poniedziałek, 18 lipca 2011

"Chwytaj oddech rajów i piekieł i przenieś na partyturę, co Bóg stworzył poza horyzontem"* - "Kompozytor burz" - Andres Pascual


   Są książki, które się czyta i są takie, którymi się delektuje. "Kompozytor burz" zalicza się zdecydowanie do tej drugiej kategorii. To naprawdę porządnie napisana powieść, ze wszech miar dopieszczona i oszlifowana niczym prawdziwy literacki diament. To powieść stworzona z pasją i polotem, oparta na znakomitym i nietuzinkowym pomyśle. 
  Czytając tę książkę nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ja jej nie czytam, a raczej oglądam, wsłuchuję się w nią... Autor czaruje nas taką lekkością i zwinnością pióra, iż nie wiedzieć nawet kiedy zacierają się sztywne marginesy, a zadrukowane wersy przeistaczają się w barwne obrazy i zostajemy wciągnięci bez reszty do świata literackiej fikcji.  Styl Pascual'a jest tak wykwintny, a opisy tak plastyczne, że doprawdy niewiele potrzeba, by stworzyć z tej książki świetny film kostiumowy bądź mistrzowską operę. 
   Powieść ma formę powieści szkatułkowej - w jednej historii kryje inną, a w niej kolejną. Na początku znajdujemy się w paryskiej operze w czasach nam współczesnych, gdzie znany kompozytor ma dać swój ostatni koncert. Jego historia jest pretekstem do odczytania niemal trzystuletniego listu zapisanego ręką samego Ludwika XIV. Odtąd przenosimy się do siedemnastowiecznej Francji, gdzie poznajemy młodego muzyka Matthieu, któremu będziemy towarzyszyć w jego niezwykłych przygodach. Lawinę wydarzeń rozpoczyna bestialskie morderstwo dokonane na przyrodnim bracie chłopaka, Jean-Claude'ie. Matthieu, ogarnięty bezkresnym żalem oddaje się jedynemu ukojeniu - komponuje; kiedy zbiegiem szczęśliwych wydarzeń znajduje się na jednym ze słynnych koncertów na królewskim dworze okazuje się, iż zuchwały kompozytor, Lully, skradł mu jego utwór. Młody mężczyzna wikła się w aferę, wskutek której ląduje w lochach Bastylii. Wyciąga go stamtąd jego wuj, znany wirtuoz, Charpentier, jednak ceną jego wolności jest obietnica przywiezienia królowi partytury pierwotnej melodii. To właśnie nad jej odtworzeniem pracowali w tajemnicy wuj z Isaackiem Newtonem i kilkoma innymi uczonymi, i to właśnie ona jest przedmiotem pożądania morderców brata Matthiu - zagrozili oni, że los zmarłego podzieli reszta rodziny, jeśli nie otrzymają owej partytury w wyznaczonym terminie. 
   Czym jest owa melodia, że stanowi tak cenny łup? To melodia duszy, która rozbrzmiewała przy stworzeniu świata. Ma ona pomóc duszy wyzwolić się z okowów grzechu i doczesności i zapewnić władanie nad światem, a uzyskana z niej formuła ma uzupełnić recepturę pozyskania wymarzonego przez alchemików złota.
    Wyrusza więc Matthiu, u boku kapitana Le Bouche, w podróż swego życia ku wybrzeżom księżycowej wyspy, Madagaskaru. Ma tam zjednać sobie przychylność kapłanki, która strzeże melodii. Po drodze jednak przeżywa mnóstwo przygód - ledwie uchodzi z życiem podczas uczty u kochanki kapitana na wyspie Goree, ratuje z opresji czarnoskórego griota, któremu handlarze niewolnikami zgotowali śmierć w morskich odmętach, unika abordażu i przejęcia statku przez załogę Missona, w końcu staje się uczestnikiem krwawego powstania kładącego kres istnieniu utopijnej krainy zwanej Libertalią.  
    Powieść łączy w sobie z niezwykłą zgrabnością elementy powieści  historycznej, awanturniczej, przygodowej i fantastycznej. W głębi tekstu pobrzmiewają ulotne i eteryczne dźwięki chwytających za serce i wykrawających swój ślad w duszy melodii, a całości dopełnia pewien mistycyzm, realizm magiczny i odwołania do pierwotnych kultur i atawistycznych cywilizacji mieszkańców Madagaskaru. Zdumiewa celność doboru słów do kreacji bohaterów - opisując Lunę autor posiłkuje się terminologią egzotyczną, natomiast delikatną i subtelną Nathalie porównuje do zapachu pieczywa i bulgoczącej w rondelku czekolady. 
   Moje serce podbił autor... czym? No w zasadzie to wszystkim. Nie potrafię wskazać słabszych "momentów" powieści. Choć może rozwiązanie pewnej intrygi nie do końca mnie usatysfakcjonowało (liczyłam na coś bardziej spektakularnego), to jednak doszłam do wniosku, że każde inne poprowadzenie fabuły balansowałoby na niebezpiecznej granicy kiczu. 
  Autor do tego stopnia uwiódł mnie stylem, iż nie jestem w stanie uwierzyć, iż jest on prawnikiem. Ta rzeczowa dziedzina nijak nie przystaje mi do twórcy tak abstrakcyjnej eksplozji wyobraźni. Jednak czytając podziękowania wydedukować można jak niesamowicie zaangażował się on w napisanie powieści (był nawet na Madagaskarze) - widać więc, iż dzieło, które pragnę Wam gorąco polecić jest owocem głębokiej, gorącej pasji.
 Książkę otrzymałam do recenzji dzięki uprzejmości wydawnictwa Otwarte
*s. 142.
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Otwarte, Kraków 2011.
Ilość stron: 386.
Przekład: Sylwia Mazurkiewicz-Petek
Moja ocena: 6/6