wtorek, 30 listopada 2010

Podsumowanie listopada 2010

Przeczytane ksiażki: 6 (to już chyba moja tradycyjna ilość książek, jakie jestem w stanie pochłonąć w ciągu miesiąca:) )
Ilość przeczytanych stron: 1466
Odkrycie miesiąca: brak jakotakiego
Rozczarowanie miesiąca: "Smak miodu" 
Najlepsza w tym miesiącu: "Ulica tysiąca kwiatów" - Gail Tsukiyama - wspaniała powieść o Japonii, która mocno wyryła się w mojej pamięci. Jej niesamowita, pełna magii aura nie opuściła mnie po dziś dzień
Przyznane oceny:
6 -1
5 -2
4 -2
3 -0
2 -1
1 -0
Wyzwania, w których uczestniczę:
- Rosja w literaturze: 2

- nagroda Nobla: 1

- Pulitzer (wspólnie z Zaczytaną):0, niestety
Wycieczki literackie:  Japonia ("Ulica tysiąca kwiatów"), Rosja/Czeczenia ("Patologie"), Rosja/Niemcy ("Maszeńka"), Lima ("Kto zabił Palomina Molero?"), Etiopia/Indie/Hiszpania/Kuba ("Śladami drzewa sandałowego"), Syria ("Smak miodu")
Serie wydawnicze: Inna Europa, inna literatura, seria z miotłą
Nagrody literackie: brak
 Co poza tym? Usilnie staram się nawiązać współpracę z wydawnictwami. Wysłałam e-maile z propozycją recenzowania książek do wydawnictwa Czarne i do Znaku, gdyż ich książkami jestem obecnie najbardziej zainteresowana. I czekam niecierpliwie na odpowiedź, trzymając kciuki ażeby była ona pozytywna. Oczywiście nie obyło się bez pomocy pewnej cudownej osoby, której bardzo dziękuję i z tego miejsca pozdrawiam:*
   Przyłączyłam się też do bardzo nastrojowego i aktualnego bożonarodzeniowego wyzwania Znalezione pod choinką. Zachęcam Wszystkich do przyłączenia się do nas, a współuczestnikom życzę satysfakcjonujących i magicznych wrażeń. 
   A tak, byłabym zapomniała. Od kilku dni można mnie też znaleźć na portalu Lubimy czytać. Powiem szczerze zadomowiłam się tam, jeszcze muszę porozwieszać firanki i położyć tu i ówdzie serweteczkę, ale zapraszam wszystkich zainteresowanych na mój profil:)

"Rosję trzeba kochać. Rosja zginie bez naszej emigranckiej miłości"* - "Maszeńka" - Vladimir Nabokov

