poniedziałek, 12 kwietnia 2010

"Byli niczym pielgrzymi z podań, połknięci przez jakąś granitową bestię, zagubieni w jej wnętrznościach"* - "Droga" - Cormac McCarthy

   To pierwsza z ośmiu książek zaplanowanych przeze mnie do przeczytania w ramach naszego elitarnego;) wyzwania Pulitzera, które na swoim blogu zorganizowała Zaczytana. I w tym miejscu chciałabym podziękować Jej za natchnienie mnie do przeczytania tak wspaniałej książki, jaką była dla mnie "Droga". Pochłonęła mnie ona bez reszty. I gdyby nie wydarzenia ostatnich dni, nie pozwalające skupić się na niczym innym niż pogrążaniu się w żalu, zdziwieniu i smutku, recenzja ta ukazałaby się o wiele wcześniej, bo książkę wprost pochłaniałam jeszcze w piątek wieczorem.
   Książka ukazuje nam wizję świata postapokaliptycznego. Co dokładnie było przyczyną jego zagłady? Nie do końca wiadomo. Po złogach popiołów sypiących się z każdej niemal strony utworu wnioskować można, iż miała miejsce niewyobrażalnych rozmiarów pożoga, nie dająca się ugasić i pochłaniająca w swych bezlitosnych płomieniach wszystko, co napotkała na swojej drodze, z ludźmi włącznie. Przeżyć udało się tylko nielicznym - pielgrzymują oni więc po gruzach swej cywilizacji w poszukiwaniu wody, pożywienia oraz uciekając i kryjąc się przed sobą nawzajem. Drugi człowiek stał się najgorszym wrogiem w tym innym, nowym i złowrogim świecie - każde natknięcie się na nieznajomą istotę ludzką niemalże w stu procentach stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo.
   Przez taki właśnie świat podróżują ojciec z synkiem. Idą w stronę morza spodziewając się znaleźć tam jakiekolwiek perspektywy do dalszego życia, tak przynajmniej tłumaczą to sobie nawzajem. W rzeczywistości ich podróż jest jedynym sensem jaki zdołali odnaleźć w świecie, który już ich nie potrzebuje. Mają też siebie nawzajem i tylko jeden nabój w magazynku rewolweru - muszą więc iść, nie mając innego wyjścia. Ich oczom nieustannie ukazuje się widok przyprawiający o dreszcze:

   "Wszędzie zasuszone trupy. Mięso popękane na kościach, ścięgna wyschnięte na rzemienie(...). Skurczeni i pomarszczeni jak mumie z bagien (...), pożółkłe sztachety zębów. Każdy bosy niczym pielgrzym surowej zakonnej reguły, bo dawno skradziono im buty".**
   "Ludzie siedzący o świcie na chodniku, nadpaleni i kopcący się w ubraniach. "***
   "Plamy zakrzepłej krwi na trawiastym ściernisku i sploty szarych trzewi w miejscach, gdzie dowleczono i oprawiono pomordowanych. Po drugiej stronie muru ciągnął się fryz ludzkich głów, o upodobnionych twarzach, wysuszonych i zdeformowanych, rozciągniętych grymasem, z zapadłymi oczami."****
"Sylwetki na wpół wessane w asfalt, ściskające siebie, z rozwartymi do krzyku ustami."*****
   Idą więc ojciec z synem przez ten umarły i dogorywający świat, żywiąc się tylko tym, co uda im się znaleźć w opustoszałych domach, w spalonych supermarketach, najczęściej jednak głodując. Sypiają w lesie lub w rozwalających się domach, pamiętając jednak, by nigdzie nie pozostać zbyt długo, bo mogłoby to spowodować odnalezienie ich przez "złych ludzi". Wywołałoby to opłakane skutki, w rezultacie najprawdopodobniej skończyliby oni jako posiłek dla nowej generacji kanibali, których pojęcie humanitaryzmu oraz człowieczeństwa spłonęło wraz z życiem na Ziemi, którzy to nie wahali się zjadać nawet własne noworodki, piekąc je przedtem niczym dziczyznę na rożnie.
   Zdumiewająca jest więc w świetle nowych praw obowiązujących w świecie gehenny wrażliwość i dobroć chłopczyka, urodzonego przecież już w tej bezlitosnej rzeczywistości, nie znającego innej cywilizacji. Nazywa on siebie i ojca "niosącymi światło"; uważa ich za dobrych ludzi, pyta tatę błagalnie, czy oni sami nie zjedzą nigdy człowieka. Żal mu nawet własnych niedoszłych zabójców; on właśnie wyprasza od ojca z ich głodowych racji żywnościowych pokarm dla zagłodzonego niemal staruszka. Nasuwa się tu myśl, iż dobro i moralność nie muszą być pochodnymi założeń cywilizacyjnych - one widocznie tkwią lub po prostu nie tkwią w człowieku; są jego osobistymi cechami, niezależnymi od niczego; a może to miłość, jakiej doznał od ojca wyzwala w tym małym człowieku to, co piękne.
   Książkę cechują bardzo surowe, jednowyrazowe w kwestiach dialogi, które według mnie bardzo odzwierciedlają świat, w którym są wypowiadane. Bohaterowie McCarthy'ego nie mogą mówić inaczej - ascetyczne w słowa komunikaty, szkielety dialogów ukazujące swą nagość nawet już w graficznym wyglądzie. Ten surowy język postaci z "Drogi" uległ wszak destrukcji wraz z światem do którego przynależał. Większość słów jest całkowicie zbędna - ich desygnaty bowiem strawiły płomienie, odeszły one w zapomnienie. Komunikacja ojca z synem służy w dużej mierze jedynie zabiciu ciszy i pustki, która zalega wokół.
   Jedynym minusem książki, który nie wiem, czy przypisać mam autorowi, czy też może winić zań tłumacza jest nagminne nadużywanie słowa "okutani" na określenie owiniętych kocami bądź innymi tkaninami ojca i synka. O jej jak mnie to w końcu zaczęło drażnić, wręcz oczami nad tym słowem wywracałam, a ono wracało natrętnie wciąż i wciąż. Ludzie, inwestujcie w synonimy... To taka moja uwaga. W nijakim jednak stopniu nie zatarło to moich pozytywnych wrażeń, książka bowiem dla mnie osobiście jest godna wielu pochwał. Polecam:)
*s. 7.
**s. 26.
***s. 34.
****s. 86.
*****s. 179.

Wydawnictwo i rok wydania: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.
Przekład: Robert Sudół
Ilość stron: 267
Moja ocena: 6/6
Książka otrzymała nagrodę Pulitzera w 2007 roku.