wtorek, 20 grudnia 2011

Czas Olbrzymów, Jednorożca i okna do nieba - "Bezludny raj" - Ana Marie Matute

  Powieść utkana ze świateł, wspomnień i magii, a wszystko to pobrzmiewa nutą nostalgii za utraconym dzieciństwem, mimo że bynajmniej nie sielskim ani anielskim. Atmosfera półszeptu, patrzenia przez dziurkę od klucza w drzwiach, które stają się jednocześnie wrotami wyobraźni, tworząc zaczarowane światy. Jest coś urzekającego w powieści Matute. Jest coś bliskiego i uniwersalnego zarazem w snutej przez nią historii. Wejście w książkę hiszpańskiej autorki jest niczym potrząśnięcie śnieżną kulą - jak ono wznieca miliony rozbłysków srebrnego pyłku, tak lektura "Bezludnego raju" powoduje eksplozję wspomnień z pogrążonego w odmętach pamięci dzieciństwa.
  Mała Adri to dziewczynka niezwykła. Mimo, iż jest pozbawiona ciepła rodzicielskiej miłości, bo matkę i ojca całkowicie pochłania kryzys w ich związku; mimo, iż jej starsze rodzeństwo zdaje się ją ignorować, zajęte swoimi poważniejszymi sprawami, ona szczęśliwa jest w swoim własnym świecie. Świecie w którym niepodzielnie królują niania Maria i kucharka Isabel, w świecie, gdzie snują się zapachy, gdzie miarowo stuka nóż, gdzie bucha para z garnków. Kuchnia to azyl małej chroniący ją od przestrzeni Olbrzymów, której zasad, jako karzełek nie rozumie i która jest dla niej szorstka i nieprzyjazna. Jednak najlepiej Adri czuje się w oazie własnej wyobraźni - to ona jest osobistym i bezludnym rajem bohaterki. Dziewczynka nocami żegluje po morzach dywanu na papierowej łódeczce, tropi zbiegłego z obrazu jednorożca, wspina się na niebosiężne szczyty Miasta Szaf i pławi w przepaściach ułożonych z zatęchłych, niepasujących płaszczy. Ma też swoich wyimaginowanych przyjaciół: latarnika i Trzech Króli.
   Adri żyje w świecie rodem z baśni Andersena, w którym kolejne obrazy rozbudzonej dziecięcej wyobraźni przesuwają się niczym kompozycje w kalejdoskopie. Nic w nim nie jest dosłowne, magia funkcjonuje w nim na mocy rzeczywistości a pobrzmiewające z daleka echa trudnej sytuacji państwowej, wkradające się podstępnie, przemycone na ustach praczki Tomasy wieści o atakach na klasztory i mnichów, mieszały się z powolnymi, uspokajającymi dźwiękami pozytywki, które je oddalały, oddalały, oddalały... Do tego właśnie bezpiecznego świata wkroczył pewnego dnia z właściwym sobie impetem, potrząsając burzą złotych loków mały Rosjanin, Gawryła.
   Gawryła przybył wraz ze swoją matką, tancerką baletową z Rosji uciekając przed szalejącą tam rewolucją. Chłopiec znał osamotnienie, porzucenie i obojętność najbliższych tak samo dobrze, jak Adri i chyba to sprawiło, iż wywiązała się między nimi bardzo mocna i niezwykła więź. Rozumieją się bez słów, czują pełnię szczęścia tylko w swojej obecności, w ukryciu kulis zabawkowego teatrzyku powierzają sobie najboleśniejsze tajemnice i największe sekrety, rozumieją się bez słów... W mieszkaniu na poddaszu, pod okiem życzliwego, kochającego dzieci całym sercem Teo, Adri zrozumiała czym jest bliskość drugiego człowieka, czym jest miłość. Odnalazła tam swoje miejsce na ziemi.
   Czaj roztaczał nieznaną woń, aromat baśni, smutnej i pięknej historii o dzikich łabędziach, haftowanej przez Teo na błyszczącym, błękitnym jedwabiu. Po czaju ponownie kładliśmy się na dywanie i wracaliśmy do lektury. I znowu po kolei wznosiły się ze stronic miasta, zamki, puszcze, jeziora.. I morze. Morze, którego wtedy jeszcze nie znałam. Do dziś, kiedy czytam to słowo, powraca do mnie smak herbaty. A raczej czaju.*
   "Bezludny raj" to literatura po części wspomnieniowa. Lecz motywy autobiograficzne autorki z całą pewnością bliskie są każdemu czytelnikowi. Każdy posiadający kilka lub nieco więcej wiosen na karku oraz mniej lub bardziej wypchany bagaż doświadczeń z całą pewnością zrozumie uczucia, jakie wypełniają tę książkę. Uczucia tęsknoty za minionym, za ludźmi, których już nie ma, a mimo to ich opowieści i aura bezpieczeństwa, która ich otaczała snuje się wokół nas i towarzyszy nam w każdej chwili naszego życia. 
