poniedziałek, 5 listopada 2012

Blask rozjaśniający mroki ludzkich dusz - "Księga ogni" - Jane Borodale

   "Księga ogni" to opowieść o zmaganiu z życiem obwarowanym społecznymi konwenansami i skostniałymi obyczajami dyktowanymi przez hipokrytów. To opowieść o świecie zepsutym do cna, w którym człowiek człowiekowi wilkiem, a o szczęściu nikt nie marzy, musząc bezustannie walczyć o swoją godność, w cieniu złowrogiej szubienicy. Muszę przyznać, że Borodale swym debiutem postawiła wyraźną kropkę nad i swego literackiego jestestwa. Powieść może nie zachwyca, może nie prezentuje sobą jakichś wielce nowatorskich jakości, ale jest porządnie napisana, ma wszystko, co dobra powieść mieć powinna. Jest jakaś. To historia, która potrafi zainteresować czytelnika i nawet przez jakiś czas zakotwiczyć się w jego pamięci, co znaczy bardzo wiele, jeśli weźmiemy pod uwagę jej prostotę i skromność.     
   Borodale przenosi nas XVIII-wiecznego Londynu, a  swą główną bohaterką czyni nastoletnią Agnes Trussel, wieśniaczkę pochodzącą z, pisząc lapidarnie, zabitej dechami angielskiej prowincji. Głód, chłód i ubóstwo - te słowa znakomicie szkicują ponurą i nieciekawą sytuację dziewczyny, wychowującej się w wielodzietnej rodzinie prostych ludzi, której "głowa" nie stroni od kieliszka, a matka praktycznie nie przestaje rodzić kolejnych dzieci. Nic więc dziwnego, że gdy młodzieńcza niefrasobliwość Agnes owocuje ciążą, dziewczyna niewiele myśląc postanawia opuścić dom rodzinny i pójść szukać swego miejsca na świecie, bo jakie by ono nie było, woli to rozwiązanie od dzielenia losu matki i okrycia hańbą swych bliskich. Agnes dociera w końcu przypadkiem do domu Johna Blacklocka, gdzie udaje jej się zdobyć pracę asystentki w jego pirotechnice. Dziewczyna tka sobie biografię z kłamstw; szybko zresztą zaczyna rozumieć, że oszustwo to jej jedyny sprzymierzeniec w tym bezlitosnym świecie, wikła więc kolejne intrygi i nagina moralność, byle tylko złowieszczy dzwon, obwieszczający szubieniczną śmierć nieszczęśliwców nie zabił w końcu dla niej.      
    Wydaje mi się uzasadnionym w świetle dalszych zwrotów fabuły, których tu jednak z wiadomych przyczyn przytaczać nie będę, pogląd, że autorka hojnie zainspirowała się kreując losy swej bohaterki baśnią o Kopciuszku. Tak tu, jak i tam pracowitość i sumienność, piękna dusza i urodziwe ciało, zostają dostrzeżone i czarują los, by był przychylny ich posiadaczce. Tyle tylko, że w przypadku panny Trussel, jest to o wiele bardziej skomplikowane i złożone. 
   Co bardzo przypadło mi do gustu w powieści angielki, to pewna sprawność i wyjątkowa dbałość o zarysowanie tła społeczno-obyczajowego świata przedstawionego powieści. Mimo, że autorce nie jest obca estetyka turpizmu, odmalowane przez nią krajobrazy nędznej chaty wiejskiej, gdzie śpi się na barłogach w towarzystwie przemykających myszy, czy też środowiska miejskich żebraków odzianych w łachmany, trawionych odrażającymi chorobami mają w sobie coś przekonującego i hipnotyzującego, mrocznego. Bardzo wzbogacają powieść, tworząc aurę niepokoju i dekadencji. Warto przy tym zaznaczyć, iż Borodale nie poświęca obfitych akapitów odmalowywaniu tego tła, a czyni to migawkowo; mimochodem wkomponowuje w fabułę kilkuzdaniowe obrazki, co sprawia że rzeczywistość XVIII-wiecznego Londynu naturalnie spowija nas swoją atmosferą, niepostrzeżenie wchłania czytelnika do swego świata.  Świata zaludnionego ludźmi, których dusze i umysły utytłane są w błocie zepsucia, niemoralności i rozpusty; niemal wszyscy bohaterowie stworzeni piórem Borodale to postaci odstręczające i do cna obłudne. Popełniają oni liczne występki, ulegają swoim chorym żądzom, sprzedają swe ciała, by zaznać materialnego luksusu, nadużywają alkoholu, oszukują w interesach, a następnie zjawiają się pod szubienicą, by wymierzać sprawiedliwość tym, którzy kradli z głodu. To oni właśnie krzyczą najgłośniej, to oni są najbardziej spragnieni męczeńskiego widowiska, sami czyniąc wszystko pod płaszczykiem rzekomej moralności i w myśl zasady, że wolno robić co się chce, byleby nie zostać na tym przyłapanym.
