do możliwości pojmowania dziecka, że żaden obcobrzmiący jarl z takim narratorem nie straszny. Czytamy więc dalej. 
Nie tylko bohaterowie są w Szumiącym Lesie sympatyczni i arcyciekawi. Taki jest cały Las. Cały las żyje, ma swoje humory i nastroje, przyroda w "Tappim" jest ożywiona - Chata skrzypi i naburmusza się, gdy troll próbuje się do niej włamać, by wykraść zapasy wikinga; Wicher jest złośliwy i naigrywa się z naszego bohatera, Dziadek Wodospad omal nie pada ofiara magicznego młota, który dostał się w niepowołane ręce wodników, Echo natomiast powoduje, że Tappi i jego przyjaciele wpadają w niezłe tarapaty. Uwielbiam takie właśnie opowieści, których autor potrafi dostrzec więcej niż zwykli ludzie i przekazać te umiejętność czytelnikowi - mam wielką nadzieję, że mój synek wychowywany na takich opowieściach obudzi w sobie pewną wrażliwość i posiądzie dar magicznego myślenia i widzenia świata intensywniej przez pryzmat wyobraźni, bo wtedy nic nie jest zwykłe. 
   Co jeszcze piękne i mądre w tej książce, to fakt, że Tappi wyznaje takie wartości jak przyjaźń, pomoc słabszym czy odwaga w mówieniu tego, co się myśli nawet wbrew inaczej myślącemu ogółowi. To bardzo pozytywne wzorce. I choć nie raz i nie dwa wpakował się Tappi za ich sprawą w tarapaty, to jednak historia jest tak skonstruowana, że dobro zwycięża, a wiking i jego przyjaciele zawsze uchodzą z opresji cało. Za to czytelnik nie może narzekać w ich towarzystwie na nudę, bo raz walczy z Lodowym Olbrzymem, po chwili musi wykraść smokowi magiczną kołyskę, a za dosłownie momencik demaskuje ciemiężyciela elfów, by na następnej stronie wyruszyć na pomoc swemu przyjacielowi uwięzionemu przez podstępnego jarla po drodze tocząc walkę z chochlikami i czując na swych plecach oddech mało przyjaźnie nastawionej czarownicy. A to jeszcze nie wszystko, co ma do zaoferowania swym czytelnikom autor. 
   Autor nie stroni też od rubasznych zwrotów i pobłażliwych wyzwisk pod adresem poszczególnych bohaterów. Aby jednak przez dzieci nie zostały one odebrane opacznie dodaje w wielu miejscach bardzo pedagogiczne wyjaśnienia, że faktycznie, tak właśnie jeden bohater nazwał drugiego, ale każde mądre dziecko wie, że nie wolno się przezywać, śmiać ze słabszych, nie jeść śniadania, nie sprzątać Chaty, etc. Fajnie, fajnie, bo łatwo w ferworze czytania zapomnieć o takich sprostowaniach, a maluchy zapatrzone bezkrytycznie w zachowanie bohatera mogą przy okazji kilka niepotrzebnych rzeczy "podłapać". Często autor powołuje się też przy okazji pewnych dopowiedzeń na autorytet rodziców, co jeszcze bardziej podkreśla, że pewne niestosowne zachowania czy zwroty nie mogą wyjść poza okładkę. Bardzo fajny zabieg pozwalający dramatycznie książki nie cenzurować, aby nie stała się ona nudna, a przy okazji nie narazić się  obyczajowości - dwie pieczenie przy jednym ogniu. Poza jednym wyjątkiem, gdzie dopowiedzenia ewidentnie zabrakło...
Minusy? Znalazł się niestety jeden wielki minus, który wprawdzie nie jest w stanie przyćmić uroku, jakim emanuje Tappi, ale jednak... Niesamowicie razi mnie fakt, iż w jednej z pierwszych opowieści wiking w walce z chcącym odebrać mu zapasy na zimę trollem Gburkiem ucieka się do przemocy i przywala przeciwnikowi patelnią w głowę, co skutkuje olbrzymim guzem. Nie jest to zbyt pedagogiczne - uczy bowiem dzieci rozwiązywania konfliktów drogą siłową. No i cóż takiego? - spytacie. W końcu to tylko troll... Tym gorzej! To jak przyzwolenie do poniżania osób różniących się od nas w jakiś sposób, do wywyższania się czy gardzenia słabszymi fizycznie lub intelektualnie. A cóż dopiero, gdy czyni tak Tappi, postać która ma szanse zostać idolem wielu małych czytelników... Nie, bić nie wolno, nawet Tappiemu; nawet trolla. Jednakże błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi; mam więc nadzieję, że tego typu ekscesy nie będą miały już miejsca w kolejnych częściach przygód przesympatycznego wikinga. Póki co ja fragment ów nieszczęsny pominęłam czytając książkę Natankowi; w przypadku dzieci, które same już czytają, zawsze można spiąć kartki agrafką;)
   Marcin Mortka swym światem przedstawionym powieści mnie po prostu oczarował i sprawił, że układanie mojego synka do snu stało się dla mnie jeszcze większą przyjemnością, bo odkąd jego bohater zaczął nam towarzyszyć przy tym codziennym, a właściwie conocnym rytuale, czas kiedy oczka mojego Natka wreszcie się zamkną przestał mi się ciągnąć w nieskończoność. Napiszę nawet więcej - równie pochłonięta przygodami zabawnego wikinga dopiero po dobrej chwili orientowałam się, że Nacio już śpi i to raczej wnioskując na podstawie jego równomiernego oddechu, niż widząc, oczy me chłonęły bowiem tekst. A moje dziecko? Słuchało uważnie czytanych mu opowieści i odpływało w sny, które dzięki pogodnej atmosferze książeczki były na pewno kolorowe. Magiczna książka.
Książkę otrzymaliśmy do recenzji dzięki uprzejmości wydawnictwa Zielona Sowa
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Zielona Sowa, Warszawa 2013.
Wydanie: I
Ilustracje: Marta Kurczewska
Oprawa: twarda
Ilość stron: 160.
Język orginału: polski
Data powstania: 2013.
Moja ocena: 5/6