piątek, 23 kwietnia 2010

"Tak, ciągle żyjesz dla mnie, bo musisz wysłuchać moich sekretów"* - "Kamień cierpliwości" - Atiq Rahimi

   Książka niezwykła, poruszająca i szokująca wręcz. Niesie w swym niewielkim objętościowo rozmiarze i stylistycznej oszczędności przeogromny ładunek emocji i prawdy o życiu kobiet w krajach islamu. A prawda ta mnie, Europejkę, niemalże ścina z nóg.
   Autor zamieszcza na początku książki dedykację: "Ta opowieść, pamięci N. A., afgańskiej poetki bestialsko zamordowanej przez męża, jest dedykowana M. D.". Akcje dzieła umieszcza natomiast "Gdzieś w Afganistanie albo w innym miejscu".
   Książka opowiada historię kobiety opiekującej się swym sparaliżowanym w wyniku postrzału mężem, w którego organizmie zanikły wszystkie niemal życiowe funkcje i jest on zdany na łaskę bądź niełaskę swej żony. Rodzina męża wyrzekła się bezimiennej bohaterki, pozostawiając ją samą sobie wraz z przykutym do łóżka mężem, o którego życiu świadczyło jedynie oddychanie oraz dwiema małymi córeczkami w kraju ogarniętym wojną. Bulwersuje to tym bardziej, iż paraliż i egzystencja mężczyzny są efektem bójki, w której bronił on dobrego imienia własnej matki. Kobieta ma więc do małżonka uzasadnione pretensje - opływając w honory i sławę płynące z faktu jego walki o szeroko pojęte dobro ojczyzny, ani przez chwilę nie pomyślał o losie żony i córek, a teraz ona musi za tę jego bezmyślność płacić. Zazdrości mu również braku cierpienia:
   "Nawet teraz, gdy leżysz ranny, oszczędzono ci cierpienia". Jej głos skrzypi w zaciśniętym gardle. "Za to ja muszę pokutować! Ja muszę płakać!"**
   Jej skargi i wyrzuty są tym bardziej uzasadnione, iż przyczyną braku poprawy stanu męża absurdalnie mułła, kapłan islamu, obarcza ją właśnie. Nakazuje jej bezustannie recytować kolejne z imion boga, jako lek dla mężczyzny, pozbawiając tym samym kobietę jakiegokolwiek prawa do własnego, indywidualnego życia. Wybuchy bomb, odgłosy wystrzałów, błyski eksplozji, płacze dzieci, krzyki kobiet - taki świat roztacza się za oknem pokoju, w którym leży chory. Pokój rozświetlają łuny pożarów, walczący ścinają głowy mężczyznom z sąsiedztwa.
   Kobieta czyni ze swego pozbawionego niemalże wszelkich oznak życia męża, swoisty "kamień cierpliwości", sange sabur. Według legendy bowiem, kamień, na którym w raju siadywał Adam po wygnaniu z raju pierwszych ludzi został zesłany na ziemię, by ich dzieci mogły mu powierzać swe troski. Ma on pęknąć, rozsypać się na kawałki, kiedy miara możliwości przyjmowania przezeń ludzkich nieszczęść wyczerpie się - wtedy nieszczęśnicy zostaną pozbawieni swych trosk i nastąpi koniec świata. Opowiada więc mężowi wszystkie swoje cierpienia, poniżenia jakich doznała od świata mającego kobietę za nic oraz od niego samego, wyznawcy owej kultury podlenia kobiet. W końcu zdradza mu najskrytsze tajemnice, bolesne i zatruwające jej duszę. Już jej dzieciństwo naznaczone było podłością i bezlitosnością ojca, który cenił córki i żonę o wiele mniej niż przepiórki, będące jego pasją - wskutek przegranej walki swych ptaków oddał 12-letnią córkę, siostrę bohaterki dorosłemu mężczyźnie. Opowiada mu więc o tym, jak wybrała ją dla niego jego matka (chciała siostrę, ale była za młoda, więc uznała, iż ona też "może być"). Mówi o zaręczynach bez narzeczonego, o trzech latach jej narzeczeństwa z nieobecnym mężczyzną. Wspomina zaślubiny, podczas których męża zastępowała fotografia, potem musiała sypiać z teściową mającą strzec jej dziewictwa - nie wolno jej było spotykać się z innymi kobietami, bo mogłyby ją zepsuć; nie mogła też widywać rodziny. Mówi o jego braciach, którzy niechybnie mieli na nią ochotę - podglądali ją bowiem, gdy brała kąpiele podczas nieobecności męża. Teraz wreszcie może bez obaw wyjawić mu wszystkie swoje myśli - rozmawia z nim o jego pojmowaniu rozkoszy cielesnej płynącej z miłości, nie ukrywa, iż z powodu braku troski męża o jej przyjemność, dawała ją sobie sama. Przywołuje wspomnienia traumatycznych nocy gdy bezlitosny mąż kazał sypiać jej samej w kuchni na krześle, gdy miała gorączkę bądź senny koszmar będąc w ciąży.
   Kobieta rozważa też w swym smutnym, okrutnym, ale jakże prawdziwym i przenikliwym monologu upodrzędnienie kobiet w krajach islamu, ich uprzedmiotowienie wręcz - nie zostaje zgwałcona przez żołnierza, który wszedł do jej domu tylko dlatego, iż kłamie mu, że jest prostytutką. Zostaje za to natomiast zelżona (facet pluje jej w twarz), zwymyślana a nawet grozi jej on śmiercią. Bohaterka konstatuje, iż:
   "Mężczyźni boją się kurw(...). Gdy pieprzycie dziwkę, nie panujecie nad jej ciałem(...). To ona was pieprzy(...) gwałt na honorze kobiety. Oto wasze credo!"***
   Narracja w książce zachwyca swą orginalnością - jest ona prowadzona z perspektywy obserwatora umieszczonego w pokoju, który tkwi w jednym miejscu wbrew wszystkiemu, pilnie słucha i przenikliwie obserwuje przewijające się przed jego oczyma sceny, nasłuchuje odgłosów świata zewnętrznego. Fenomenalnie - poprzez opisy poczynań owadów na ciele pozostawionego samemu sobie choremu, po którym chodzi pająk czy którego oblizuje mucha - oddany jest bezruch, martwota i atmosfera nieobecności w pokoju, gdy kobieta na pewien czas opuszcza męża.
Jedynymi pozytywnymi istotami w świecie bohaterki byli jej teść i ciotka.
"Od ciotki nauczyłam się jak żyć z mężczyznami, a od twego ojca - po co z nimi żyć"****
- stwierdza. Ciotka była bezpłodna, co dla kobiety w kulturze islamu oznacza spory kłopot. Rodzina się jej wyrzekła, mąż wysłał ją na posługę do jego rodziców, gdzie teść z nią współżył nie kryjąc się z tym nawet zbytnio. To właśnie ciotka, kochająca bohaterkę ponad wszystko, pomaga jej w kryzysowej sytuacji i dźwiga wraz z nią jarzmo śmiertelnej tajemnicy, której wyjawienie choremu mężowi przez bohaterkę doprowadza do niezwykle zaskakującego zakończenia - kamień pęka, a bohaterka przestaje cierpieć; jednakże okoliczności tego są zgoła inne niż mogłoby się komukolwiek wydawać.
*s. 81.
**s. 31.
***s. 94.
****s. 97.

