środa, 30 listopada 2011

Tomek i gorączka złota - "Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów" - Tomek Michniewicz

        Któż z nas nie marzył, by odnaleźć zakopany w ziemi, ukryty na dnie morza lub w mrocznych czeluściach jaskini kufer, wypełniony po brzegi mieniącym się złotem, rubinami i szmaragdami? Ileż to razy będąc dziećmi wyruszaliśmy z prowizoryczną mapą na poszukiwanie bogactw w zakamarkach swych podwórek pełni nadziei, że kilka ruchów łopatką odkryje przed nami nieprzebrane bogactwa? Później dorośliśmy. Poszliśmy do pracy ciułać grosz do grosza zapominając o swych marzeniach. Nie wszyscy jednak straciliśmy tę dziecięcą wiarę w cuda... Niektórzy podrośli, zmienili osprzęt, realia, lecz w ich głowach nadal kołacze się marzenie o ukrytym gdzieś skarbie. To ich tropem podążył Tomek Michniewicz.    
  "Gorączka" to opowieść o wielkich namiętnościach, obsesjach wręcz; o balansowaniu na granicy obłędu, o marzeniach, dla spełnienia których pewni ludzie gotowi są dzień w dzień ryzykować życiem. Autor dotarł do ludzi, którzy znają te uczucia z własnej autopsji. 
   Rozmawiał z człowiekiem, dla którego nieprzemyślana i spontaniczna wyprawa po wielki skarb z szemranym kapitanem Knightem skończyła się długotrwałym pobytem w wietnamskim więzieniu, ba, omal jej nie przypłacił życiem. Przedostał się na zaplecze kasyna w Las Vegas, by poznać tajniki "nabijania w butelkę" naiwniaków, którzy wierzą, że dane im będzie rozbić bank. Przemierzał meksykańskie pustynie tropem skarbów ukrytych przez hiszpańskich osadników, omijając najwymyślniejsze i najbardziej wyrafinowane pułapki, które mimo upływu czasu, nadal strzegą skarbu przed dostaniem się w niepowołane ręce. Nurkował w poszukiwaniu zatopionego w XVII wieku hiszpańskiego statku Atochy, która pochowała w wodnych odmętach wykradziony Indianom i przetopiony na złote artefakty skarb. Skarb wart dziś ponad miliard dolarów. W Afryce kontaktował się z zama zama, nielegalnymi wydobywcami złota z oficjalnych jaskiń, którzy dosłownie ładują ten drogocenny kruszec na taczkę. W końcu przyczynił się do ujęcia mafii kłusowników i handlarzy kością słoniową, których ofiarą padało wiele niewinnych zwierząt, brutalnie mordowanych tylko dla ich ciosów.  Tego wszystkiego autor doświadczył na własnej skórze, to sprawia, że jego książka pełna jest autentycznych emocji.
   Słowem: krócej byłoby wymieniać, gdzie autor tej książki nie był i z kim nie rozmawiał. To daje pojęcie o ogromie pracy i zaangażowaniu, z jakim podszedł Tomasz Michniewicz do obranego przez siebie celu. Myli się bowiem ten, kto myśli, iż wystarczyło pójść i poprosić, wyrazić swoje zainteresowanie, a rzeczone osoby opowiadały mu zaraz od a do zet o swojej, nieraz nielegalnej czy utrzymywanej w największej tajemnicy działalności. Mogę się założyć, że autorowi zdarzało się góry poruszać, by zamienić kilka słów z osobami, których historie opowiada nam w swojej doskonałej publikacji.  
   Opowiada i to jak opowiada. Zazdroszczę i pełna jestem podziwu dla umiejętności Michniewicza w zakresie operowania słowem - lepi z niego niczym z plasteliny... Co on zrobił z wstawkami historycznymi!!! Zamiast wynudzić czytelnika zlepkiem  suchych faktów i dat stanowiących background jego opowieści on reżyseruje nam tam historię na miarę "Titanica". Dosłownie! Czytając opis katastrofy morskiej hiszpańskiej floty zwożącej skarby dla Europejskiego monarchy z jego amerykańskich kolonii czułam się jak na projekcji tego oscarowego filmu, wcale nie przesadzam. Podobnie było z wszystkimi historycznymi przerywnikami mającymi wyjaśnić pochodzenie skarbów, których teraz namiętnie poszukują rozmówcy Tomasza - za każdym razem fabularna historia, wyposażona w wartką akcję, portrety charakterologiczne jej historycznych bohaterów. Za każdym razem pasjonująca i wciągająca opowieść. I ta jego bujna wyobraźnia, którą poruszy może najmniejszy bodziec, to przywiązywanie wagi do detali, które kryją za sobą wielkie tajemnice. Coś wspaniałego!