   Powieść Matute to swoista refleksja nad przemijaniem, nad utratą i tym, co ponadczasowe i czego nigdy nic nas nie pozbawi. To pamięć i wspomnienia. A jak każdy wie, zostają tylko te najlepsze, bo usłużna pamięć szlifuje je i ugładza niczym diamenty. Myślę, że odbiór "Bezludnego raju" zależy w dużej mierze od doświadczeń każdego czytelnika. Książka wygrywa bowiem na emocjach przeróżne melodie, i tylko od wnętrza odbiorcy zależy, czy usłyszy elegię, czy radosną odę. 
   Adri u boku Gawryły dorasta, uczy się latać, wspina się przez okno do nieba, by z hukiem spaść, gdy nieubłagany los podetnie jej skrzydła, by poznać piekło utraty. Powieść snuje się niespiesznie od wspomnienia do wspomnienia, od refleksji do przemyślenia by pod samym końcem porazić niespodziewanym zwrotem fabuły. Jeszcze przez kilka stron nie mogłam uwierzyć w radykalizm autorki wobec jednego z bohaterów, było mi żal, rodził się we mnie bunt... Ale przecież to nie Matute tak rozwiązała tę kwestię, tak obchodzi się z ludźmi życie. 
   Lektura "Bezludnego raju" pozwala powrócić do dzieciństwa, do czasu gdyśmy "(...) znali mnóstwo bajek, chociaż nie potrafili czytać"** i spojrzeć na świat jeszcze raz naiwnymi oczyma dziecka, zobaczyć magię codzienności i ucieszyć się z najprostszych rzeczy. Pozwala też dorosnąć, skonfrontować się z nieuniknionym. Prowadzi nas za rękę do tego miejsca w duszy, gdzie znajdują się pilnie strzeżone skarby naszej przeszłości w postaci wywołujących kręcące się w oku łzy wspomnień. Piękna.
Tekst stanowi oficjalną recenzję napisaną dla serwisu LubimyCzytać.pl
*s. 193-194.
**s. 109.
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: W.A.B, Warszawa 2011.
Wydanie: I.
Ilość stron: 367.
Przekład: Wojciech Charchalis.
Tytuł orginału: Paradiso inhabitado.
Język orginału: hiszpański.
Data powstania: 2008.
Moja ocena: 5/6.
Wyzwanie: Bracie, siostro... rodzino.

sobota, 17 grudnia 2011

Stosiki dwa zaległe dość :)

 
1) Mądrość głupców - Idries Shah - od portalu Sztukater.pl i wydawnictwa Drzewo Babel, malutka książeczka zawierająca mądrość starożytnych mędrców wyłożoną w postaci krótkich przypowiastek; coś do czytania niespiesznego, do przemyśleń...
2) Niepokorna córka - Xuan Phuong, Daniele Mazingarbe - kupiona w Biedronce za zawrotną kwotę 8 zł coś tam gr. A ja uwielbiam takie prawdziwe historie made in China
3) Miłość Peonii - Lisa See - jak wyżej, również "biedronkowy zakup"
4) Dom Kalifa. Rok w Casablance - Tahir Shah - do recenzji od Wydawnictwa Literackiego; póki co nie czytam innych recenzji tej książki, by nie psuć sobie lektury. Oczekuję czarownej opowieści o wiciu gniazda w kraju dżinnów (dobrze myślę? jeśli ktoś jest po przeczytaniu niech napisze tylko TAK lub NIE ;) ),
5) Meksyk - Jan Gać - od Sztukatera z serii Poznaj Świat
6) Na szczyt góry - Arne Dahl - kryminał od MUZY; podobno autor dobrze rokuje, a odkąd czytam kryminały szukam w tej materii czegoś dla siebie i czuję, że może to być coś, co mi się spodoba
7) Listy do dzieci - Takashi Nagai - również od Sztukatera; opowieść o bombardowaniu atomowym, utracie najbliższych i życiu z śmiertelną chorobą. Podobała mi się.
