wtorek, 4 stycznia 2011

"Nie można być jednocześnie rogaczem i piekarzem"* - "Żona piekarza" - Marcel Pagnol

     "Mało nas, mało nas, do pieczenia chleba..." aż chciało by się zaśpiewać, bo słowa te idealnie oddają główną tematykę utworu.
   Pagnol zabiera nas do małego, odciętego od świata prowansalskiego miasteczka, którym trzęsą Proboszcz, Nauczyciel i Markiz (jakie to typowe:)). Autor ukazuje wzajemne relacje mieszkańców, które zbudowane są na zasadzie kłótni, waśni i poróżnień generalnie nie wiadomo o co; ot tak po prostu z przyzwyczajenia. Jednak dnia pewnego, ni stąd ni zowąd, zdarza się coś, co burzy senną melancholię mieściny - młoda żona nowoprzybyłego piekarza w porywie uniesień i namiętności porzuca go i ucieka z pięknym pasterzykiem w świat. Zdradzony i porzucony piekarz, nieco naiwny i dobroduszny nie daje sobie wytłumaczyć, co zaszło. Uparcie chce wierzyć i wmawia sobie wciąż, iż Aurelia pojechała do matki. Nie zmienia to jednak faktu, iż chleba nie ma i nie będzie. Trzeba więc działać dla dobra ogółu i swojego własnego - mieszkańcy wyruszają na poszukiwania żony piekarza. Rozpoczyna się prawdziwa batalia, istna odyseja, dopracowana logistycznie i strategicznie a przede wszystkim... niezwykle zabawna. Koniec końców sprzężone działania przedstawicieli świata nauki (Nauczyciela) i religii (Proboszcza), polegające na zaniesieniu księdza na nauczycielskich plecach na bagna, gdzie ukrywają się kochankowie przynosi pozytywny efekt. Aurelia wraca, niczym marnotrawna córka, do domu swego męża; a Piekarz szykuje zaczyn.
   Książka jest też w pewnym sensie świadectwem twórczych zmagań, poszukiwań i miotań samego autora. Wstęp zatytułowany "Piekarz Amable", napisany prozą, opowiada historię piekarza, który na pewnym etapie życia popada w alkoholowy nałóg. Nałóg zgubny zarówno dla niego samego, jak i dla reszty mieszkańców miasteczka, gdyż wskutek zaniedbań pijaczka nie mają oni chleba. Trzeba więc działać. Kolektyw uskutecznia rozliczne środki mające wyciągnąć go z nałogu - od homilii proboszcza zaczynając na sposobach czarodziejskich kończąc. Wszystko to jednak na nic, ot po prostu "Tyłek piekarza w pikantnym sosie!". Czego jednak nie wskórały magia czy religia, to sprawiła zwykła ludzka miłość... zakochany w jednej z kobiet piekarz skończył z nałogiem i piekł pyszny chleb. Coś jednak Pagnola w swojej powiastce uwierało, coś dręczyło. Dalej wyjaśnia więc, iż przeczytawszy dramat Jeana Giono o dość podobnej tematyce zachwycił się nim i tak oto "Żona piekarza" zyskała swój ostateczny kształt.
   Utwór to swoista tragifarsa; pełno w niej wyrazistych, indywidualnie naszkicowanych postaci (Maillefer to istny majstersztyk, ze swoją amnezją wybiórczą). Są i serenady i pijackie przyśpiewki podszywające się pod włoskie pieśni miłosne. Pełno tu rubasznego humorku i sielankowo-pasterskiego nastroju.
   "Żona piekarza" to opowieść zdawać by się mogło prosta i banalna. Niesie ona ze sobą jednak pod płaszczykiem humoru wiele prawd o ludziach, społeczeństwie i wartościach. To opowieść o pojednaniu we wspólnej sprawie:

   "(...) szukaliśmy twojej żony, a znaleźliśmy przyjaźń."**
O istocie człowieczeństwa, którą poznać można nie poprzez uczone pisma czy mądre traktaty, ale poprzez popadanie w słabości i właściwe ludzkiej naturze niedoskonałości i ułomności:
   "PROBOSZCZ: Ten człowiek nie ma w sobie teraz nic ludzkiego.
MARKIZ: Przeciwnie. W tym obłędzie widać całą słabość człowieka. On cierpi."***

   Ale przede wszystkim jest to opowieść o niezwykłej sile miłości, która każe troszczyć się o drugą osobę, niezależnie od doznanych z jej strony krzywd; nie oceniać i nie osądzać, przebaczać i czekać zawsze z kolacją i sercem pełnym przebaczenia na drugą ukochaną osobę.
*s. 125.
**s. 169.
***s. 148.

Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Esprit, Kraków 2010.
Ilość stron: 236.
Przekład: Krzysztof Chodacki
Moja ocena: 5/6.