niedziela, 13 października 2013

"Magię postrzegał jako rzeczywistość"* - Dotyk - Alexi Zentner

   O mój Boże, co za książka!!! Zakochałam się w tym świecie, w tych historiach, w tej narracji. Magia, czysta magia. Dopiero skończyłam ją czytać, a już za nią tęsknię; takie opowieści nie powinny się kończyć... I choć z reguły nie czytam książek po kilka razy, to wiem już na pewno, że do tej powieści z pewnością powrócę. Wszystko to, czego szukałam w książkach; wszystko to, co w nich kocham i czego oczekuję od literatury, to wszystko w "Dotyku" jest. Mogę więc rzec śmiało, że znalazłam książkę idealną.  
  Tyle w tej książce dobra, że siedzę i nie wiem, od czego zacząć chwalić. Czy najpierw pozachwycać się realizmem magicznym, czy formułą przekazywanych sobie ustnie z pokolenia na pokolenie opowieści? A może zacząć od wyrażenia uznania za pełną ciepła i autentycznych emocji, szczerą sagę rodzinną? Nie wiem, od czego zacząć, zacznę więc od tego, ze kiedy byłam mała (nie, to nie będzie mój życiorys, bez obaw)... A więc, kiedy byłam mała uwielbiałam siadywać przy buchającym żarem piecu i wsłuchiwać się w opowieści mojej babci o dawnych czasach. Zamęczałam ją o nie wręcz. I tak dowiedziałam się o koniu, który skoczył nad malutką babcią, "zaczyniając" ją w ten sposób, wedle ludowego rozumowania, tak, ze w wieku trzech lat zaniemówiła. Tak dowiedziałam się o odczynianiu jej u wioskowej znachorki, polegającym na obmywaniu w balii z wodą, w której po wylaniu wody miała pozostać końska sierść na dnie. Mnóstwo było takich opowieści, a ja czułam się, jakby dane mi było podglądać przeszłość, zatrzymywać czas i się w nim przenosić. Identyczne uczucia towarzyszyły mi podczas czytania "Dotyku".
   W powieść Zentnera wpada się niczym w śnieżną zaspę - otula nas ona swym nastrojem, wdziera się w zakamarki naszej wyobraźni, od pierwszej do ostatniej strony tkwimy w niej bezpowrotnie myślami. Na skrzydłach jego narracji  przemieszczamy się między kolejnymi opowieściami tak płynnie, jakbyśmy naprawdę tam byli - autor zna sposoby by zawładnąć czytelnikiem, to pewne. Towarzyszymy 16 letniemu Jeannotowi, który na początku XX wieku, przewędrowawszy pół kontynentu wiedziony pragnieniem bogactwa, postanawia wydrzeć kanadyjskiej puszczy ukryte w niej złoto. Wieść o złożach kruszcu powoduje napływ poszukiwaczy, a z Jeannota czyni założyciela rosnącego w zawrotnym tempie z dnia na dzień miasteczka Sawgamet. Jednak zaburzony porządek świata długo nie da mu o sobie zapomnieć, kładąc się ponurym cieniem na losach jego i jego rodziny; wojna wypowiedziana naturze przez cywilizację domagać się będzie kolejnych ofiar, długo nie mogąc ugasić nieposkromionego pragnienia.
   Fabuła "Dotyku" osnuta jest na dwóch zasadniczych opozycjach: pierwszą z nich jest antagonizm natura (reprezentowana przez bezkresną kanadyjską puszczę z jej bezlitosnym klimatem) - cywilizacja (pod postacią Jeannota najpierw szukającego złota, a następnie zaciekle machającego toporem, po otwarciu intratnego interesu, jakim był zaspakajający potrzeby licznych osadników tartak). Druga to ostro zarysowany w książce rozdźwięk między realnością a sferą nadprzyrodzoną. Siłą powieści Zentnera jest to, iż autor wszystkim tym sprzecznościom każe zarazem wieść odwieczną wojnę, jak i na każdej niemal stronie podejmować ze sobą dialog. Bohaterami opowieści kanadyjskiego pisarza są zatem równoprawnie niemalże Jeannot, jego syn Pierre i wnuk Stephen oraz ich rodziny, jest nim cała społeczność osady Sawgamet, ale też nieprzebyta knieja z jej nieziemskimi mieszkańcami; bohaterem jest śnieg, jest nim rzeczny odmęt, są zamieszkujące je zjawy, maszkary i potwory. Wszystkie te światy funkcjonują tu równolegle, przenikają się, wciągają nawzajem na swoje przestrzenie; walczą ze sobą żywiąc do siebie jednocześnie uczucie będące jakimś rodzajem szorstkiej miłości, bo świadomi są uwikłania w symbiozę, w której brak jakiegokolwiek z tych pierwiastków rzutuje na egzystencję pozostałych.