8) Pokochaj mnie mamo - Cassie Harte - jedna z moich ulubionych serii, mianowicie Pisane przez życie. Szokujące, ale jakże prawdziwe treści. Od czasu do czasu trzeba przypomnieć sobie o złu na świecie, czasem trzeba podsycić wrażliwość
9) Okaleczona - Cathy Glass - czytałam już "Skrzywdzoną" tej autorki i pewne sceny utkwiły mi w pamięci po dziś dzień. Ciekawa jestem tej opowieści, jej zakończenia (trzymam kciuki za happy end)
10) Bombaj. Maximum city - Suketu Mehta - chyba każdy fan reportażu powinien znać tę książkę; jeśli dodatkowo nakłada się na to żywe zainteresowanie Indiami (a tak jest w moim przypadku), to już pozycja obowiązkowa
11) Demaskatorka - Kathryn Bolkovac, Cari Lynn - od MUZY, reporterskie śledztwo dotyczące handlu żywym towarem... interesujące
12) 1Q84. T3 - Haruki Murakami - egzemplarz do oficjalnej recenzji dla LubimyCzytać.pl. Trochę dziwnie tak zaczynać czytanie od ostatniego tomu, niemniej postanowiłam, iż z opublikowaniem wrażeń na blogu poczekam do czasu, gdy przeczytam dwa poprzednie. Tak dla porządku, choć Murakami jest Murakamim, i nie ważne czy czyta się go tak czy wspak ;)
13) Nie wygłoszę tu mowy - Gabriel Garcia Marquez - czytałam już Rzecz o mych smutnych dziwkach Marqueza i powiem, że była nie najgorsza. Poza tym uwielbiam realizm magiczny, pora więc poznać jego ojca. Tym razem zbiorek mów od MUZY
14) Naga cytra - Shan Sa - opis na okładce sprawił, że zapragnęłam znaleźć się w tej opowieści, zapragnęłam ją przeżyć. Wydaje mi się mistyczna i pełna magii; styl autorki też mi odpowiada, jest bardzo finezyjny i pełen artyzmu. Do recenzji dla LC
15) Suttree - Cormac McCarthy - od kiedy przeczytałam "Drogę", stwierdziłam, że muszę poznać wszystkie dzieła McCarthy'ego. Ze swoim światem antyutopii i mocną, męską tematyką hipnotyzuje mnie i rozbudza to, co nie do końca sfeminizowane. Uwielbiam jego oszczędny język, jego rozmiłowanie w brzydocie. Również od LC.
16) 15 blizn - antologia opowiadań grozy - czytałam w okresie Święta Zmarłych, lub jak kto woli Halloween:) Atmosfera sprzyjała lekturze:)
17) Marzenie Celta - Mario Vargas Llosa - arcydzieło, mój ukochany Llosa pokazał klasę. Powieść godna mistrza, Nobel wybroniony (recenzja dla LC)
18) Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów - Tomek Michniewicz - wybitna rzecz na tle znanej mi literatury podróżniczej. Życzę Panu Tomkowi jak najlepiej, dziękuję za pełne życzliwości maile i, jak już napisałam, czekam na więcej:) A Wam wszystkim polecam!!!

sobota, 3 grudnia 2011

Trwoga dawkowana - "15 blizn" - antologia opowiadań grozy

   Strach jest jak narkotyk. Mimo, że nas paraliżuje, ogranicza, dezorganizuje... mimo to wszystko lubimy się bać. Pragniemy tego stanu buzującej adrenaliny, tego napięcia, uczucia gęsiej skórki, przejmujących dreszczy, pracującej na najwyższych obrotach wyobraźni. Stąd wszystkie horrory, stąd niesamowite i przerażające opowieści - ludzie poszukują sytuacji, w których te skrajne uczucia nimi zawładną, prowokują konfrontację z nimi. To, czego się boją paradoksalnie przyciąga ich jak magnes, hipnotyzuje. W "15 bliznach" przestraszyć nas spróbują czołowe postaci świata literatury grozy oraz pisarze stawiający w tej dziedzinie dopiero pierwsze kroki. Do dyspozycji mają formę tak nieprzejednaną i surową jak opowiadanie. Czy obudzą nasze demony? 
Zielińska, Campbell, Darda, F. Paul Wilson, Joe Hill oraz Łukasz Śmigiel byli najbliżsi poruszenia struny przerażenia w mojej duszy. To oni wraz z ich całkowicie różnorodnymi historiami, zupełnie odmiennie położonymi akcentami i zgoła innym podejściem do tematu pozostawili w moim umyśle tytułowe blizny, zasiali w głębi umysłu ziarno niepewności, dostarczyli wyobraźni dodatkowe bodźce do snucia koszmarnych majaków. Konstatacja? W mojej pamięci utkwili zarówno autorzy polscy, jak i zagraniczni. Wniosek? Polska literatura grozy to proza ambitna, kunsztowna i trzymająca wysoki poziom.
