czwartek, 13 stycznia 2011

Sabat książkownic

   Ostatnio klimaty czarodziejskie i magiczne ogólnie są mi bardzo bliskie, a to za sprawą goszczącego u mnie do niedawna egzorcysty, a to za sprawą fenomenalnej książki "Ja, Tituba, czarownica z Salem", od której się oderwać wprost nie mogę... Dlatego też pozostając w tej atmosferze zapraszam Was na kolejny książkowomolowy sabat.
   Chciałabym dziś wziąć pod lupę smaczki blogowego światka czyli przeżywające ostatnimi czasy swoje wielkie boom wyzwania czytelnicze. Sama zorganizowałam jedno, tu mała autoreklama, a jak, zapraszam, zapraszam:) A więc temat na ten tydzień, to:
Wyzwanie? Wyznanie... czyli więcej wyzwań nie pamiętam i żadnego nie żałuję.
   Jak to jest u was Kochani z decyzją o podjęciu kolejnego, jak się do niego przygotowujecie? Co sprawia, iż chcecie je podjąć? Jakie zasady najbardziej Wam odpowiadają i co takiego właściwie daje Wam udział w takich inicjatywach? Pochwalcie się ukończonymi wyzwaniami, rozgrzeszmy się z tych nie wypełnionych. Możecie też podzielić się pomysłami na nowe:) 

Wędrowycz tu był!!! - fotorelacja




    Błąkał się, błąkał, aż w końcu dotarł, czym uczynił mi niesamowitą radość:) W końcu niecodziennie zdarza się gościć znamienitego bimbrownika, znachora, egzorcystę i kłusownika w jednej osobie. Dementuję to plotki o jego cokolwiek prostackim zachowaniu czy braku samodyscypliny. A gdzieżby znowu!!! Przywitał sie kulturalnie, wręczył mi prezent (dziekuję za śliczną zakładkę)... miły, szarmancki, no ogólnie git:) 
   Kiedy już nieco rozprostował kości i rozgościł się też nieco, pociągnąwszy sowity łyk z piersióweczki zabrał się za "porządki". Na pierwszy ogień poszły smoki ( "A wszak to podłe bestyje!!! Już ja im pokażę, kto tu rządzi, jakem Wędrowicz!", "Jam Wędrowycz jest i wara, nie przestraszy mnie poczwara").
  Walka o dominację nie została jednak rozstrzygnięta, gdyż uwagę Jakuba Walecznego odwrócił brzęk kieliszków... No coż, jak wiadomo, wódeczka łagodzi obyczaje;) Com ja sie historii niesamowitych nasłuchała przy tej wódeczce, ile plotek z kraju mi Jakub zaserwował, jakie newsy przyniósł, tego słowami niesposób wypowiedzieć. Szczególnie, że pod koniec tych rozmów mi się język plątał, a gościowi mojemu literki się na kartkach poprzestawiały.
   Jednak Jakub jak na porządnego alkoholika przystało ma wysoce zaawansowany i nader sprawnie działający alkoholowy metabolizm, po godzince więc, całkiem już niemal trzeźwy szukał sobie nowych zajęć.
   Wieczorami Jakub się ulatniał ( "Bo każdy Wędrowycz lubi czasem pobyć sam z własnymi... demonami;)), jednak moja babska ciekawość wzięła górę i, tak wiem, że to brzydko podglądać, ale warto było. Takich egzorcyzmów, jak świat światem miasto nasze jeszcze nie widziało:) Płacz, jęk i zgrzytanie szczęk... A wśród tego wszystkiego machający radośnie swą łopatą Wędrowicz w swym żywiole. ("Bo najważniejsze w życiu, kiciu, to robić to co się lubi i żyć, aby pić" - mądre słowa).
   A po skończonej robocie czas na zasłużony odpoczynek. Wędrowycz skumał się z Dziadem Radomskim, tak im jakoś na wspólne tematy zeszło, uwagami się wymienili co do technik kołkowania i przekazali sobie najnowsze przepisy na lokalne zupy z trupa. Kres ich sielskim pogawędkom kładła dopiero niemożność pionu utrzymania, widać więc, iż byly to rozmowy na najwyższym poziomie:)
   Tydzień zleciał nie wiem kiedy. Pijani czasu nie liczą. Wczoraj więc z żalem Jakuba spakowałam, wyposażyłam w but osimioipółmilowy (żaden tam siedmio-, najnowszy design, a jak?), coby mu droga szeroka i krótka była...
   I odjechał Kuba pić do Jakuba...