   Szukając książki Nabokova na bibliotecznej półce z literaturą rosyjską nie znalazłam jej tam; okazało się bowiem, iż autora klasyfikuje się jako twórcę angielskiego. Bo Nabokov to istny kosmopolita i "obywatel świata" (urodził się w Petersburgu, w wieku 2o lat wyemigrował do Anglii, pomieszkiwał w Niemczech, Francji i USA, aby dokonać swego żywota w Szwajcarii). I mimo, że autor spędził niemal całe swoje życie poza Rosja właśnie, a akcja "Maszeńki" rozgrywa się w Niemczech, jest ona określana mianem najbardziej rosyjskiej powieści Nabokova.
   Akcja "Maszeńki' rozgrywa się w Berlinie, w pensjonacie dla rosyjskich emigrantów. W sześciu pokojach, po obu stronach korytarza, mieszkają takie indywidualności jak stary poeta rosyjski Podtiagin; Klara egzaltowana panna, Ałfierow, baletowi tancerze Kolin i Gornocwietow i wreszcie nasz główny bohater, Ganin.
   Kreacja Ganina to kreacja na poły romantyczna - bohatera otacza bowiem aura tajemniczości związanej z jego awanturniczą przeszłością bolszewickiego rewolucjonisty, którego historyczne zawieruchy zmusiły do opuszczenia kraju. Poza tym właściwa jest mu osobowość amanta, uwodziciela i łamacza niewieścich serc (za przykład niech posłużą mi choćby porzucona Ludmiła czy nieszczęśliwie w nim zakochana Klara). Ganin bowiem oddał swe serce tej jednej, jedynej, pięknej Rosjance, miłości rodem z jego "kraju lat dziecinnych", Maszeńce właśnie. I tkwi ona nieustannie w jego wspomnieniach, bo:
   "(...) kobiecość, cudowna rosyjska kobiecość, mocniejsza jest od wszelkiej rewolucji, zdolna jest przetrwać wszystko - niedolę, terror..."**
   Sama Maszeńka, bezpośrednio nie pojawia się w powieści ani na chwilę, pełne jej są natomiast sentymentalne podróże w głąb siebie Ganina, wywołane... zbiegiem okoliczności. Zwykły przypadek staje się motorem całej lawiny wspomnień, których motywem przewodnim są chwile szczęścia, flirty, romanse, uczucie niepewności i młodzieńczego żaru bohatera z Maszeńką właśnie. Maszeńka dla Ganina to nie osoba z krwi i kości, za którą się tęskni. Maszeńka to dla niego Rosja, symbol szczęścia w ojczyźnie; to młodość, czas beztroski. Ganin poznał dziewczynę na letnisku nieopodal Woskriesieńska. Przypadli sobie do gustu i kontynuowali potajemne schadzki przez całe wakacje; to z nią bohater przeżył pierwsze porywy młodzieńczego serca, jej kradł pocałunki, uczył się mapy kobiecego ciała błądząc po jej kształtach, z nią przeżył pierwszy zawód niedokonanej miłości fizycznej, ba, nawet bił się o nią.
   Rosja towarzyszy nabokovskim bohaterom niczym cień przeszłości. I choć zdania na jej temat są podzielone, przeważnie jest ona wspominana z sentymentem i rozrzewnieniem, choć niejednokrotnie staje się obiektem ostrej krytyki:
  "Dawne życie w Rosji wydaje mi się właśnie czymś z praczasów, czymś metafizycznym, albo - jak się to nazywa - ...inne słowo... tak, metempsychozą..."***
   Natomiast życie na emigracji to tylko cień, to wygnańczy sen, to nieustanna tęsknota za wszystkim co rosyjskie.
   Nabokov zachwycił mnie swoim stylem. Autor to nie prozaik ale czarodziej prozy, niepowtarzalny magik słów, który dzięki swym opisom tworzy drugie dno dla świata przedstawionego; przenosi na chwilę opisu zarówno bohatera, jak i czytelnika w inne wymiary zbudowanych z wyrazów i ich niespotykanych połączeń światów.
   "I kiedy potem położył się do łóżka i słuchał pociągów, przenikających na wskroś przez ten ponury dom, w którym mieszkało siedem rosyjskich zatraconych cieni, całe życie wydało mu się seansem filmowym, podczas którego obojętny statysta ani wie, w jakim uczestniczy widowisku."****
Zwykłe rzeczy codziennego użytku dopieszczone stylem Nabokova ożywają, dostają szansę, bu służyć w jego literaturze celom wyższym.  Autor pozwala im grać role swego życia, inne niż dotąd miały do odegrania na stronach dzieł różnych twórców:
   "Na krześle, rozrzuciwszy ręce, niczym znieruchomiały w modlitwie człowiek, niewyraźnie bielała w ciemności koszula."*****
   Jest też u Nabokova dramat niespełnionego twórcy, który nawet nie wie o tym, jak wiele jego niedoceniona poezja wniosła w życie dwojga młodych ludzi. Podtiagin, bo o nim mowa, żyje z poczuciem, iż "wyjałowił życie poezją". Tymczasem to właśnie jego rzewne i pełne romantycznego niepokoju wiersze cytuje Maszeńka w swych gorących listach do Ganina. 
  Intrygujące i mocno filmowe jest zakończenie powieści. Maszeńka jedzie do Niemiec w odwiedziny do męża, który leży w sztok upity w pensjonacie. Na dworcu czeka na nią nie kto inny, niż Ganin właśnie. Zegar wybija ósmą pięć, pociąg się zatrzymuje na stacji i... spotkają się czy nie?
*s. 57.  
**s. 21.
***s. 30.
****s. 27.