   "Dotyk" to głęboki ukłon w stronę tradycji przekazów ustnych przekazywanych niczym drogocenny spadek z pokolenia na pokolenie. To zgrabna powieść szkatułkowa, opatulająca czytelnika opowieścią jak matka dziecko kocem, jak babcia szalikiem. Opowieść daje poczucie przynależności, ciągłości; poczucie bezpieczeństwa. To rozrywka, to rutyna, to tradycja i to jest właśnie moim zdaniem piękne i ja szukam tego piękna w literaturze, bo w dobie "fast&flesh" tu tylko się ostało. W "Dotyku" opowiada każdy, to jak oddychanie, naturalna rzecz. Ojciec narratora Stephena:
      "Wieczorami snuł opowieści o swoim ojcu, o tym, jak Jeannot znalazł złoto i założył Sawgamet, i o długiej zimie, która nastąpiła po wyczerpaniu się złóż. Mówił nam o quallupilluit i Amaguqu, wilczym bogu-przecherze, o wilkołakach i o krwiopijczych adlet, o wszystkich potworach i wiedźmach z lasów. Mówił nam też o innych rodzajach magii, na które natknął się przy wycince: jak trociny, którym wyrosły skrzydła, wleciały drwalom za koszule niby komary; jak jakieś drzewo podniosło się i uciekło od ostrych zębów piły. Mówił nam o tym, jak rozszczepili jakiś pień, a w środku znaleźli królestwo wróżek, o tym, jak ściął cały las jednym machnięciem topora i jak znalazł rodzinę drzew splecionych ze sobą i pnących się ku niebu miłosnym warkoczem."** 
Dziadek opowiadał mu o ludziach zamienionych w potwory, wehtiko, które ponosiły w ten sposób karę za kanibalizm i żywiły się ludzkim mięsem. Opowiadał o adletach, które piły ludzką krew czy o swym spotkaniu z quallupilluit, która przyszła doń wyczuwszy jego żądzę złota, ale tez o naszyjniku wtopionym w babciną szyję do tego stopnia, że po jej śmierci kowal usiłował go bezskutecznie wyciąć (doprawdy przepiękna, magiczna historia), o karibu, który doprowadził Jeannota i Martine do cudownego znaleziska (kolejna magiczno-ezoteryczna opowieść, do tej pory jak ją sobie przypominam uśmiech gości na mych ustach :)). Pretekstem do opowiadania wielu historii mogą być nawet porzucona rynna i schody, wszystko, wszystko w tej powieści przemawia, wszystko pamięta, nosi w sobie zaklętą przeszłość, w którą Zentner pozwala nam się wsłuchać.
   I teraz to, co mnie w "Dotyku" urzekło najbardziej - świeży powiew realizmu magicznego rodem z folkloru, ludowości; rodem z wierzeń indiańskich. Mieszkańcy Sawgamet dzielą swą przestrzeń życiową z światem zjaw, zmór i potworów zamieszkujących morskie odmęty i leśne i nikomu do głowy nie przyjdzie, by, w pierwszej połowie XX wieku przecież, a nawet później, istnienie tychże postaci w jakikolwiek sposób zakwestionować. Nie, na kartach powieści Zentnera wszystko zdarzyć się może i wiele się tu dzieje. Jeśli ktoś czuje żądze i pożądanie, to staje w płomieniach i ogień go trawi dosłownie, zima ma tu prawo skończyć się w lipcu, ludzie po śmierci nie idą do nieba, piekła czy gdzie tam, a, jeśli tylko dostatecznie mocno w to wierzysz, błądzą po lasach czekając na swych ukochanych, by odejść połączywszy się z nimi. Tu śmierć niczego nie kończy, pojęcie rzeczywistości nie ogranicza a przyroda wcale nie jest bytem nieożywionym. Światem przedstawionym Zentnera rządzi dynamika, emocje i magia.
   Powieść Kanadyjczyka to jednak przede wszystkim rzecz o miłości. O miłości szczerej, pięknej, prawdziwej i dosłownie silniejszej od śmierci. To ona pozwala ludziom przetrwać, czyni ich potężniejszymi od rozszalałych żywiołów czy nadprzyrodzonych stworzeń. Miłość. W książce, która jest moim zdaniem zarówno powieścią inicjacyjną (kiedy opowiada kilku czy kilkunastoletni Stephen) oraz elegijną (gdy narrację prowadzi czterdziestoparoletni Stephen) przeważa nastrój sentymentalny, refleksyjny. Pełno tu wspomnień, tęsknoty za minionym...
   "Gdziekolwiek spojrzałem, przypominała mi się jakaś historia, która opowiedział mi ojciec lub dziadek, niestworzone detale,. przy których upierał się Jeannot, chwile, kiedy ojciec zawieszał głos. Dziwiłem się jak to możliwe, że kamienie i rzeka nie rozpadną się pod ciężarem tylu duchów. Jak długo będę musiał jechać pociągiem, jak daleko będę w trasie (...), zanim przestanę dostrzegać słowa ojca i dziadka rozsypane po okolicy?"***  
   Jak więc widzicie, taka niepozorna książeczka, maleństwo takie 200 stronicowe ledwie, a po otwarciu okładki, już od pierwszych stron Literatura przez wielkie L w tym wrze. Piękna, nasycona, esencjonalna powieść. Debiut, ale jaki debiut?! Jestem pod ogromnym wrażeniem i ja się pytam, panie Zentner, gdzie pan był do tej pory, co? Już miałam wyrazić obawę, co dalej z karierą literacką autora, bo poprzeczkę postawił sobie mega wysoko, ale jak się tak chwilkę zastanowiłam, za szczere to było i z serca za bardzo płynące, by się bać o kolejne pozycje, o ich jakość. Zentner ma po prostu dar snucia opowieści, które literka po literce wsączają się w serca czytelników. Wiem, że niebawem ma się ukazać jego kolejna powieść.Czekam zatem niecierpliwie.
Książkę otrzymałam do recenzji dzięki uprzejmości wydawnictwa Wiatr od morza:
*s.169.
**s. 12
***s. 199
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Wiatr od morza, Gdańsk 2013.
Wydanie: I.
Ilość stron: 209.
Przekład: Karol Chojnowski
Tytuł orginału: "Touch"
Język orginału: angielski.
Data powstania: 2011.
Moja ocena: 6/6.