Wydawnictwo i rok wydania: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009.
Przekład: Magdalena Kamińska-Maurugeon
Ilość stron: 149.
Moja ocena: 5/6
Książka otrzymała nagrodę Goncourtów w 2008 roku.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

"Tak było z jej matką, z jej babcią i tak samo będzie z nią"* - "Jestem tu od wieków" - Mariolina Venezia

   Wspaniała saga. Książka, która wciąga i pochłania czytelnika (mnie przynajmniej wciągnęła bez reszty). Nagle, ni stąd, ni zowąd, znalazłam się w małym włoskim miasteczku Grottole, które znajduje się "przy samym obcasie włoskiego buta"**, w roku 1861. Na co natrafiłam? Na poród długo oczekiwanego i upragnionego syna dona Francesko, ojca sześciu już córek, założyciela rodu, którego perypetie i historyczne uwikłania miałam śledzić przez następnych siedem pokoleń.
   Bohaterów ma książka bez liku - oprócz głównej linii rodowej, autorka skrupulatnie, barwnie i szczegółowo kreśli losy ich przyjaciół, wrogów, znajomych. Niejednokrotnie gubiłam się niemal w tych włoskich imionach, potem narysowałam drzewko (idąc przykładem autorki, która również zamieszcza taki genealogiczny schemat w swej książce).
   Bohaterowie Venezi żyją uwikłani w historię Włoch oraz pośrednio, historię świata. I choć czynne uczestniczenie w historycznych zawieruchach przynosi zwykle więcej złego, niż dobrego, jest ono niejako wpisane w ludzki żywot. Historia wyznacza miejsce człowieka w świecie i niejednokrotnie kształtuje go poprzez różne doświadczenia, czyni odporniejszym bądź odbiera nadzieję. Losom seniorów rodu za tło służy wojna brygantów z wojskami Piemontu, były to czasy triumfu Garibaldiego i skrajnej nędzy chłopów włoskich. To właśnie historia, pod postacią brygantów, przywiązała don Francesca do konia i wlokła przez jego ojczystą ziemię aż do chwili wydania ostatniego tchnienia w bólach i mękach.
Potem nadszedł czas Albiny - jej zazdrości o starszą siostrę i jej nieszczęśliwego małżeństwa, którego to nieszczęścia przyczyną był jej toksyczny charakter. Dzieci kobiety umierały zaraz po urodzeniu lub na choroby takie, jak tyfus, malaria czy gruźlica, tak, że została jej tylko Candida. Mąż Vincenzo zdradził zimną i nieprzystępną żonę.
   Candida od samego swego dzieciństwa była dzieckiem nietypowym; przyjmowała życie, jakim było i cieszyła się tym co miała. Umiała godzić się z losem; tak było gdy zadurzyła się w Jezusie, co wywołało bunt matki - pamiętała ona ucieczkę starszej, znienawidzonej siostry z księdzem i zabroniła dziewczynce przesiadywania w kościele. Bunt przyszedł dopiero, gdy Candida zakochała się w Colino - synu konkurenta ojca w interesach. Rodzic wymierzył córce policzek, jako karę - nie odwiodło to jednak dziewczyny od jej miłości. Złożyła ona przysięgę, iż wzamian za szczęśliwy finał jej uczucia, zwróci Bogu zabranego mu przez jej ciotkę człowieka. W dorosłe życie Candidy wkrada się I wojna światowa, do której Włochy przystąpiły w 1915 roku. W jej skutek, aby nie zostawiać ukochanej żony i nie przerywać, nawet bohaterską śmiercią przeszczęśliwego małżeńskiego pożycia Colino celowo się ogłusza, co zwalnia go z oddelegowania na front. Życiu Candidy towarzyszy też rozkwit ruchu faszystowskiego - parady, mundury z pumpami, czarne koszule i przemowy Mussoliniego, to rzeczywistość, w której najbardziej odnalazł się Oreste - dziwaczny, apodyktyczny i mający transwestycyjne skłonności wuj Candidy.
   Po Candidzie, jako żeńska kapłanka rodu nastaje Alba - dziecko ze wszech miar dziwaczne - już od swych narodzin przysparzała matce kłopotu, wykarmiła ją oślica Filomena. Dziewczyna uwielbiała czystość, jadła tylko, by przeżyć i kochała matematykę za jej uporządkowanie i ład. Również ciąże Alba przechodzi bardzo ciężko, wskutek swych jedzeniowych nawyków jest ona wręcz wychudzona. Malutka Gioia rodzi się ze zwichniętym biodrem.