*****s. 52.
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1993.
Ilość stron: 112.
Przekład: Eugenia Siemaszkiewicz.
Moja ocena: 4/6.
Wyzwanie: Rosja w literaturze.

niedziela, 28 listopada 2010

"Uczuciem osamotnienia można się podzielić tylko z tymi, którzy doświadczyli w życiu tego samego"* - "Śladami drzewa sandałowego" - Asha Miró i Anna Soler-Pont

   Ta książka to prawdziwy misz-masz, zarówno kulturowy, historyczny jak i geograficzny. Akcja powieści w różnych swych etapach rozgrywa się na trzech kontynentach: w Azji, Afryce i Europie. Wraz z bohaterami powieści znajdujemy się raz w Bombaju, raz w Addis Abebbie, kiedy indziej w Barcelonie czy na Kubie. Powieść wprawdzie jest fikcją literacką, lecz autorki nie ukrywają, iż inspiracją byli dla nich prawdziwi ludzie i autentyczne historie ich życia. Książka pokazuje nam w piękny sposób fakt, iż świat jest mały i potwierdza porzekadło, że góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem może. Mimo różnic kulturowych i ogromnej odległości. Jest też kroniką drogi jaką człowiek musi przebyć po świecie, aby dotrzeć... w głąb siebie.
   Książka składa się z trzech części: w pierwszej zarysowane są losy trojga dzieci: Solomona, Muny i Sity. Dzieciństwo Solomona przypadło na okres etiopskiej rewolucji mającej na celu obalenie rządów Hajle Sellasje (1974 rok). Wraz z chłopcem jesteśmy świadkami strajków i demonstracji ludności pragnącej wyrwać się spod jarzma cesarskiego terroru i ucisku, umierających dotąd z głodu. Kiedy podczas wojennej zawieruchy ginie na froncie jego ojciec, niewiele starsza siostra podejmuje decyzję o skorzystaniu z rządowego programu pomocy sierotom i odsyła chłopca wraz z innymi małymi Etiopczykami na stypendia na Kubę. Odbywamy więc z Solomonem kilkudziesięciodniową tułaczkę niezliczonymi środkami transportu (od autokaru począwszy na statku "Africa-Cuba" skończywszy), która, zwieńczona chorobami, wycieńczeniem czy nawet  śmiercią gruźliczą wielu małych podopiecznych, dostarcza ich w końcu ku portom przeznaczenia. Tu mają otrzymać dach nad głową i edukację.
  Poznajemy też dwie młodziutkie Hinduski, Munę i Sitę. Kiedy zostały osierocone, a ich wychowaniem zajęło się wujostwo, jedenastoletnia Muna musiała wykonywać karkołomne, często przekraczające jej wytrzymałość prace, zajmowała się też malutką siostrą. Wkrótce jednak ich drogi się rozeszły - Sitę oddano do sierocińca, Muna natomiast została sprzedana (!) do niewolniczej pracy w fabryce dywanów (proceder ten był częstokroć dokonywany mimo woli matek; dzieci pracowały całe dnie, znęcano się nad nimi fizycznie przy braku wydajności). Wkrótce jednak szczęście uśmiechnęło się do dziewczynki, odsprzedano ją pewnej bogatej rodzinie jako służącą; trafiła tam pod opiekę życzliwej Chamki. Sita natomiast po pobycie w sierocińcu, gdzie przeżywała wielkie problemy adaptacyjne owocujące odrzuceniem i nienawiścią ze strony innych dziewczynek, oraz bezustanną tęsknotą za życiem w pełnej rodzinie, zostaje odesłana do chcącego ją adoptować, zamieszkałego w Barcelonie małżeństwa. 
