Pagnol zabiera nas do małego, odciętego od świata prowansalskiego miasteczka, którym trzęsą Proboszcz, Nauczyciel i Markiz (jakie to typowe:)). Autor ukazuje wzajemne relacje mieszkańców, które zbudowane są na zasadzie kłótni, waśni i poróżnień generalnie nie wiadomo o co; ot tak po prostu z przyzwyczajenia. Jednak dnia pewnego, ni stąd ni zowąd, zdarza się coś, co burzy senną melancholię mieściny - młoda żona nowoprzybyłego piekarza w porywie uniesień i namiętności porzuca go i ucieka z pięknym pasterzykiem w świat. Zdradzony i porzucony piekarz, nieco naiwny i dobroduszny nie daje sobie wytłumaczyć, co zaszło. Uparcie chce wierzyć i wmawia sobie wciąż, iż Aurelia pojechała do matki. Nie zmienia to jednak faktu, iż chleba nie ma i nie będzie. Trzeba więc działać dla dobra ogółu i swojego własnego - mieszkańcy wyruszają na poszukiwania żony piekarza. Rozpoczyna się prawdziwa batalia, istna odyseja, dopracowana logistycznie i strategicznie a przede wszystkim... niezwykle zabawna. Koniec końców sprzężone działania przedstawicieli świata nauki (Nauczyciela) i religii (Proboszcza), polegające na zaniesieniu księdza na nauczycielskich plecach na bagna, gdzie ukrywają się kochankowie przynosi pozytywny efekt. Aurelia wraca, niczym marnotrawna córka, do domu swego męża; a Piekarz szykuje zaczyn.
Książka jest też w pewnym sensie świadectwem twórczych zmagań, poszukiwań i miotań samego autora. Wstęp zatytułowany "Piekarz Amable", napisany prozą, opowiada historię piekarza, który na pewnym etapie życia popada w alkoholowy nałóg. Nałóg zgubny zarówno dla niego samego, jak i dla reszty mieszkańców miasteczka, gdyż wskutek zaniedbań pijaczka nie mają oni chleba. Trzeba więc działać. Kolektyw uskutecznia rozliczne środki mające wyciągnąć go z nałogu - od homilii proboszcza zaczynając na sposobach czarodziejskich kończąc. Wszystko to jednak na nic, ot po prostu "Tyłek piekarza w pikantnym sosie!". Czego jednak nie wskórały magia czy religia, to sprawiła zwykła ludzka miłość... zakochany w jednej z kobiet piekarz skończył z nałogiem i piekł pyszny chleb. Coś jednak Pagnola w swojej powiastce uwierało, coś dręczyło. Dalej wyjaśnia więc, iż przeczytawszy dramat Jeana Giono o dość podobnej tematyce zachwycił się nim i tak oto "Żona piekarza" zyskała swój ostateczny kształt.
Utwór to swoista tragifarsa; pełno w niej wyrazistych, indywidualnie naszkicowanych postaci (Maillefer to istny majstersztyk, ze swoją amnezją wybiórczą). Są i serenady i pijackie przyśpiewki podszywające się pod włoskie pieśni miłosne. Pełno tu rubasznego humorku i sielankowo-pasterskiego nastroju.
"Żona piekarza" to opowieść zdawać by się mogło prosta i banalna. Niesie ona ze sobą jednak pod płaszczykiem humoru wiele prawd o ludziach, społeczeństwie i wartościach. To opowieść o pojednaniu we wspólnej sprawie:
"(...) szukaliśmy twojej żony, a znaleźliśmy przyjaźń."**O istocie człowieczeństwa, którą poznać można nie poprzez uczone pisma czy mądre traktaty, ale poprzez popadanie w słabości i właściwe ludzkiej naturze niedoskonałości i ułomności:
"PROBOSZCZ: Ten człowiek nie ma w sobie teraz nic ludzkiego.
MARKIZ: Przeciwnie. W tym obłędzie widać całą słabość człowieka. On cierpi."***
Ale przede wszystkim jest to opowieść o niezwykłej sile miłości, która każe troszczyć się o drugą osobę, niezależnie od doznanych z jej strony krzywd; nie oceniać i nie osądzać, przebaczać i czekać zawsze z kolacją i sercem pełnym przebaczenia na drugą ukochaną osobę.
*s. 125.
**s. 169.
***s. 148.
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Esprit, Kraków 2010.
Ilość stron: 236.
Przekład: Krzysztof Chodacki
Moja ocena: 5/6.