poniedziałek, 30 lipca 2012

Monotonnie cytra brzmi - "Naga cytra" - Shan Sa

   Mam o tej książce dość ambiwalentne poglądy - z jednej strony jest to powieść napisana bardzo porządnie; ma solidnie zarysowane tło wydarzeń, wyrafinowany i bogaty styl, piękny, eteryczny język i dopracowanych bohaterów. Teoretycznie nie ma się w niej do czego przyczepić. Jednak w praktyce czytanie jej szło mi bardzo opornie; długo nie mogłam się wciągnąć w tworzoną przez Shan Se fabułę, często i gęsto wręcz się nudziłam. 
   Co więc poszło nie tak? Co zepsuło mi przyjemność lektury tej, podkreślam, od strony technicznej, dość dobrej książki? Przede wszystkim głównym winowajcą jest opis na okładce, w którym jakiś nadgorliwiec streszcza mniej więcej 80% fabuły. Czytając ma się więc już wrażenie powtarzalności, braku możliwości odkrywania zwrotów akcji, odtwarzania zamiast tworzenia opowieści w swojej wyobraźni. Kiedy już "wyszłam" podczas swojej lektury z obszaru przybliżonego mi mimowolnie przez nazbyt usłużnego "okładkotwórcę" czytało mi się "Nagą cytrę" o wiele przyjemniej i ciekawiej; cóż jednak z tego, skoro pozostało mi tylko około 50 stron i zdążył mnie zaskoczyć już tylko jeden fabularny wątek... Konkluzja? Jeśli nie chcesz zepsuć sobie przyjemności czytania, absolutnie daruj sobie czytanie okładkowych niuansów. Najlepiej nawet tej książki nie odwracaj (wiem, że kierując się zasadą przekory i tak to zrobisz, niemniej - ja ostrzegałam).
   Obok popisu okładkowego wirtuoza słabymi punktami powieści są według mnie przesadna opisowość zafundowana czytelnikowi kosztem dialogów, których w książce jak na lekarstwo oraz rozbudowane, skomplikowane i dla laików takich, jak nie przymierzając ja, często zupełnie nieczytelne wstawki historyczne. Najbardziej jednak irytowało mnie machanie bujnie obrodzonymi gałęziami drzew genealogicznych chińskich dynastii przed oczami - nic z tego nie wynikało, akcji to nie popychało ani o wers do przodu, a mnie nużyło niesamowicie. Być może miało to inkrustować tło historyczne, wyjaśniać ówczesną sytuację społeczno-polityczną... Nie wiem, dla mnie tylko wprowadziło większy zamęt. Kolejnym aspektem nie ułatwiającym czytelnikowi obcowania z opowieścią Shan Sa jest konstrukcja utworu - fabuła rozgrywająca się na dwóch przestrzeniach czasowych jest ze sobą niemożebnie przemieszana bez żadnego sensu, logiki i żadnej myśli przewodniej. Ot, po prostu żeby było pozornie wymyślniej, zdaje mi się. Wyszedł z tego niestety straszny bałagan, przybierający formę i dający się usprawiedliwić jedynie w partii końcowej. Poza tym do znudzenia skaczemy w czasie niemal o dwa wieki, kiedy równie dobrze moglibyśmy poznać wydarzenia według ich chronologii, czyli najpierw historię Młodej Matki, a potem ucznia mistrza cytry, Shen Fenga.
   Poza wymienionymi przeze mnie gorszymi momentami "Nagiej cytry" powieść posiada też wiele plusów. Znaleźć w niej można wszystko, co powinno zainteresować szerokie grono czytelników, tych interesujących się historią zwłaszcza. Mamy tu intrygi i spiski, walkę o tron, krwawe wojny; mamy zdradę i zamachy stanu. Jest mowa o zakazanej miłości rzezimieszka do mniszki, są publiczne egzekucje, jest nawet okradanie wiekowego grobowca królowej. Jednak wszystko to jakoś tak pobieżnie, bez polotu i bez rozmachu. Shan Sa powinna moim zdaniem położyć akcenty na tych wydarzeniach, przydać książce polifonii poprzez poszerzenie narracji choćby i oddanie głosu większej ilości bohaterów, zamiast skupiać się na mało spektakularnych zajęciach przyszłej Cesarzowej, jak na przykład malowanie czy urządzanie kolejnych pałaców. Niestety wszystko co mogło być siłą "Nagiej cytry" przebrzmiewa echem wśród ciszy, posępności i monotonni jej fabularnych murów.
   Bardzo dobre za to, wręcz popisowe jest zakończenie powieści. Posiada szczyptę mistycyzmu, sporą garść zaskoczenia, czuć w nim pasję i przekaz, polot. Moment połączenia kapłanki Czystość Pustki i Shen Fenga kipi zmysłowością i poetyckością, do tego stopnia, iż sprawia wrażenie, jakby całość pisana była li i jedynie po to, by ten ornamentacyjny punkt kulminacyjny wyeksponować. Rozdział kończący powieść, podczas którego dokonujemy olbrzymiego przemieszczenia w czasie stworzony jest chyba tylko w celu postawienia kropki w dowodach popierających tezę autorki o uniwersalizmie, magicznej mocy i ponadczasowości muzyki... Innej racji bytu dla niego nie znajduję. Śliczne to i słodkie, wzruszające, ale mało zasadne.
   Książka nie porywa. Przynajmniej mnie nie porwała. Jest bardzo poprawna, jest dobra, ale nie wciąga, nie daje zasmakować uczuć towarzyszących bohaterom. Czytanie przypomina oglądanie dna zamarzniętego jeziora - treść majaczy zamglona rozwlekłymi opisami i udziwnioną konstrukcją. Duży plus za zakończenie, jednak nie ukrywam, iż kilka razy miałam wątpliwości, czy w ogóle do niego dobrnę.
Tekst stanowi oficjalną recenzję napisaną dla serwisu LubimyCzytać.pl
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: MUZA,  Warszawa 2011.
Wydanie: I.
Ilość stron: 271.
Przekład: Krystyna Sławińska.
Tytuł orginału: La cithare nue.
Język orginału: francuski.
Data powstania: 2010.
Moja ocena: 3/6