   Druga część przenosi nas w czasie o trzydzieści lat. Dzieci stały się dorosłymi, jedne ułożyły sobie życie, inne wciąż szukają sensu swej egzystencji. Do jednych los się uśmiechnął, innym wciąż rzuca kłody pod nogi. Nie ma już zagubionych, bezbronnych dzieci - ich miejsce zajęła gwiazda Bollywoodzkiego kina, architekt i lekarz. Są od siebie skrajnie różni, jedno co ich łączy to bezustanne poszukiwanie prawdy o sobie i potrzeba powrotu do korzeni. 
   "Solomon (...) tęsknił za zapachem palonej kawy, świeżo ściętego drewna eukaliptusa i palonego drzewa sandałowego".**
   Autorki dołożyły wielu starań, aby przybliżyć czytelnikowi niby ukradkiem dynamiczność przemian politycznych, społecznych i gospodarczych oraz skutki, jakie te przemiany niosą dla ludności te kraje zamieszkującej. Anna Soler-Pont, jest założycielką agencji literacko-filmowej skupiającej swe działania na zagadnieniach dotyczących międzykulturowych relacji; ukazuje więc też w książce ważki problem przenikania i mieszania się kultur oraz trudności adaptacyjnych, jakie temu nierozłącznie towarzyszą. Autorki wskazują też, szczególnie w trzeciej części, która ma formę wiadomości mailowej Sity z Etiopii do swej barcelońskiej przyjaciółki (dlaczego Sita stamtąd do niej pisze pozostawiam Waszej dociekliwości) na palące problemy wielu krajów ówczesnego trzeciego świata. Dowiadujemy się na przykład, iż Etiopii grozi status "kraju starców" wskutek zaawansowanej adopcji niechcianych i porzuconych dzieci przez zagraniczne pary. W Bombaju natomiast dopiero wtedy zaczęto podejmować pierwsze nieśmiałe kroki prowadzące ku zakazowi pracy nieletnich. 
   Smaczku książce dodają niewątpliwie wstawki dotyczące obyczajów i tradycji danych kultur, które ja osobiście w książkach tego typu uwielbiam, bo obok swej wartości poznawczej ułatwiają czytelnikowi zaklimatyzowanie się w literackiej rzeczywistości. Towarzyszymy więc tu Etiopkom przy robieniu symbolicznego tatuażu na czole,  jesteśmy świadkami przerażającego zamiaru utopienia noworodka płci żeńskiej, który nie ma wprawdzie miejsca, jest natomiast często stosowaną i raczej akceptowana praktyką w krajach wielu częściach Indii. Możemy poznać relację o akcie sati, czyli rytualnego samobójstwa wdowy dokonywanego po śmierci męża czy w końcu patrzymy na ludzi błagających o uzdrowienie u murów etiopskiej świątyni, którzy równie często znajdują tam po prostu śmierć.
   Wszystko było by pięknie, ale jest pewne "ale". Mianowicie wszyscy, którzy mieli styczność z wcześniejszą twórczością Ashy Miró (ja znam już choćby jej "Córkę Gangesu") poczują w pewnym momencie lektury efekt deja vu. Historia jednej z dziewczynek jest bowiem historią samej autorki; efektem są identyczne wątki, przytoczone niemal słowo w słowo sformułowania, w ogóle cała część o dzieciństwie jest żywcem stamtąd wzięta (czy odwrotnie, ale mniejsza o to). I co o tym myśleć? Owszem, ktoś kto nie zna innych książek nie poczuje się w żaden sposób oszukany; ja się poczułam. To historia jej życia, związana z ogromem emocji i towarzysząca autorce w każdej minucie jej życia, tak. Ale literatura rządzi się swoimi prawami. A takie powielanie fabuły trąci mi nastawieniem na zysk li i jedynie. Szkoda, bo to wyraźna rysa na szkle naprawdę dobrej powieści...
*s. 240.
**s. 169.
Wydawnictwo, rok i miejsce wydania: Sonia Draga, Katowice 2009.
Ilość stron: 288.
Przekład: Danuta Kałuża.
Moja ocena: 5/6.