Gioia była dzieckiem swoich czasów - matka musiała dbać, by nie padła ofiarą substancji odurzających, które właśnie się pojawiły wśród rzesz członków komuny, do których dziewczyna przynależała; nie uchroniła ją jednak od gwałtu, jakiego dokonał na niej Alex w ruinach domu jej prapradziada. Uczestniczyła w Festiwalu Umbria Jazz w 1978 roku, a potem kąpała się nago, jak typowe dziecko-kwiat. Potem zamieszkała w Paryżu, gdzie żyła życiem wyzwolonej seksualnie aktorki. Była piękną kobietą, przeżyła wartościowy romans z Grekiem Spirosem, którego skutkiem zapragnęła powrócić na łono ojczyzny, choć znaczyło to dla niej długie sądowe procesy. W ojczyźnie zastaje ją upadek muru berlińskiego w 1989 roku; tam też wychowuje córkę Albę.
    Oprócz bohaterów rodu, który zapoczątkował don Francesko w książce przewijają się liczne niezwiązane z rodziną postaci, które potem wżeniają się w nią, bądź łączą więzami przyjaźni. Tak rzecz ma się z Lucrezią, potomkinią półdzikich ludzi z Rabbi, która cechując się wyższym stopniem ucywilizowania zostaje służącą w domu Concetty i odbija narzeczonego jej córce Angelice. Giuseppe, który wyemigrował do "Hameryki" i tam dorobił się majątku nie był bowiem w stanie oprzeć się urokowi jej tyłeczka. Z ich związku rodzi się Rocco - dziecko zakochane w... maciorze, która zastępowała mu zapracowaną i wciąż nieobecną po śmierci ojca matkę. Rocco traci umiejętność mówienia będąc świadkiem mordu na świni; traci również pieniądze, które zostawił mu umierając ojciec, ale po krachu na giełdzie w 1929roku, zdewaluowały się i został z nich psi grosz. Zostaje on później mężem Alby i ojcem Gioi, mimo, iż czuje powołanie do stanu kapłańskiego.
   "Jestem tu od wieków" to również świadectwo zabobonu, jaki szerzył się wśród włoskich chłopów "od wieków" - echem odbijają się weń opowieści o świętym Piotrze, diable i damie z białym prosiaczkiem, która ukazuje się zbłąkanym wędrowcom. Wierzono w duszę, które uciekają z piekła i urządzają leśne harce, by wabić i pojmywać dusze chrześcijańskie. Venezia przedstawia prężną i cieszącą się niezwykłą popularnością działalność znachorek rozpoznających osobę, która była sprawcą uroku po adekwatnym do jej płci momencie ziewania podczas modlitwy. Również działanie profilaktyczne przeciw urokowi hołdowało zabobonom - nie było Włocha, który by na widok małego chłopca ubranego na czarno nie złapał za swe genitalia, małym dzieciom moczącym się w nocy dawano jako antidotum nowonarodzone myszki do zjedzenia, jedzono też przez siedem dni serca wyrwane jaskółkom wierząc, iż przyczyni się ta czynność do osiągnięcia sukcesu.
   Książka obfituje w liczne epizody i dygresje, przepełnione akcją i atmosferą czarów i tajemniczości oraz zabobonu, utkane precyzyjnie i misternie. Czytelnik czuje się, jakby przez wieki podglądał bohaterów przez dziurkę od klucza, podsłuchiwał przez ścianę za pomocą szklanki. Towarzyszymy im w alkowach sypialni, na uniwersytetach i frontach, wiemy niejednokrotnie o bohaterach Venezii więcej, niż oni o sobie nawzajem; ba, nawet więcej, niż oni wiedzą o sobie sami. Witamy radośnie nowych członków rodu na świecie, żegnając nad ich trumnami łza się kręci w oku. Do postaci wykreowanych przez autorkę nie sposób się nie przywiązać - można ich lubić bądź nie, nie można natomiast być wobec nich obojętnym. Są to postaci charakterne, wyraziste - w końcu to żywiołowi i energiczni Włosi.
Mnie osobiście książka bardzo kojarzy się z utworem Olgi Tokarczuk "Prawiek i inne czasy". Gorąco polecam wielbicielom sag, książek o przemijaniu i następowaniu po sobie pokoleń z nutką nostalgii i melancholii. Bardzo nastrojowa książka.
*s. 249.
**s. 115.