Muszę wyróżnić jedyną przedstawicielkę płci pięknej w tym zbiorze, która w moich oczach zabłysła swym fenomenalnym "Ostatnim kuszeniem Ewy Betulev" – Aleksandrę Zielińską. Pomysł delikatnie nasuwa mi mgliste  i raczej nie wychodzące poza sferę nastroju skojarzenia z "Mistrzem i Małgorzatą" Bułhakowa, niemniej jednak Kraków został w nim wystylizowany niemalże na przedsionek piekła, bohaterowie na żądne krzywdy innych kreatury, a kościoły zostały przemienione w sądy, w których jurysdykcję sprawuje sam szatan. Wszystko to wykute w materii dojrzałego i  świadomego języka.
Zaraz za Zielińską plasuje się w moim rankingu Śmigiel i jego "Mściciel krwi". Tworzy on świat w stanie rozkładu, opisuje krwawe święto Moru, w czasie którego dochodzi do rytualnych morderstw, brutalnych zabójstw starców i kalek, pośród dekoracji stworzonych z pozszywanych szczątek ludzkich. Swym bohaterem natomiast czyni im podobnego Capelbota i jego równie odrzucającego towarzysza Przerazę, plądrującego nekropolię w poszukiwaniu "części wymiennych" dla przyjaciela. Przyjdzie im rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci trzech panien von Lipitz i stawić czoła siłom nadprzyrodzonym, a wszystko to przy akompaniamencie niewybrednego, rubasznego i mocno czarnego humoru oraz nastroju ponurej groteski.
Zaimponował mi, choć już nie kreacją świata przedstawionego, a umiejętnością stopniowania napięcia do granic wytrzymałości, Stefan Darda. Stawia on czytelnika w niekomfortowej sytuacji – zmusza do dokonywania wraz z bohaterem wyboru, gdy tak naprawdę wyboru nie ma. Zaskakuje bardzo nieprzewidywalnymi zwrotami akcji, jątrzy wzburzoną psychikę nieoczekiwaną pointą.
F. Paul Wilson to również zwolennik ostrej niczym hak pointy, również ceni sobie akcenty psychologiczne, które u niego graniczą już z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Wilson jednak postawił na wyrazistsze i bardziej spektakularne sylwetki bohaterów, stworzył mroczniejszy nastrój wielkiej posiadłości pełnej tajemnic.
Campbell jako jedyny nie ujął mnie literacko niczym szczególnym, a najautentyczniej przestraszył. Dotknął moich największych lęków, wprowadził mnie w sferę duchów, dał czuć ich oddech za plecami, a to mnie przeraża i paraliżuje. Mimo, że jego opowiadanie było typowe, wręcz kliszowe i szablonowe, to czytając je naprawdę się bałam. On pozostawił w mojej wyobraźni swój ślad.
Nie mogę nie docenić również Joe Hilla - jego "Twitterowanie z Cyrku Umarłych" było fenomenalnym przykładem na wielką moc przemilczeń, na paraliżujące działanie tego, co dopiero kołacze się w naszej wyobraźni. Również forma - rejestr rozmowy przez komunikator Twitter - wyróżnia tekst tego autora spośród pozostałych. Wielka jest jego sztuka gry na emocjach, na codziennych animozjach; wielka, a wręcz terapeutyczna. I żałuję, że najpierw przeczytałam notkę biograficzną, w której zdradzono, iż prawdziwe nazwisko autora to King. Z tych Kingów. To jednak zobowiązywało, ale spokojnie, Hill się wybronił.
Talentu prozatorskiego nie mogę odmówić również Mastertonowi. Opowiadanie Mastertona miało w sobie wszystko, co dobre opowiadanie grozy mieć powinno: ciekawy koncept, fenomenalne opisy słownych "efektów specjalnych" (fajerwerki elektryczności sprzężone z wybuchającymi zwłokami towarzyszące pojawieniu się mitycznego Iblisa), wartką akcję z kilkoma trupami po drodze i momenty, kiedy czytelnik zastyga zdjęty trwogą. Jednak w moim odczuciu trąciło ono nieco zbyt mocno klasyką gatunku, opierało się na zbyt już zużytym motywie demonicznym; autor przyjął w nim za proste rozwiązanie, jakim było osadzenie w roli głównej uniwersalnego i wdzięcznego bohatera, taksówkarza.
