czwartek, 21 sierpnia 2014

Powieśc gangsterska made in China - "Uwodzicielki" - Mingmei Yip

      Nie podobała mi się ta książka. Nie podobała i totalnie zawiodła moje oczekiwania. Jest taka strasznie... grubymi nićmi szyta. Jest jak wciskanie się w za małe jeansy - to próba przyobleczenia niemal czterystupięćdziesięciostronicowej formy w nie do końca przemyślaną i stanowczo zbyt kusą treść. Jak dla mnie jest to pomieszanie James'a Bonda w spódnicy z historią Romea i Julii plus "Bodyguard'a" made in China. W całym pejoratywnym tego słowa znaczeniu. Co się nad nią nawywracałam oczami to moje. Chciałabym móc polecić ją miłośnikom dalekowschodniej, egzotycznej literatury - niestety musieliby zadowolić się skąpymi jej okruchami, bo mimo iż gdzieś tam jest powiedziane, iż akcja książki rozgrywa się w Szanghaju w latach trzydziestych ubiegłego wieku, to poza paroma szczegółami fabuły powieść wydaje się być wyjęta z ram czasowych i przestrzennych. Chciałabym móc ją polecić wielbicielom powieści gangsterskiej rodem z twardej tradycji "Ojca chrzestnego", jednak w mojej ocenie opowieść stworzona przez Yip mogłaby co najwyżej aspirować do miana nieudolnego pamfletu takowej. Nie polecam więc jej; tak po prostu.
   Nie mogę powiedzieć, że powieść jest do szpiku kartki, na której ją wydrukowano, zła. Nie, tak nie jest. Jest jednak mocno mierna. Dlaczego tak uważam? Już piszę. Po pierwsze na nerwy działała mi nieodmiennie główna bohaterka, a raczej sposób, w jaki kreuje ją autorka. Bo oto, drodzy Państwo, mamy tu do czynienia ze szpiegiem. Takim przez duże S. Szpiegiem dziewiętnastoletnim, po bliżej nieokreślonych aczkolwiek, jak wynika to z powtarzanych przez autorkę z milion trzysta razy, surowych i bardzo starannych szkoleniach. Szpiega o anielskim głosie (nie na darmo piastuje prestiżowy tytuł Ptaszyny Niebiańskiego Śpiewu i pieści swym głosem uszy zamożnych bywalców ekskluzywnego nocnego klubu o nazwie Jasny Księżyc), o pięcdziesięciotrzycentymetrowej talii i buzi w kształcie regularnego migdała, co zdaje się być niebagatelnie ważnym szczegółem, gdyż autorka uznaje za stosowne przypominać nam o tym z jakąś zawrotną częstotliwością. Szpieg ten pracuje dla  Starszego Brata Wanga, szefa gangu Szkarłatnych Demonów, a jej celem jest uwiedzenie, wykradzenie tajemnic i doprowadzenie do śmierci Mistrza Lunga, przywódcy konkurującej mafii, która trzęsie Szanghajem i nie wiem, czy nie całymi Chinami nawet - a mianowicie Latających Smoków. I tu niestety zaczynają się schody, gdyż panna Camilla, bo to o niej mowa, jest przy wypełnianiu swojej misji rozkosznie nieudolna, totalnie zdekoncentrowana, zresztą: nie owijajmy w bawełnę - jest po prostu niezdarna. Jej zdecydowanie przydługie monologi wewnętrzne, z których w sumie książka się w ponad pięćdziesięciu procentach składa, mówiące o tym jakich to ona zanurzonych w najstarszej tradycji chińskiej sztuki walki książek nie czytała i jakich to ona forteli nie zna, sugerowałyby, iż powinna zabić tego Lunga bez mrugnięcia okiem, a potem tylko nonszalanckim gestem zdmuchnąć dymek unoszący się znad pistoletu. I tyle. Po sprawie. Tymczasem nasza Camilla niemiłosiernie się z tematem guzdrze. Uwodzi, owszem, ale nie tych mężczyzn, co trzeba, a jej przemyślenia przywodzą na myśl raczej toki myślowe rozhisteryzowanej, popadającej w depresję i targanej hormonami nastolatki niż profesjonalistki w szpiegowaniu, a już na pewno nie morderczyni. Owszem, knuje większe i mniejsze intrygi, czasem nawet uda jej się rozbudzić ciekawość czytelnika i popchnąć jakoś tam tą akcję do przodu, jednak zazwyczaj okazuje się, iż z małej chmury duży deszcz, wiele krzyku o nic, a z próby morderstwa robi się... zranienie w palec. Nie żebym Wam tu chciała spojlerować, ale dosłownie.
   Po drugie ta książka to istna księga chińskich aforyzmów, przysłów, powiedzonek, myśli i mądrości. W momentach największej kumulacji udawało mi się naliczyć ich po dwa w jednym zdaniu. No wszystko fajnie, tylko ja się pytam: po co? Można się popisać elokwencją, można okrasić powieść jakimś tam lokalnym kolorytem, tu i ówdzie zobrazować myśl bardziej plastycznym przykładem w postaci ludowej mądrości, ale kurcze, Yip wali tymi przysłowiami bez opamiętania i czasem serio miałam wrażenie jakby te dwa dodatkowe wersy były tam tylko po to, by zapchać zagwarantowaną kontraktem ilość stron. My, Polacy mawiamy, iż przesyt budzi niesmak - jeśli już pozostajemy w kręgu narodowych powiedzonek - droga pani Yip. 