Wydawnictwo i rok wydania: W. A. B., Warszawa 2009.
Przełożyła: Alina Pawłowska - Zampino
Ilość stron: 318
Moja ocena: 5/6.

środa, 14 kwietnia 2010

"Asha oznacza nadzieję i pragnienie"* - "Córka Gangesu" - Asha Miró

    Książka cieniuteńka, ale poruszająca niezwykle trudny problem poszukiwania własnej tożsamości i korzeni. Asha Miró to Hinduska mieszkająca od siódmego roku życia w Barcelonie, gdzie została adoptowana przez małżeństwo Josepa Miró i Electy Vega. Ma również siostrę młodszą o pięć lat, Fatimę, również Hinduskę. W wieku 27 lat Asha czuje nieprzemożoną potrzebę odpowiedzi na pytanie "Kim jestem?", które zadaje sobie właściwie od zawsze.

    Asha urodziła się w Indiach 7 listopada 1967 roku w świętym mieście Nasik, w wieku trzech lat została przewieziona do sierocińca w Bombaju. To właśnie do tych dwóch miast odbywa swą podróż jako wolontariuszka organizacji Setem. Podczas miesięcznego pobytu mieszkała u hinduskiej rodziny Naresha i Kamal, pracując na codzień w szkole. Szkole specyficznej, bo uczęszczły do niej dzieci zmuszone z powodu alkoholizmu ojca i wielodzietności w swych rodzinach samodzielnie utrzymywać bliskich dzięki czyszczeniu butów czy myciu samochodów.
Korzystając jednak z okazji odwiedza miejsca, które pamięta oraz te, o których wie, iż stanowią część jej historii. Odwiedza więc sierociniec w Bombaju - spotyka się tam ze swą serdeczną opiekunką, starutką już siostrą Adeliną, która znalazła małej Ashy rodziców, była pośredniczką jej szczęścia. Ogląda obrazy miejsc znanych sprzed 20. lat, które niemalże nie uległy zmianie - sieroty bombajskie nadal śpią stłoczone w ogromnej sali, za posłanie mając jedynie ręczniki; w nocy jest im zimno. Niedolę i osamotnienie sierot wzmagał kontrast spowodowany sąsiedztwem z internatem dla bogatych dziewcząt - miały one własne pokoje, odwiedzali je rodzice, dostawały podarki. W końcu odbywa autorka również podróż do Nasik - miasta odległego 180 km od Bombaju, w którym to mieście przyszła na świat i przeżyła 3 pierwsze lata swojego życia. Tam w rozmowie z siostrą Nirmalą poznaje prawdę o własnym pochodzeniu, dowiaduje się kim byli jej rodzice i dlaczego ją porzucili.
Ważnym epizodem utworu jest postać małej Hinduski Mary, bliźniaczej siostry Fatimy adoptowanej przez rodziców Ashy - na krótko przed wylotem zachorowała ona na chorobę, którą w Europie leczy się rutynowo wręcz, w Indiach natomiast z powodu braku leków jest ona nieuleczalna. Mary zmarła, dzięki czemu państwo Miró adoptowali Ashę. Nie zapomnieli jednak swej trzeciej, mimo iż niedoszłej córki; do jej grobu pielgrzymuje Asha, zawdzięczająca jej w smutny sposób swój szczęśliwy los.
Oprócz bardzo prywatnych przemyśleń i przeżyć autorki w książce tętnią orientalne Indie w swej pełnej krasie. Kolory, zapachy, odgłosy oraz hinduska mentalność wyziera z wielu wspomnień Ashy Miró kusząc swą niezwykłością. Początkowa charakterystyka kraju przodków kobiety maluje się w niezbyt optymistycznych barwach: "(...) smrodu, upału, wstrętnego jedzenia..."**. Potem jednak autorka zgłębia hinduskie wierzenia - m. in. w Ganeśa, człowieka z głową słonia, pośrednika między ludźmi a bogami, któremu pali się w domowych ołtarzach świece i kadzidła; opowiada jego legendę, swoisty hinduski mit. Ogląda modlitwy swych gospodarzy, którzy rozpoczynając dzień palą kadzidła i w akompaniamencie dźwięku dzwonków, rysują co dzień inny motyw kwiatowy białym proszkiem na progu drzwi. Uczy się gestu namaste, czyli złożenia rąk jak do modlitwy, za pomocą którego ofiarowujesz się symbolicznie drugiej osobie. Uczestniczy też autorka w święcie pola - dziękczynnej uroczystości na cześć krów; podczas niej przyozdabia się te zwierzęta i prowadzi w korowodzie przez wsie. Udziela się jej atmosfera indyjskich ulic pachnących przyprawami, kadzidłami, mieniących się wszystkimi barwami tęczy. Ulice te są też najzwyklejszym miejscem pracy dentystów, szewców czy fryzjerów. Niektóre dzielnice Bombaju reprezentują niestety sobą obraz skrajnej nędzy i rozpaczy - kwitnie w nich prostytucja, ludzie mieszkają w barakach z kartonu i plastiku, a bieda tam aż piszczy.
Opowiada Asha mit świętych miast Indii - walkę bogów i demonów o dzban z nektarem nieśmiertelności; porwał go Winszu i bogowie wypili nektar; z uronionych podczas walk 4 kropel powstały święte miasta Allahabad, Hardwar, Nasik i Ujjain. Staje nad brzegami rzeki Ganges, gdzie kobiety piorą i kąpią się, wody te bowiem mają według Hindusów moc oczyszczania; spala się tam też zwłoki, by potem popioły wrzucić do rzeki; rzeki, która symbolizuje odwieczny cykl reinkarnacji - odrodzenia się i umierania.
Książka w swej kompozycji zawiera fragmenty pamiętnika adopcyjnej matki Ashy, w którym opisuje kobieta ku pamięci swej córeczki każdy dzień sprzed jej pojawienia się w rodzinie, jak i sam ten podniosły moment oraz trudy i radości, z którymi przyszło im się borykać i którymi dane było się cieszyć. Są w niej też autentyczne zdjęcia rodziny Miró, Ashy i jej siostry Fatimy, a także fotografie z podróży autorki do Indii. A tak wyglądała mała Asha, gdy jechała do swej rodziny w Barcelonie (zdjęcie paszportowe):

