wtorek, 4 grudnia 2012

"Wiadomość od nieznanej chińskiej matki" - Xinran

   Ta książka złamała mi serce, podeptała światopogląd i wycisnęła łzy. A ja nie płaczę, ani na filmach, ani przy książkach. Niemiłosiernie wytargała tę wewnętrzną strunę mojej duszy z napisem "macierzyństwo", bo jako matka  pewne kwestie w niej zawarte odbierałam ze zdwojoną przynajmniej siłą. To świadectwo osoby, a właściwie osób, bo Xinran, jej autorka, mówi głosami wielu kobiet, które żyją w państwie, gdzie prawo w połączeniu z tradycją wydają wyroki śmierci na miliardy nowo narodzonych istnień. Chore prawo i tradycja ciemnogrodu, zamierzałam napisać; jednak po głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że z takim podejściem nie odkryję przed Wami nawet zarysu przekazu płynącego z "Wiadomości...". Bo ideą Xinran nie jest negować, a akceptować i ułatwiać chińskim matkom ocalenie życia ich dzieci, nawet za cenę ich porzucenia; jej ideą nie jest ukazywać absurdalność i okrucieństwo chińskich władz i rodzin, ona obiera sobie za zadanie wykrzesanie iskry miłości nawet z najbardziej opornych i pozornie pozbawionych jej kamieni...  
   Chiny to państwo cierpiące, bo tak to trzeba nazwać, na nadmierny przyrost demograficzny. Zamieszkuje je ponad 1,3 miliarda ludzi, co daje niemal 20% całej ziemskiej populacji. Na kilometrze kwadratowym tłoczy się tam około 140 osób; nie sposób więc nie przyznać, iż jest to problem bez dwóch zdań palący. Aby zapobiec dalszemu utrzymywaniu się tej tendencji w latach 70. XX wieku wprowadzono w Chinach politykę jednego dziecka, którą surowo się egzekwuje po dziś dzień (na pary wyłamujące się z tych zasad nakłada się sankcje finansowe, stosuje zwolnienia z pracy, gdzie na odchodne dostają "wilczy bilet", są izolowane od społeczeństwa). Prawo to kłóci się jednak z tradycją ludową nakazującą posiadanie potomka płci męskiej, który podtrzymywałby ogień na ołtarzu pamięci przodków. Chcąc więc pozostać w zgodzie z prawem i tradycją chińskie rodziny znalazły makabryczne rozwiązanie - "sprzątanie dziewczynek".
   Topienie w wiadrze pomyj, płacenie akuszerce, by rozwiązała dyskretnie palący a wstydliwy problem danej rodziny czy w końcu porzucanie dziecka na środku ulicy lub na dworcu kolejowym na pastwę losu - jeśli chodzi o sposób pozbycia się niechcianego potomka płci żeńskiej wyobraźnia ludzka nie zna granic, tak samo, jak obce jej są jakiekolwiek hamulce moralne. "Wiadomość..." nie powstała jednak po to, by epatować okrucieństwem i przemocą, ona ma za zadanie naświetlić rzeczywistość, ukazać pełnię tego dramatu, poprzez naszkicowanie jego najdrobniejszych elementów składowych, a są nimi choćby sytuacje w sierocińcach, gdzie panuje przysłowiowy bród, smród i ubóstwo; szalejąca machina adopcji za pieniądze, szykana rodzin wobec kobiet nie mogących dać im męskiego potomka, zakaz udzielania pomocy medycznej rodzinom nie posiadającym pozwolenia na dziecko, i wiele, wiele innych przytłaczających obyczajów i praw. Czytając książkę przeżywa się masę skrajnych emocji, od niedowierzania i oburzenia, że niemal każdy Chińczyk ma na rękach krew niemowlęcia, poprzez próby postawienia się w sytuacji tamtejszych kobiet, aż po odrobinę zrozumienia i współczucia. Na odnalezienie w sobie tych ostatnich wpływ ma również obszerny aneks książki, w którym autorka zamieściła listy od matek adopcyjnych  przepisy chińskiego prawa adopcyjnego oraz notę o samobójstwach Chinek. Tak obszerna dokumentacja wiele wnosi do opowieści, dodaje jej wielowymiarowości i dużej dozy obiektywizmu. 
   Książka Xinran to rzecz przez którą brnie się ze zdziwieniem, przerażeniem i bólem. Uczucia te potęguje autentyczność opisywanych przez autorkę historii, fakt naoczności, bo Xinran pisze o tym, co sama widziała, co zostało jej opowiedziane bądź co stało się jej udziałem. Dziesięć historii opowiedzianych przez chińską dziennikarkę, to tylko kropla w morzu życiorysów matek naznaczonych nieukojonym bólem i wieczną tęsknotą; to tylko kropla w morzu nieustających pytań, na które nigdy nie dostaną odpowiedzi ich córki; jeśli miały szczęście przeżyć, rzecz jasna. Wyłaniają się z nich przeróżne oblicza tej samej tragedii,  zupełnie niepojętej dla ludzi przynależących do innych kręgów kulturowych, ciężkich do zaakceptowania również dla samej autorki, która osobiście podejmuje nierówną walkę z systemem o adoptowane dziecko. Wie więc o czym pisze, zna te uczucia.
   Tym bardziej więc na uwagę i podziw zasługuje według mnie profesjonalizm autorki, która w wielu sytuacjach, w których nie sposób nie stracić głowy, starała się zachować postawę dziennikarskiego obiektywizmu. Dzięki temu możemy bez ogromnej dozy uprzedzeń i wielkiej dawki potępienia poznać stanowisko drugiej strony - matek, które oddawały bądź godziły się na uśmiercenie ich córeczek; całych rodzin, w których zabicie dziewczynki było zjawiskiem tak powszechnym i akceptowalnym, jak nie przymierzając, wyniesienie śmieci. 
   Ta książka to przerażający dokument, w którym zarejstrowano co dzieje się z ludźmi, żyjącymi w wiecznym konflikcie z państwem, tradycją, społeczeństwem i sobą samym. To namacalny dowód na szkodliwość kulejącego systemu wartości i przedkładania dobra państwa nad dobro jednostki, niewystarczającej edukacji oraz skostniałych norm i braku dialogu. Ale to też świadectwo siły uczuć macierzyńskich, których wszystko to razem wzięte nie zdoła przyćmić. Smutna, ale i piękna...
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Świat Książki

Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Świat Książki, Warszawa 2012.
Wydanie: I.
Ilość stron: 270.
Przekład: Joanna Hryniewska.
Tytuł orginału: Message From An Unknown Chinese Mother. 
Język orginału: przekład z angielskiego.
Data powstania: 2010.
Moja ocena: 5/6.