   Kolejnym zarzutem, jaki mogę tej książce postawić, jest fakt, iż podczas czytania odnosiłam nieustannie wrażenie, że powieść ta to w istocie ciąg przypadkowych, wymuszonych i dość mocno na siłę do życia literackiego powoływanych epizodów. Każdy, ale to każdy z nich można z tej książki usunąć i nijak się to na fabule nie odbije. Jeśli miałabym porównać do czegoś tę historię to jej płaszczyzna fabularna jawi mi się jak mechanizm, w którym zamiast poruszających się w zależności od siebie i wzajemnie się napędzających kół zębatych są również koła, tyle, że całkowicie gładkie, precyzyjnie wypolerowane, śliskie. I koła te, te kolejne epizody, owszem, dzieją się, kręci się to wszystko, ale brak jakichś ciągów przyczynowo skutkowych, bo nic się tu nie zazębia, nic niczego nie predysponuje i powstaje wrażenie nie tyle chaosu, ile braku celowości. 
   Ponadto rzeczą, która również uprzykrzała mi czytanie był totalnie nieproporcjonalny stosunek partii książki rozwijającej akcję do tej, w której wszystkie wątki są rozwiązywane a powieść się kończy. Szczerze mówiąc, a właściwie pisząc, trochę mnie to nawet rozbawiło, bo ile się ta biedna autorka nie nakombinowała, by ubarwić misję naszego szpiega, by dać nam zasmakować w najbardziej nieprawdopodobnych arkanach zbrodniczego światka, a koniec końców, jakby się zorientowała, że czas już kończyć i rach ciach, ani się czytelnik obejrzał i już było po krzyku. Tak, pozostał mi niedosyt, tak wiele wątków nie doczekało się godnego zwieńczenia. A ja zamknęłam książkę z konsternacją, niedowierzaniem i niewypowiedzianym pytaniem: "Jak to? To już?". Z owej dysproporcji i zapychania przestrzeni treścią w moim odczuciu na siłę wynika kolejny mankament, jaki według mnie robi źle tej książce. Mianowicie autorka powołuje w niej do literackiego życia dwie, nawet fajnie wykreowane i całkiem zgrabnie wyprofilowane bohaterki, takie żywe, specyficzne i oryginalne. Mam na myśli iluzjonistkę Cień oraz ekscentryczną redaktorkę rubryki towarzyskiej w chińskim czasopiśmie - Tęczę Chang. Bardzo barwne są te postaci, dopracowane w detalach, z pomysłem stworzone, tyle, że bez celu jakby, bo to, jak potraktowane zostały po macoszemu w zakończeniu "Uwodzicielek" jest strasznym marnotrawstwem wniesionego przez nie do powieści potencjału. 
   Co jeszcze? Co jeszcze? Hmmm... muszę Wam napisać, że mimo iż od przeczytania przeze mnie tej książki sporo wody już w rzece upłynęło, to ja nadal zastanawiam się, o czym tak naprawdę ta książka była. To znaczy, o czym była, to wiem, ale czy miała jakieś drugie dno, jakąś filozoficzną zawoalowaną warstwę. Czy za pośrednictwem mocno przekombinowanych jak na mój gust przygód Camilli i jej pożałowania godnej realizacji misji zlikwidowania Mistrza Lunga, Yip nie chciała nam ukazać tragedię chińskich dziewczyn bez korzeni, przeszłości i miejsca na świecie; może (zaznaczam, bo to moja własna, osobista teoria) chciała pokazać czytelnikowi trudy, a właściwie niemożność doświadczenia przez nie szczęścia w życiu i osiągnięcia czegokolwiek. Chciała w końcu zbudować przed wirtualnymi oczami czytelnika coś w rodzaju katharsis i dać mu doświadczyć dojrzewania bohaterki i jej wewnętrznej przemiany. To znaczy, mam nadzieję, że chciała, bo inaczej to już zupełnie nie wiem, po co ta powieść. 
   Ja się wynudziłam, ja się rozczarowałam. Oczekiwałam czegoś innego, a dostałam jakieś naiwne powieścidełko z irytującą główną bohaterką. Oczywiście gust to rzecz indywidualna, zaprzeczyć jednak nie można, że gdy nieco się nadpruje narracje Yip wyłazi z niej wata; nie da się zaprzeczyć, że coś zgrzyta w konstrukcji tej powieści i w przyczynowo-skutkowym ciągu epizodów. Choć nie, coś czego nie ma, zgrzytać nie może. Aha i uważajcie na przysłowia, w pewnych momentach możecie zostać nimi zbombardowani bez najmniejszej przyczyny.
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Świat Książki, Warszawa 2014.
Wydanie: I.
Ilość stron: 446.
Tytuł oryginału: "Skeleton Women".
Przekład: Joanna Hryniewska.
Moja ocena: 3/6