*s. 83.
**s. 21.
Ilość stron: 95
Przekład: Ewa Błaszczyk
Wydawnictwo i rok wydania: AMBER, Warszawa 2004.
Moja ocena:5-/6 (choć wspomnienia, emocje i przeżycia nie podlegają ocenie).

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

"Byli niczym pielgrzymi z podań, połknięci przez jakąś granitową bestię, zagubieni w jej wnętrznościach"* - "Droga" - Cormac McCarthy

   To pierwsza z ośmiu książek zaplanowanych przeze mnie do przeczytania w ramach naszego elitarnego;) wyzwania Pulitzera, które na swoim blogu zorganizowała Zaczytana. I w tym miejscu chciałabym podziękować Jej za natchnienie mnie do przeczytania tak wspaniałej książki, jaką była dla mnie "Droga". Pochłonęła mnie ona bez reszty. I gdyby nie wydarzenia ostatnich dni, nie pozwalające skupić się na niczym innym niż pogrążaniu się w żalu, zdziwieniu i smutku, recenzja ta ukazałaby się o wiele wcześniej, bo książkę wprost pochłaniałam jeszcze w piątek wieczorem.
   Książka ukazuje nam wizję świata postapokaliptycznego. Co dokładnie było przyczyną jego zagłady? Nie do końca wiadomo. Po złogach popiołów sypiących się z każdej niemal strony utworu wnioskować można, iż miała miejsce niewyobrażalnych rozmiarów pożoga, nie dająca się ugasić i pochłaniająca w swych bezlitosnych płomieniach wszystko, co napotkała na swojej drodze, z ludźmi włącznie. Przeżyć udało się tylko nielicznym - pielgrzymują oni więc po gruzach swej cywilizacji w poszukiwaniu wody, pożywienia oraz uciekając i kryjąc się przed sobą nawzajem. Drugi człowiek stał się najgorszym wrogiem w tym innym, nowym i złowrogim świecie - każde natknięcie się na nieznajomą istotę ludzką niemalże w stu procentach stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo.
   Przez taki właśnie świat podróżują ojciec z synkiem. Idą w stronę morza spodziewając się znaleźć tam jakiekolwiek perspektywy do dalszego życia, tak przynajmniej tłumaczą to sobie nawzajem. W rzeczywistości ich podróż jest jedynym sensem jaki zdołali odnaleźć w świecie, który już ich nie potrzebuje. Mają też siebie nawzajem i tylko jeden nabój w magazynku rewolweru - muszą więc iść, nie mając innego wyjścia. Ich oczom nieustannie ukazuje się widok przyprawiający o dreszcze:

   "Wszędzie zasuszone trupy. Mięso popękane na kościach, ścięgna wyschnięte na rzemienie(...). Skurczeni i pomarszczeni jak mumie z bagien (...), pożółkłe sztachety zębów. Każdy bosy niczym pielgrzym surowej zakonnej reguły, bo dawno skradziono im buty".**
   "Ludzie siedzący o świcie na chodniku, nadpaleni i kopcący się w ubraniach. "***
   "Plamy zakrzepłej krwi na trawiastym ściernisku i sploty szarych trzewi w miejscach, gdzie dowleczono i oprawiono pomordowanych. Po drugiej stronie muru ciągnął się fryz ludzkich głów, o upodobnionych twarzach, wysuszonych i zdeformowanych, rozciągniętych grymasem, z zapadłymi oczami."****
"Sylwetki na wpół wessane w asfalt, ściskające siebie, z rozwartymi do krzyku ustami."*****
   Idą więc ojciec z synem przez ten umarły i dogorywający świat, żywiąc się tylko tym, co uda im się znaleźć w opustoszałych domach, w spalonych supermarketach, najczęściej jednak głodując. Sypiają w lesie lub w rozwalających się domach, pamiętając jednak, by nigdzie nie pozostać zbyt długo, bo mogłoby to spowodować odnalezienie ich przez "złych ludzi". Wywołałoby to opłakane skutki, w rezultacie najprawdopodobniej skończyliby oni jako posiłek dla nowej generacji kanibali, których pojęcie humanitaryzmu oraz człowieczeństwa spłonęło wraz z życiem na Ziemi, którzy to nie wahali się zjadać nawet własne noworodki, piekąc je przedtem niczym dziczyznę na rożnie.
   Zdumiewająca jest więc w świetle nowych praw obowiązujących w świecie gehenny wrażliwość i dobroć chłopczyka, urodzonego przecież już w tej bezlitosnej rzeczywistości, nie znającego innej cywilizacji. Nazywa on siebie i ojca "niosącymi światło"; uważa ich za dobrych ludzi, pyta tatę błagalnie, czy oni sami nie zjedzą nigdy człowieka. Żal mu nawet własnych niedoszłych zabójców; on właśnie wyprasza od ojca z ich głodowych racji żywnościowych pokarm dla zagłodzonego niemal staruszka. Nasuwa się tu myśl, iż dobro i moralność nie muszą być pochodnymi założeń cywilizacyjnych - one widocznie tkwią lub po prostu nie tkwią w człowieku; są jego osobistymi cechami, niezależnymi od niczego; a może to miłość, jakiej doznał od ojca wyzwala w tym małym człowieku to, co piękne.
   Książkę cechują bardzo surowe, jednowyrazowe w kwestiach dialogi, które według mnie bardzo odzwierciedlają świat, w którym są wypowiadane. Bohaterowie McCarthy'ego nie mogą mówić inaczej - ascetyczne w słowa komunikaty, szkielety dialogów ukazujące swą nagość nawet już w graficznym wyglądzie. Ten surowy język postaci z "Drogi" uległ wszak destrukcji wraz z światem do którego przynależał. Większość słów jest całkowicie zbędna - ich desygnaty bowiem strawiły płomienie, odeszły one w zapomnienie. Komunikacja ojca z synem służy w dużej mierze jedynie zabiciu ciszy i pustki, która zalega wokół.
   Jedynym minusem książki, który nie wiem, czy przypisać mam autorowi, czy też może winić zań tłumacza jest nagminne nadużywanie słowa "okutani" na określenie owiniętych kocami bądź innymi tkaninami ojca i synka. O jej jak mnie to w końcu zaczęło drażnić, wręcz oczami nad tym słowem wywracałam, a ono wracało natrętnie wciąż i wciąż. Ludzie, inwestujcie w synonimy... To taka moja uwaga. W nijakim jednak stopniu nie zatarło to moich pozytywnych wrażeń, książka bowiem dla mnie osobiście jest godna wielu pochwał. Polecam:)
*s. 7.
**s. 26.
***s. 34.
****s. 86.
*****s. 179.

Wydawnictwo i rok wydania: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.
Przekład: Robert Sudół
Ilość stron: 267
Moja ocena: 6/6
Książka otrzymała nagrodę Pulitzera w 2007 roku.

wtorek, 6 kwietnia 2010

"Nostalgia anioła" - reż. Peter Jackson


   Oczywiście chciałam najpierw przeczytać książkę, taką mam zasadę - najpierw książka, potem film. W odwrotnej kolejności mi nie idzie, burzy to mój porządek świata;) Obejrzawszy najpierw ekranizację "Zmierzchu" dotąd nie sięgnęłam po pierwszą część sagi i potrzeby po jej sięgnięcie nie czuję. Ale "Nostalgii anioła" oprzeć się nie mogłam:)