Znalezione pod choinką - wyzwanie Bożonarodzeniowe

   Święta Bożego Narodzenia to chyba najbardziej magiczny czas w roku. Spadające z nieba płatki śniegu okrywające świat białą puchowa kołderką, melodie dobrze znanych od dzieciństwa kolęd, napełniające serca ludzkie nadzieją i ciepłem domu rodzinnego, snujące się po ulicach i centrach handlowych Mikołaje i elfy  oraz migotania choinkowych lampek  - to wszystko tworzy niezwykłą atmosferę, której nie sposób się oprzeć. Człowiek ma wrażenie, że przeniknął z szarej codzienności do świata baśni...
   Sezon świąteczny w naszym blogowo-książkowym światku został również rozpoczęty. W tym roku do swojego świątecznego "stołu" zaprosiła nas Maniaczytania. Zamiast tradycyjnych 12 potraw - wiele więcej książkowych i filmowych pozycji do skosztowania. Niczym opłatkiem dzielić się nimi możemy na wyzwaniowym blogu Znalezione pod choinką. Zapraszam więc Wszystkich chętnych - liczba miejsc dla niespodziewanych Gości nieograniczona :)


   Ja wybrałam dla siebie wstępnie takie oto bożonarodzeniowe KSIĄŻKI:
1) "Tajemnica Bożego Narodzenia" - J. Gaarder
2) "W zwierciadle ... niejasno" - J. Gaarder  - za tego pana zabierałam się już od jakiegoś czasu, aczkolwiek dość leniwie i mało konsekwentnie. Znam jego "Świat Zofii" i muszę przyznać, iż była to książka inna niż wszystkie
3) "Boże Narodzenie w Lost River" - Fannie Flagg - będę miała okazję zapoznać się z twórczością tej autorki, mam nadzieję, że przypadnie mi do gustu
4) "Musierowicz na gwiazdkę" - Małgorzata Musierowicz - taka moja poróż sentymentalna do czasów kiedy to młoda i piękna byłam i zaczytywałam Jeżycjadę, aż iskry szły;)
5) "Listy św. Mikołaja" - J.R.R. Tolkien - ktokolwiek czytał, ktokolwiek zna, niech mi napisze proszę w kilku słowach o czym jest ta książka
6) "W księżycową, jasną noc" - William Wharton
7) "Wieści" - William Wharton - Whartona uwielbiam, obie wyżej wymienione pozycje już czytałam, miałam jednak zamiar powrócić do Jego książek, jeszcze raz je przeczytać i dać upust zachwytom na blogu. Okazja więc nadażyła się ku temu świetna
8) "Najgłupszy anioł" - Christopher Moore - planowana już od dawna i na tą okazję czekająca w zamyśle
  Odnośnie FILMÓW natomiast - ich lista wyjdzie w przedświątecznych porządkach, gotowaniu i praniu:)