Opowiadanie Palińskiego chętnie bym poddała amputacjom i dosztukowaniom. Sic! Ujęłabym przydługi początek opisujący spacer autostopowicza w deszczu, natomiast pociągnęłabym fabułę dalej, uraczyła czytelnika jeszcze kilkoma wybrykami głównego bohatera, mocniej ponaciągała żądne skrajnych emocji czytelnicze nerwy. Tymczasem zanim tak naprawdę coś zaczęło się dziać, opowiadanie się skończyło, pozostawiając po sobie zawieszone w literackiej próżni, acz przewidywalne, niedopowiedziane zakończenie. Podobnie u Cichowlasa - były tu naprawdę dobre momenty, które wybroniły ogólne przekombinowanie, przysłoniły miszmasz wątków zgrabnie łącząc całość motywem inwazji kosmitów i puentując niezaprzeczalnym przesłaniem o złej kondycji ludzkości.
Największy zawód? Chyba Ketchum. Wiadomo, upadek boli dotkliwiej, gdy spada się z dużej wysokości, a w świetle wielu pochlebnych recenzji ostatniej książki tego autora („Jedyne dziecko”) oczekiwałam naprawdę dużo. Co dostałam? Satyrę, przeżute zrzędliwości, antybohatera, któremu koniec końców, niczym ślepej kurze, trafia się ziarnko. Opowiadanie było do przeczytania, projekcje myśli bohatera były nawet zabawne, ale przecież ja się chciałam bać...
Również zapadające w pamięć, ale pochodzące chyba z nieco innej bajki, jest dziełko Edwarda Lee - ta sama szuflada: wstawki kipiące erotyzmem, odrobina krzywego zwierciadła, szczypta fantastyki na fundamencie toksycznych i radioaktywnych odpadów, pozawieszane enigmatyczne sensy, których rozszyfrować niepodobna... Epatowanie odrazą? – owszem. Na strach miejsca tu niestety nie starczyło.
Pozostałe opowiadania nie pozostawiły na mnie najmniejszej blizny, ba, nawet draśnięcia. Przemknęły i zapadły w niepamięć z różnych powodów. Przekombinowanie, przesadzona enigmatyczność, chęć niesienia niejasnych przesłań... Kain wprawdzie kusi mnie surrealistyczną alegorią wizji apokaliptycznego ludzkiego losu, jednak przesłanie to, przy całej obudowie, jest zbyt proste. Kazimierz Krycz Jr. sięgnął po najbanalniejszy z motywów - motyw nieszczęśliwej miłości, a w to wplótł jeszcze bardziej wysłużonego bohatera: psychopatę maniaka. Z takiego nagromadzenia banału nie mogło być porządnej grozy. Ocenę opowiadania Rostockiego pozostawię w zawieszeniu, gdyż jest ono kontynuacją, czy może raczej retrospekcją, dla prozy zamieszczonej w „11 cięciach”. Motyw aniołów zła wydaje się chwytliwy, jednak całość jest pozbawiona wyrazu. Walka dobra ze złem, czy może większego zła z mniejszym też mnie nie porwała. Jako osobna całość, opowiadanie raczej mnie nie poruszyło, ale może w zestawieniu z drugim członem miałoby pozytywniejszy wydźwięk. Mort Castle również poszumiał w rozwinięciu swego popisu, całość natomiast zbyt krótkim, rzeczowym, lecz niezbyt spektakularnym zakończeniem. Zakończeniem, w świetle którego całość jest przegadana i wydaje się być watą słowną upychaną, byle czymś ją wypełnić.
Umrzeć ze strachu się nie dało. Zbiorek jest nierówny literacko. Jednak chyba z założenia miał być parabolą skrajnych emocji i różnorakich wartości literackich, treści w stylu „dla każdego, coś dobrego”. Sam dobór nazwisk niejako predestynuje antologię do stania się polem popisu zarówno dla „wyjadaczy” gatunku, jak i dla jego debiutantów. Zaskakuje mnie jednak fakt, iż niejednokrotnie uczniowie przyćmili swym talentem mistrzów. Czyżby szło nowe?
 Tekst stanowi oficjalną recenzję napisaną dla portalu LubimyCzytać.pl
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Replika, Kraków 2011.
Wydanie: I.
Ilość stron: 424.
Przekład: Marcin Kiszela, Bartosz Czartoryski, Zygmunt Halka
Moja ocena: 4/6.