Być może moje zainteresowanie filmem wynikło z narobionego wokół niego medialnego szumu; stwierdzę więc już na wstępie, iż film wcale przechwalony nie jest. Historia Susie Salmon i jej rodziny wciągnęła mnie bez reszty. 
    Historia szczęśliwej amerykańskiej rodziny z kolorowych lat 70-tych zostaje poznaczona czarnymi rysami i rozbita niczym szklana butelka niemalże z dnia na dzień. Jedna z córek Salmonów wychodzi jak co dzień do szkoły, by nigdy już nie wrócić. Co się z nią stało? Zapewne nikt mnie tu nie potępi jeśli zdradzę, iż została podstępnie zwerbowana do podziemnego bunkru i tam zabita przez... wymykającego się z kręgu jakichkolwiek podejrzeń sąsiada z naprzeciwka. Kto bowiem podejrzewałby o nieludzkie morderstwo porządnego pana w kwiecie wieku, który ukrywając swe oczy krótkowidza za lalusiowatymi okularkami oddaje się na co dzień tak niewinnej pasji, jak budowa domków dla lalek.
Nie, nie, nie wcale nie zdradziłam zakończenia - tak się film bowiem zaczyna. Odtąd niemogąca się nijak pogodzić ze swoją śmiercią czternastolatka obserwować będzie ze swego "miejsca pomiędzy ziemią a niebem" syzyfowe wręcz trudy rodziny mające na celu odnalezienie się w nowej sytuacji. Najciężej pogodzić się z śmiercią córeczki będzie ojcu, choć moim zdaniem bardzo pożyteczny był dlań jego bunt, który skierował na odnalezienie zabójcy i drążenie drogi do poznania prawdy. Choć otoczenie zarzucało mu paranoję według mnie jego zachowanie było akurat naturalne i zrozumiałe; umiał godzić ogrom bólu i żalu z dalszym funkcjonowaniem w społeczeństwie. To on stanowił niewzruszony fundament rodziny. Postać ojca Susie zaskarbiła sobie u mnie niemałą sympatię, wręcz podziw.
Nie mogę tego natomiast powiedzieć o matce ofiary. Kobieta próbuje stłumić uczucia, nie daje sobie prawa i przyzwolenia na histerię, trzyma się wewnętrznie kurczowo niewidzialnymi mackami, bojąc się iż najmniejsza łza sprawi, iż więzy te puszczą a ona rozsypie się w proch przygnieciona rozpaczą po stracie dziecka. Tymczasem z jej winy w proch rozsypuje się jej rodzina - pożycie z mężem umiera, stają się dla siebie obcy, traci więź z dwójką młodszych dzieci. W końcu opuszcza rodzinę, w momencie, gdy wszystkim była najbardziej potrzebna. Nie mi jednak ją sądzić, czasem ludzie sami poznają siebie dopiero w obliczu tak niewyobrażalnej dla tych, którzy jej nie przeżyli, tragedii.
Stery w swoje ręce bierze natomiast sprowadzona na ten trudny czas babcia. No właśnie babcia dość nietypowa, ulegająca przeróżnym uzależnieniom i ciesząca się z tego powodu, bo, jak mówi to lubi; babcia pogodzona z życiem do tego stopnia, iż przeistacza ból po śmierci kochanej wnuczki w głęboką wiarę w jej wieczne życie w niebie. Wspaniała kreacja nieco postrzelonej, aczkolwiek biorącej na siebie dobrowolnie ciężar posprzątania placu boju po bezsensownych walkach jej bliskich z nieodwracalnym. Posprzątania dosłownie, jak i w przenośni.
Tymczasem Susie błąka się po swoim niebie, do którego niczym strzał w dzisiątke pasuje właśnie określenie "nostalgiczne". Miejsce to ciekawe, położone na granicy świata żywych i umarłych; pozwalające Susie biernie obserwować ziemską egzystencję jej rodziny oraz niekiedy kontaktować się z nimi; z ojcem w szczególności. Są to jednak tylko niejasne majaki, niknące niczym pogłos echa, balansujące na granicy jawy i snu, podchodzące pod miano przywidzeń. Pomagają jednak jej bliskim ogromnie - od czego bowiem są wiara i czucie? W niebie tym Susie nie jest sama - towarzyszy jej obyta w meandrach nadprzyrodzonego świata Chineczka Holly. Kim jest i co tam robi, nie zdradzę; było to bowiem dla mnie niemałym zaskoczeniem. Mi osobiście niebo dziewczynki bardzo przywodzi na myśl surrealistyczne obrazy mojego ulubionego Salvadora Dali. Nic tam nie jest tym, czym się wydaje - liście na drzewie zmieniają się w ptaki i odlatują, pszenne łany stają się wodnym odmętem pochłaniającym nieubłaganie dziewczynkę biegnącą ku altance na umówione spotkanie z przystojnym młodzieńcem. Wszystko tam jest ciągłym ruchem, zmiennością, płynnością i przeistaczaniem, wiele tam motywów i przedmiotów pochodzących ze świata żywych, jednak są to zazwyczaj jak się okazuje tylko ich cienie o przekształconych proporcjach, a za chwilę po prostu już ich nie ma.
Łza się w oku kręci przy niejednej scenie "Nostalgii..." - mnie szczególnie wzruszyły sceny z migającym płomieniem świecy w okiennym odbiciu, które prowokuje ojca do przytknięcia ręki i połączenia się tym samym z śladem rączki swej córki po drugiej stronie wyłaniającej się z krainy niebytu.
Mnie osobiście najbardziej w pamięć zapadła scena, podczas której pogrążony w skrajnej rozpaczy ojciec rozbija całą swą tworzoną przez lata kolekcję małych stateczków w butelkach - w świecie Susie wywołuje to efekt, który mnie poraził - statki naturalnych rozmiarów w ogromnych butelkach roztrzaskiwały się o skały niebiańskiego morza zasypując powierzchnię wody odłamkami szkła.
Zakończenie filmu również jest zaskakujące - moim zdaniem mógł się on skończyć inaczej; bez elementu pozaziemskiej i nadprzyrodzonej sprawiedliwości byłby bardziej realistyczny; jednak tak, jak jest też jest dobrze, czuję się zaspokojona jako widz, którego emocje wzięły górę:)
Film świetny, polecam!!! I jeszcze wnioski dwa: jak najszybciej sięgnąć po książkowy pierwowzór historii Susie, by porównać film z wersją literacką; oraz drugi - koniecznie obejrzeć moją ulubioną scenę ze statkami w 3D:)
Reżyser: Peter Jackson
Obsada: Susie (Saoirse Ronan), ojciec (Mark Wahlberg), matka (Rachel Weisz), babcia (Susan Sarandon), sąsiad-zabójca (Stanley Tucci), siostra (Rose McIver ), brat (Chriatian Thomas Ashdale), Holly (Nikki SooHoo).

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

"(...) podczas gdy ty i ja śpimy, dzieją się straszne rzeczy. Szakal wypruwa flaki zająca a świat toczy się dalej"* - "Czekając na barbarzyńców" - J. M. Coetzee

   Mam co do tej książki mieszane uczucia - miałam dać 3, ale w końcu oceniłam ją na 4. Mimo, że książka czytała mi się dość długo, to czytało ją się przyjemnie; mimo, że miejscami nie wiedziałam o co chodzi, myślę, że może to nie być efektem niedojrzałej jej konstrukcji a raczej przedświątecznego zamętu, podczas którego przyszło mi ją czytać. W każdym razie sama idea utworu bardzo mi się podobała. Na pewno skłoniła mnie ona do sięgnięcia po inne dzieła autora.