piątek, 26 listopada 2010

"Pieprzę, więc jestem"* - "Smak miodu" - Salwa An-nu'ajmi

   A mogło być tak pięknie. Intrygująca okładka, chwytliwy tytuł, wiele obiecująca notka na okładce i egzotycznie brzmiące nazwisko autorki. Do tego świetna seria. Mogło być pięknie a było... nijak. Nie ma co owijać w bawełnę - rozczarowałam się. Ja naprawdę nie lubię źle pisać o przeczytanych książkach, ale czasem słowa "zakazane" i "seks" zestawione obok siebie nie wystarczą by z bardzo miernego tekstu uczynić arcydzieło. Obiecywano bardzo dużo, miała być baśń tysiąca i jednej nocy bez cenzury... Dostałam zlepek sprośnych opowieści natrętnie chcących aspirować do rangi uduchowionych wyznań.
   O co w tej książce chodzi? Wybaczcie, ale nie wiem. Nie ma tu żadnej uciśnionej Arabki wyjawiającej zakazane tajemnice alkowy. Jest za to całkiem wyemancypowana, by nie rzec rozpustna kosmopolitka, posiadająca wprawdzie syryjskie korzenie, ale mieszkająca w Europie, gdzie pracuje w bibliotece. A że zainteresowania ma takie a nie inne... Cóż, ilu ludzi tyle gustów. Łamanie żadnego tabu też nie ma tu miejsca - gdyby nie polecenie szefa odnośnie sporządzenia przez bohaterkę referatu na temat erotycznych mądrości arabskich mędrców na konferencję naukową prawdopodobnie żadne manifesty nie miałyby miejsca. To ja pytam co to za łamanie tabu, które odbywa się w świetle prawa, a nawet jest wynikiem obowiązku?
   Fabuły się w tej książce nie dopatrzyłam, a ma ona 155 stron, więc mowy nie ma by mi gdzieś nić konstrukcyjna umknęła. Pałętają się po stronach "Smaku miodu" sąsiadki, siostry czy inne przyjaciółki narratorki, a ich wspólny mianownik sprowadza się do posiadania swoistej tajemnicy poliszynela, jaką jest gorący romans wbrew wszystkiemu i wszystkim. Obecność ich uzasadniona jest chyba tym, iż służyć miały jako dowody na poparcie tezy, że arabskie kobiety mają swoje grzeszki. Ale ja mogłabym uwierzyć autorce na słowo, naturę ludzką znam. Poza tym konstrukcja książki opiera się na filarach cytatów z klasyków i tym, co należało pomiędzy nie upchnąć, aby osiągnąć ilość stron stosowną do druku. Bo ileż można czytać jak to ona nie przesiadywała z mężczyznami i nie wysłuchiwała ich czczych, rzekomych czy prawdopodobnych przechwałek? Taka wata słowna, metajęzyk powieściowy o powieści, która w dodatku jej nie wyszła. Pisze kobitka li sobie a Muzom, bez składu i ładu.
   Odnoszę wrażenie, że jedynym sensem napisania utworu było przekazanie światu ulubionych cytatów autorki z poszczególnych arabskich ksiąg traktujących o ars amandi. Nie przeczę, że ciekawe rzeczy wskazuje nam autorka, ale równie dobrze mógłby to zrobić wykaz dzieł na temat. Co zatem jest w książce ciekawego? Mnie podobało się naświetlenie różnych aspektów seksualności, zarówno tej arabskiej jak i seksualności w ogóle. Wskazuje An-nu'ajmi (za mędrcami) "pożytki płynące z miłości fizycznej", jakimi miałyby być:
   "(...) uśmierza gniew i przysparza radości duszom zbyt gorących ludzi. Miłość fizyczna leczy zaćmę, zawroty i bóle głowy oraz ucisk w skroniach. A wszystkie te dolegliwości oślepiają serca i zamykają bramy myśli."**
Wskazuje sposoby obejścia zakazu miłości niemałżeńskiej w swej roznamiętnionej kulturze, by móc ją uprawiać w świetle prawa, a nawet za jego przyzwoleniem: mówi o instytucji zaważd muta (małżeństw czasowych). Sprowadzają się one do zażywania cielesnej przyjemności bez tak przyziemnych zobowiązań, jak choćby prawo dziedziczenia. Ukazuje postrzeganie seksu przez rodaków jako zapowiedzi raju w niebie, wskazuje ambiwalentne, ale i interesujące podejście do zdrady. Z jednej strony jest ona bowiem obwarowana karą 9 miesięcy więzienia dla niewiernego małżonka, z drugiej natomiast istnieje szereg kruczków prawnych uniemożliwiających jej praktyczne udowodnienie: 
   "(...) konieczność istnienia czterech męskich świadków, którzy widzieli zbliżenie seksualne ze wszystkimi szczegółami, a zatem wprowadzenie członka do pochwy niczym (...) żurawia do studni. "***
Poruszony zostaje też temat miłości homoseksualnej, afrodyzjaków (zarówno naturalnych, jak i chemicznych pod postacią nadużywanej przez Arabów viagry, która zyskała wręcz miano daru z nieba); naświetla problem hipokryzji językowej, obecny przecież nie tylko w krajach nikabu czy wreszcie palący brak świadomości seksualnej nastolatków Arabskich.
   Autorka nazywa siebie "tajną specjalistką w dziedzinie arabskich ksiąg rozkoszy" i rację tu ma bowiem dopóki trzyma się klasyków, jej wywód ma jakiś sens. Schody zaczynają się wraz z prywatnymi dygresjami natury wszelakiej. Logika tonie tam pod zwałami mglistych metafor i pseudometafizycznych stwierdzeń. A koniec końców daje się zdemaskować jako skrzywdzona i porzucona kochanka, której z pikantnych harców została gorycz bycia niekochaną. Ot, jeszcze jedno złamane serce.
*s. 117, życiowa mantra Podróżnika.
**s. 15.
***s. 83, cytat z Proroka.
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: W.A.B, Warszawa 2009.
Ilość stron: 155.
Przekład: Marek M. Dziekan.
Moja ocena: 2/6.
Seria: z miotłą.