   "Trzymałem w ręku przedmiot, który spędził czterysta lat pod wodą, zagrzebany w piachu. To był świadek sztormu, który zatopił Atochę. Może ta prochownica należała do któregoś z przerażonych żołnierzy? Może cisnął ją na pokład, bo zawadzała mu, gdy w panice próbował przywiązać się do masztu, który i tak niebawem miał pęknąć z trzaskiem i zwalić się do morza, ciągnąc nieszczęśnika za sobą? Aż usłyszałem huk fal i wrzaski na pokładzie, który rozpadał się na kawałki. John kontynuował wyjaśnienia, dźwięki sztormu odpłynęły gdzieś, niknąc powoli..."*
   Muszę w tym miejscu schylić czoła również mrówczej pracy Michniewicza w zakresie resercherskiego zaplecza jego książki i jej zgodności z faktami historycznymi w najmniejszych detalach (nawet kolor sukni pewnej damy, która utonęła w katastrofie Atochy, czy rysy osobowościowe bohaterów sprzed kilkuset lat są tam naukowo potwierdzone) - dla osoby nie zajmującej się na co dzień historią zgromadzenie takiego zasobu informacji pozwalającego swobodnie operować tym materiałem to jednak przedsięwzięcie wiążące się z niemałym wysiłkiem... 
   Urzekła mnie w "Gorączce" też bliskość i brak dystansu autora do jego czytelników. Było to widoczne szczególnie, gdy w Afryce musiał zmieniać "na gorąco" plany swej podróży, by dostosować je do profilu książki. "To już nawet nie byli poszukiwacze skarbów, to byli po prostu etatowi ich zbieracze. (...) Umówmy się, że nie przelecieliśmy dziesięciu tysięcy kilometrów, żeby kopać rowy."** - napisał Michniewicz i zabrał czytelników ze sobą na wędrówkę po pustynnych wertepach. Mało się tam działo, ale był czas tak zwyczajnie pogadać z czytelnikiem, przemycić trochę survivalu... W ogóle często autor wprowadza czytelnika na zaplecze swojej książki. To jest fajne. Czułam się jakbym jechała z nim i jego przyjacielem długaśnymi amerykańskimi autostradami gawędząc niezobowiązująco. Super zabieg. 
   Tolerancja i otwartość na świat - to cechy, które bardzo cenię u autorów książek podróżniczych. Zaplusowują w mnie z miejsca osoby wyzbyte awersji do inności, ciekawe świata i posiadające szacunek do wszystkiego i wszystkich. Tych cech Tomaszowi Michniewiczowi na podstawie tekstu i moich odczuć podczas jego lektury odmówić nie mogę. Jego ufność i wiara w człowieka, jego wrażliwość nie pozwalały mu uwierzyć w brutalną walkę rasową w Johannesburgu; nie pozwalały jednoznacznie zaklasyfikować kłusowników, jako złych ludzi (szukał dla nich usprawiedliwienia; jednak nie znalazł). Podoba mi się wielka pokora Michniewicza wobec natury, wobec stworzenia. Tylko tacy ludzie potrafią dostrzec piękno świata i przekuć je w tekst nic zeń nie ujmując. 
   "Zdarzają się takie momenty w podróży, które nie tylko pamięta się do końca życia, ale i przeżywa ciągle na nowo. Krótkie i ulotne chwile niebycia sobą, a bycia gdzieś daleko, kiedy udaje się dotknąć świata tak naprawdę. Przez chwilę pod palcami miałem szorstką sierść dzikiej lwicy..."***
   Nie mogę nie zwrócić w tym miejscu uwagi na zdjęcia... Są piękne, duże, czytelne, znakomicie oddają klimat miejsc, w których przebywał autor ze swoimi przyjaciółmi. Jednak nie to mnie w nich najbardziej zachwyciło. Największe wrażenie zrobiła na mnie umiejętność przewidywania autora: czytam sobie "Gorączkę", czytam i myślę "ciekawe jak to wyglądało". Odwracam stronę, a tam bach!, kolorowe na lśniącym (bo papier publikacji też niczego sobie), mam podane jak na tacy zdjęcie ilustrujące ciekawe miejsca, osoby, znaleziska. To sprawia, że lektura książki dostarcza jeszcze większych wrażeń. Na medal zasługuje szczególnie jedno zdjęcie - zdjęcie zrobione kłusownikom i handlarzom kością słoniową, którego zrobienie mógł Michniewicz w niesprzyjających okolicznościach przypłacić życiem. 
   Michniewicz "wymiata". W "Gorączce" widzi więcej, niż wielu innych autorów literatury podróżniczej razem wziętych. Nie wyznaje dewizy, że aby zyskać miano wielkiego podróżnika, wystarczy pojechać, pozachwycać się tudzież ponarzekać, wrócić i można już wydawać książki. Nie. Michniewicz przeżywa, angażuje się, doświadcza, interweniuje. I nic nie jest na pokaz - czuć autentyczność. Jego książka zadrukowana jest pasją. Pozwolę mu napisać jeszcze kilka książek, zanim okrzyknę go swoim prywatnym następcą Kapuścińskiego na miarę XXI wieku. Czekam na nie z niecierpliwością, Panie Tomaszu. 
Tekst stanowi oficjalną recenzję napisaną dla portalu LubimyCzytać.pl
*s. 162-163.
**s. 250.
***s. 233.
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Otwarte, Kraków 2011.
Wydanie: I.
Ilość stron: 368.
Fotografie: Tomek Michniewicz.
Data powstania: 2010.
Moja ocena: 6/6.
Wyzwanie: Reporterskim okiem.