   "Czekając na barbarzyńców" otwiera przed nami wrota strachu, niewyjaśnionej obawy, życia w ciągłej niepewności, jakie przyszło wieść mieszkańcom jednego z miast na peryferiach bliżej nieokreślonego Imperium. Co jest przyczyną ich ciągłego stresu i niepokoju? Otóż są nią barbarzyńcy. Barbarzyńcy, którzy wprawdzie nic złego mieszkańcom Imperium nie zrobili, jednakże intuicyjne poczucie niesprawiedliwości, jakiej dopuścili się wobec nich "cywilizowani" obywatele Imperium, odbierając im bezprawnie ich najlepsze, wydarte jałowej pustyni ziemie pod budowę miasta, każe im oczekiwać najgorszego, a mianowicie straszliwej i okrutnej zemsty.
    Głównym bohaterem powieści jest jeden z urzędników Imperium, reprezentant władzy administracyjno-sądowniczej, mężczyzna w podeszłym wieku, rozmiłowany w badaniach ruin zamierzchłej cywilizacji, dobrym jedzeniu oraz młodych kobietach. Mimo, iż, jak mówi: "Nie miał zamiaru wplątywać się w tę historię", jego nieprzeciętne poczucie moralności i zwykła, ludzka empatia dla drugiego człowieka przekraczająca granicę pochodzenia i przynależności do formy kulturowej nie pozwalała mu bezczynnie patrzeć na okropieństwa, jakich dopuszczali się inni urzędnicy na bogu ducha winnych barbarzyńcach czy nawet na wziętych za nich rybakach, czy koczownikach, którzy nota bene ze sprawą nie mieli nic wspólnego. Nastrój sympatii, jaki żywił mężczyzna do wroga społecznego sprawił, iż stał się on ofiarą licznych plag, które się nań posypały.
    Strach ten był jak najbardziej bezzasadny, opierający się jedynie na urojeniach i wmawianiu sobie czarnych scenariuszy, jakkolwiek doprowadził do wcielenia w życie starej jak świat zasady, iż najlepszą obroną jest atak. W imię szeroko rozumianego bezpieczeństwa publicznego wojska wyprawiały się więc w głąb pustyni spędzając stamtąd ofiary, nad którymi można było się pastwić pod osłoną prawa - przesłuchania skonstruowane na ramie dochodzenia do prawdy przemocą, tortury prowadzące do stałych okaleczeń, jak np. oślepianie czy nieludzkie warunki wskutek których więźniowie umierali doprowadziły do przeobrażenia się prężnego miasta Imperium w "królestwo cierpienia".
    Na stronicach dzieła autor snuje również historię pewnej nietypowej miłości swego co nieco sędziwego już bohatera do młodej dziewczyny wywodzącej się z plemienia barbarzyńców, pojmanej, okaleczonej (wypalono jej oczy, połamano nogi) i pozbawionej rodzica, który umarł wskutek krwawych przesłuchań. Starzec trzyma żebraczkę u siebie, odbywa z nią erotyczne seanse, daje jej pracę w kuchni. Nie potrafią się oni jednak do siebie zbliżyć - prosty, czarno-biały świat dziewczyny nijak nie przystaje do wielopłaszczyznowej konstrukcji relacji i postrzegania życia ludzi cywilizowanych. Postanawia więc oddać dziewczynę jej światu - przedsiębierze ekstremalną podróż wgłąb pustyni w czasie nieprzychylnej podróżnikom pory roku; zmagając się w przeciwnościami natury atmosferycznej, brakiem pożywienia i meandrami bagiennego ukształtowania terenu, dostarcza dziewczynę jej współplemieńcom.
    Powróciwszy do Imperium zostaje postawiony w stan oskarżenia o konszachty z wrogiem i spiskowanie przeciwko obywatelom Imperium. Jest morzony głodem, poniewierany, lżony i poniżany; w końcu, gdy występuje jako obrońca torturowanych barbarzyńców (próbuje odwieść lud od publicznej ich chłosty) urządzają mu generalną próbę powieszenia, w której omal nie traci życia na szubienicy.
    W końcu jednak rozdrażnieni barbarzyńcy tracą cierpliwość i rozbijają w proch całą wysłaną przeciwko nim armię; ludzie masowo emigrują z miasta w głąb Imperium. Wojskowi bezceremonialnie opuszczają miasto, grabiąc i kradnąc co się tylko da a ludność pozostawiając na pastwę losu. Wtedy znajdujący się w wielkim upodleniu sędzia bierze stery w swoje ręce - wystawia warty, wydaje dyspozycje co do zaopatrzenia w żywność i opał na nadchodzącą, srogą zimę.
    Książka Coeztee to filozoficzna opowieść o zagadnieniu sprawowania władzy nad krajem, o istocie człowieczeństwa oraz o zasadzkach pogrążania się w nieuzasadnionej fobii. Może stanowić ostrzeżenie poprzez wskazanie skutków nadużywania władzy, zarówno politycznej jak i wojskowej, nie w trosce o dobro ogółu, a jedynie dla łechtania własnego ego. Jest to przypowieść o wartości wolności i potrzebie pokory wobec inności. W końcu jest to rozważanie o wzajemnej relacji natury i cywilizacji, z plusem dla tej pierwszej jednak.
* s. 32.
Wydawnictwo i rok wydania: ZNAK, Kraków 2003.
Ilość stron: 240
Moja ocena: 4/6
Książka wylosowana w ramach IV rundy stosikowego losowania u Anny (Przeczytałam książkę).