   Nic więc dziwnego, że ulepiona z takiej gliny Agnes podejmuje wiele mniej lub bardziej etycznie chwiejnych decyzji. Mimo, iż czytelnik znajdzie zapewne liczne powody, by potępiać młodą dziewczynę, przyznać musi, że żyjąc w świecie tak nieprzychylnym, wrogim wręcz, kryształowa bohaterka byłaby co najmniej nie na miejscu. Mnie podoba się ta kreacja angielskiej pisarki, podobają mi się cienie, które położyła na życiorysie swej głównej bohaterki, bo czynią ją one autentyczniejszą, a całą powieść bardziej przekonywującą. Jednak i na tej płaszczyźnie dopatrzyłam się kilku nieścisłości. Otóż irytowało mnie zawsze, ilekroć czytałam oszlifowane zdania i całkiem logiczne spostrzeżenia autorstwa Agnes, które wypowiadała podczas częstych dyskusji ze swoim pracodawcą dotyczących ich zawodu oraz spekulacji na temat sposobu uzyskania kolorowych sztucznych ogni. Kwestie pasujące co najmniej do absolwenta jakiejś wyższej szkoły z zakresu chemii padają z ust chłopki, która dotąd tkała i karmiła świnie... Nie podoba mi się to i nieco burzy wiarygodność tejże bohaterki, jakiegokolwiek by ona w tym fachu talentu nie miała. 
   Jeśli o minusach powieści mowa, nie mogę nie wspomnieć o przesadnym moim zdaniem wdawaniu się autorki w szczegóły dotyczące sztuki tworzenia fajerwerków, ich rodzajów, substancji potrzebnych do ich preparowania, ich właściwości, czy fizycznych i chemicznych komponentów. Według mnie Borodale bez szkody dla swej historii mogła wiele takich szczegółów pominąć bądź też zastąpić akcją. Choć z drugiej strony można poczytać jej na plus, iż dopracowała ona swoją książkę do najmniejszego szczegółu, można przyznać, że przygotowała się do poruszanej tematyki i pochwalić ją za duży zasób wiedzy, ja jednak uczciwie przyznaję: nużyło mnie to. Miałabym również pewne zastrzeżenia dotyczące zakończenia powieści, które jak na mój gust było nieco zbyt w świetle całej powieści wygładzone, wydumane i nieprawdopodobne. Nie wiem, czy Borodale nie miała pomysłu na zwieńczenie swej opowieści, czy może poszła tropem spektakularnych finałów, a może zwiodły ją na manowce baśnie, których się w dzieciństwie naczytała... Dość, że zakończenie odstaje swą wymową i klimatem od reszty fabuły i to działa według mnie na niekorzyść "Księdze...". 
   Czego by się jednak o debiucie tej autorki nie powiedziało uczciwie przyznać trzeba, że "Księga ogni", to porządna rzecz społeczno-obyczajowa okraszona sowicie magicznym pierwiastkiem, jaki wnosi do powieści wątek fajerwerków, ich klimatycznych pokazów. Ponadto wydatny kontrast dla tej eterycznej magii tworzą bohaterowie wykreowani w konwencji groteskowej. Borodale stworzyła baśń o Kopciuszku wprost z XVIII-wiecznej angielskiej ulicy rodem z powieści Dickensa, a pomiędzy te schematy, na których się oparła, raczkując przecież w pisarskim fachu, tchnęła dwa współegzystujące ze sobą światy - demoniczny, upadły moralnie świat londyńskiej rzeczywistości poza oraz mistyczny, pełen czarownego blasku świat w warsztacie Blacklocka, wszystko to spajając głęboką ciszą. Ja sama mam nadzieję, że tak właśnie, jak cisza przynosi cudowne rozbłyski na niebie, tak ta powieść Borodale przyniesie za sobą kolejne, jeszcze lepsze; bo chętnie powróciłabym do jej wirtualnych rzeczywistości.
Tekst stanowi oficjalną recenzję napisaną dla serwisu LubimyCzytać.pl
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Mała Kurka, Piastów 2012.
Wydanie: I.
Ilość stron: 447.
Przekład: Katarzyna Mikulska.
Tytuł orginału: The Book Of Fires.
Język orginału: angielski.
Data powstania: 2009.
Moja ocena: 5/6