środa, 24 listopada 2010

"Żyjemy krótko na tej ziemi. Człowiek powinien robić to, co kocha"* - "Ulica tysiąca kwiatów" - Gail Tsukiyama

   Magiczna atmosfera kraju Kwitnącej Wiśni na tle zawirowań historycznych. Misternie ze sobą splecione dzieje wielu Japończyków, opowieści o ich życiowych dylematach, tragediach, skrywanych marzeniach i bezustannej walce o lepsze jutro, którą nieustannie toczą nieraz upadając, ale za każdym razem się podnosząc.
   Akcja książki podzielona jest na trzy części. Pierwsza z nich (lata 1939 - 1945) opisuje dzieciństwo głównych bohaterów, braci Hiroshiego i Kenijego, naznaczone złowieszczym widmem II wojny światowej i zrzuceniem na Japonię bomby atomowej. Część druga (do 1953 roku) to opis lat młodzieńczych obu braci, ich zmagań z głodem i podnoszenia się kraju po klęsce, trzecia natomiast (do 1966 roku) ukazuje czytelnikowi dorosłe życie bohaterów, zawieranie przez nich małżeństw, realizowanie marzeń, które częstokroć niosą za sobą klęski na gruncie prywatnym.
   Hiroshiego i Kenijego wychowują po śmierci rodziców w katastrofie statku podczas festynu ich dziadkowie, Fumiko i Yoshio Wada. Mieszkają oni na ulicy tysiąca kwiatów, nieopodal świątyni Kyóó-ji, w Yanace, dzielnicy Tokio. Chłopcy, mimo iż w ich żyłach płynie ta sama krew są do siebie zgoła niepodobni: Hiroshi to "dziecko szczęścia", cudem uratowany z topieli, która pochłonęła matkę i ojca; nie boi się wyzwań, dzielnie idzie przez życie, jest pełen werwy, "kierował się w życiu głową". Natomiast Kenij, zwany duchem, to dziecko zamknięte w sobie, nieśmiałe, żyjące w swoim bezpiecznym świecie, "kierujące sie sercem" i nielubiany przez rówieśników znęcających się nad słabszymi. Chłopców łączy jednak silna i nierozerwalna więź, braterska miłość z przewagą troski Hiroshiego w stosunku do Kenijego oraz podziwu dla starszego brata ze strony tego drugiego. 
   Również ich zainteresowania są zgoła odmienne. Hiroshi od dziecka pasjonuje się walkami sumo, Kenijego natomiast bez reszty pochłania tworzenie masek na sztuki teatru nó, czego uczy się pod okiem Akiry Yshiwary w jego malutkim warsztaciku; jego nieomal Biblią staje się "Księga masek", z której uczy się nie tylko sztuki ich wytwarzania, ale też całej historii teatru. To wlaśnie dzięki pasjom braci autorka pozwala czytelnikowi bliżej przyjrzeć się tym dwóm niezwykle znaczącym w japońskiej kulurze zjawiskom.
   "Ulica tysiąca kwiatów" to również cenny zapis obyczajowości i tradycji japońskiej. Z wielu stron książki wyziera niepowtarzalna japońska dusza. Pasjonująca jest np. juz sama symbolika, jaką obudowane są ślubne ceremonie: krasnorosty to znak płodności, wachlarz wróży wzrost i przyszłe bogactwo, a nić lnu wspólną starość. Haru bierze udział w Festiwalu gwiazd; jest to święto utworzone wokół starej legendy o zakazanej miłości i rozdzieleniu kochanków na wieki. Opisane są tu też obrzędy i wierzenia dotyczące wielu płaszczyzn życia, między innymi stosunku do sfery pozaziemskiej. Duchy ukochanych zmarłych krążą wokół żywych tworząc niesamowitą aurę tajemniczości i subtelnej obietnicy, iż mimo że wszystko przemija, to nic się nie kończy:
