wtorek, 12 kwietnia 2011

"(...) zapach rozgoryczonego człowieka o pękniętym sercu"* - "Kiedy ulegnę" - Chang-Rae Lee

   Czasami niemal 500 stron to za mało, ja przynajmniej czuję się niezaspokojona. Chciałabym dalej dać się unosić absorbującej narracji Lee, dalej  przyglądać się  stworzonemu przez niego światu, towarzyszyć jego bohaterom... Chciałabym móc dalej niepostrzeżenie przewracać kartki i podróżować po przenikających się płaszczyznach czasowych i przestrzennych. Niestety przeczytałam już ostatnią... Bardzo dobra powieść.
     Lee stworzył dzieło wielowątkowe, wykreował nietuzinkowe postaci, dopieścił każdy najmniejszy wątek poboczny, a to wszystko oparł na niebanalnym pomyśle. Jako odbiorca czułam się ze wszech miar dopieszczona. 
   Tłem powieści Lee jest wojna koreańska, która nie tylko rani ludzi fizycznie i odbiera im bliskich, ale również naznacza ocalałych cieniem spaczonej psychiki. Gorzknieją, tracą sens życia, wspomnienia dezorganizują ich egzystencję i mają destrukcyjny wpływ na przyszłe kontakty międzyludzkie. Szukając ukojenia wikłają się w coraz większe tragedie, szukając stabilizacji rujnują spokój innych, dążąc do zacieśnienia więzi niszczą innym związki. 
   Obrazy wojenne Lee konstruuje tak realistycznie, nie szczędząc drastycznych i naturalistycznych opisów, iż niejednokrotnie chciałoby się wprost krzyknąć "Przestań, oszczędź go/ją, nie każ umierać!", wojna jednak nie zna litości, odarta jest z patosu i jakichkolwiek ideologicznych podpórek. Bohaterowie Lee umierają, bo światem rządzi przemoc i okrucieństwo. Głód, bezlitosna walka o przetrwanie, brak skrupułów i sentymentów - oto owoce wojny, one ukształtowały głównych bohaterów - młodą Chinkę June Han, która straciła całą rodzinę, która musiała patrzeć na śmierć matki i starszej siostry w eksplozji, a potem uściskała straszliwie okaleczone ciałko młodszego brata w stanie agonii. Mając jedenaście lat poznała już reguły walki o przetrwanie, musząc wybierać między staraniem o własne przetrwanie, a towarzyszeniem mu w ostatnich chwilach jego życia. Ukształtowała Hectora, amerykańskiego żołnierza, któremu wrodzona wrażliwość nie pozwalała zabijać, wojnę spędził on więc na rejestrowaniu zabitych żołnierzy i wygrzebywaniu ich zwłok w rozmaitych stadiach rozkładu w celu pochówku. 
"(...) otacza go poświata niczym jakiegoś świętego z renesansowego malowidła, ale spod niej, jak spod starej zaprawy wyłaniał się ledwie uchwytny obraz człowieka upadłego, kładący się na nim mało wyraźnym, ale złowieszczym cieniem."**
Dzieckiem wojny jest też córka misjonarzy, Sylvie Tanner.  Widziała ona okrutną rzeź swych rodziców i przyjaciół, a doświadczenia te były tak silne, iż kazały jej omotać się płaszczem nałogu dającym złudne zapomnienie. Wszystkich ich wojna odmieniła, wyjałowiła ich radość życia, pozbawiła zdolności odczuwania uczuć wyższych, niż instynkt przetrwania i samozaspokojenia.
"(...) zamykali się we własnych światach, jak owady w kawałkach bursztynu".***
   Wszyscy oni spotykają się w koreańskim sierocińcu. June, Hector i Sylvie tworzą trójkąt wzajemnych oczekiwań, złudzeń i zawodów. Ranią się nawzajem, ale są jednocześnie w tajemniczy sposób od siebie uzależnieni swymi chorymi namiętnościami. O ile jako postaci indywidualne są już osobowościami dość tragicznymi o tyle ich fuzja nieuchronnie prowadzi do tragedii, nie tylko ich samych, ale również ludzi w jakikolwiek sposób z nimi powiązanych. Hector i Sylvie wplątują się w zakazany romans za oczami wielebnego Tannera, June roi nadzieję na adopcje jej przez parę amerykańskich misjonarzy, lecz jej uczucia do przyszłej matki w niczym nie przypominają rodzinnych, są skażone dziką żądzą June, co z kolei zdaje się wcale nie przeszkadzać Sylvie. Relacje tej trójki, pełne groźnych napięć i wcale nie oczyszczających wyładowań prowadzą w końcu do tragedii, gdzie śmierć w pożarze sierocińca ponosi jedno z nich.
   Mija trzydzieści lat i drogi June i Hectora schodzą się ponownie. A wszystko za sprawą poszukiwań ich wspólnego syna Nicholasa. June jest poważnie chora na raka, jej dni są policzone; Hector nieudolnie próbuje posklejać swoje dotychczasowe życie hulaki, podejmuje pierwsze kroki ku stabilizacji u boku kobiety... I znowu połączenie ich losów okazało się opłakane w skutkach. Muszę przyznać, iż wątek efektu ponownego spotkania tej dwójki bardzo mnie zaskoczył.
   "Zostali już tylko we dwoje, byli jak para zbłąkanych dusz zamkniętych w jednej beczce niesionej prądem ku ujściu rzeki, chwilowo jeszcze w spokojniejszym nurcie, ale już rwącym coraz szybciej, jako że zbliżali się do wodospadu."****
   Wymowna jest również ostatnia scena powieści. Hector wnosi na rękach do kościoła na Solferino umierającą June i, spodziewając się ujrzeć tam piękne i kojące widoki, widzi stosy ludzkich kości. Miejsce do którego zmierzali w swej pielgrzymce przez ocean i po Europie ma dla nich okrutną i poniżającą niespodziankę - wasze życie na zawsze pozostanie już robaczywe, nie dla was uroki życia, wieczne dzieci wojny, zdaje się mówić. Aż słychać złowieszczy chichot losu.
   "Kiedy ulegnę" to powieść pełna smutku, melancholii, marazmu. To opis życia w najgorszej jego odsłonie, życia w którym nadzieja okazuje się naprawdę matką głupich i naiwnych. Lee ukazuje skutki porażającego ludzkiego egoizmu, ulegania pokusom, własnym słabościom i innym ludziom. Jednak jest w tej książce coś nurtującego, jakiś magnes przyciągający wciąż myśli jeszcze długo po skończonej lekturze.
*s. 404
**s.333 
***s. 344
****s. 384
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Świat Książki, Warszawa 2011.
Przekład: Andrzej Leszczyński.
Ilość stron: 492.
Moja ocena: 5/6.
Książkę otrzymałam do recenzji dzięki uprzejmości wydawnictwa Świat Książki