   "Wysunął się z łóżka i po cichu wdrapał się po schodach na wieżę, gdzie przydybał dziadków wpatrujących się razem w nocne niebo. Ojiichan nachylił się i szepnął coś do obachan, wywołując znowu śmiech - wysoki i dziewczęcy - w którym Hiroshi raptem rozpoznał śmiech matki. Była tam z nimi. Przez chwilę chłopiec poczuł mrowienie, matka była tuż-tuż, unosiła się w powietrzu nad ich głowami."**
   Tsukiyama ukazuje czytelnikowi stopniowe przemiany społeczne i ekonomiczne w przed i powojennej Japonii. Historyczne zawirowania zmuszają babcię chłopców do wielu zabiegów mających na celu wykarmienie rodziny w czasach racjonowania żywności przez państwo - wystaje w kolejkach po ryż i solone ryby, tworzy przydomowy ogródek, by uprawiać w nim warzywa do spożycia; chłopcy wysłuchują w radio informacji o zbombarodwaniu Pearl Harbor, są świadkami samowoli kempeitaich (żołnierzy patrolujących miasto), zamykania kolejnych sklepów, powoływania znajomych mężczyzn na fronty i powrotów ich ciał w trumnach. Widzą na ulicach kobiety gorączkowo szykujące talizmany dla swych ukochanych synów, mężów czy ojców (pasy, na których każda przechodząca kobieta robiła ścieg; miały one chronić żołnierzy i dać kobietom nadzieję na ich powrót). Hiroshi w końcu zmuszony był kraść z głodu nadpsute owoce; przynależał też do Wielkiego Stowarzyszenia Młodzieży Japońskiej  - pomagał kopać okopy wzdłuż dróg; Kenij natomiast z trudem uszedł z życiem omal nie stając się ofiarą okrutnej zabawy amerykańskich pilotów, którzy zaatakowali jego i kuzyna samolotami na polu na wsi, gdzie miał być bezpieczny. Punktem kulminacyjnym wojennej zawieruchy staje się pożar Tokio wskutek wybuchu atomu:
   "Dookoła jak domki z kart rozpadały się domy; w powietrzu śmigały kawałki gruzu, przewody elektryczne miotały iskry i upadały w poprzek drogi. Przewróciły jakąś kobietę z dzieckiem na plecach. Natychmiast zniknęła w gęstym, czarnym dymie. Wiatr i ogień połączyły się z okrutną siłą. Paliło się powietrze. Haru zobaczyła płonących ludzi, rzucających się do rzeki, poczuła swąd przypalanego ciała". ***
   "Ogniowa burza wyszalała się do cna. Siostry powoli wtdoatały się z okopu. Zobaczyły dymiący świat, zmieniony nie do poznania. Większość domów spłonęła do fundamentów, ocalały jedynie betonowe konstrukcje. Drzewa zniknęły, rzeką spływały trupy. Zwęglone, dopalające się szczątki ludzkie leżały na poboczu, niektóre ciała trwały jeszcze w pozycji na siedząco lub na klęczkach".****
Urzekające i pełne magii oraz mistycyzmu są opisy śmierci bohaterów, m.in.: wiekowego już i niewidomego dziadka Yoshio.  Śmierć przyszła po niego przez furtkę, słyszał jej kroki i zdawał sobie sprawę z jej nadejścia. Na spotkanie wyszła mu zmarła córka Misako.
   Autorka opisuje też przemiany kulturowo - obyczajowe w Japonii powojennej: lata okupacji spowodowały utworzenie się grupy kobiet określanych mianem "panpan" (prostytutki obsługujące amerykańskich żołnierzy), ludzie żebrali na ulicach o jedzenie lub umierali z głodu, żołnierze, którzy powrócili z frontów błąkali się po ulicach nie mając do kogo i czego wracać. Wyodrębniła się kultura kasutori (młodzi ludzie szukający sensu życia w piciu i narkotykach, pogrążeni w eskapizmie i dekadencji).
   Wojna sprawia, że łączą się, w przykrych okolicznościach wprawdzie, drogi Hiroshiego i właściciela stajni sumo, Tanaki, ojca dwóch dziewczynek, Haru i Aki. Mężczyzna na nowo pozwala chłopcu związać się z sumo, daje mu możliwość ćwiczenia w jego stajni. Życie młodych bohaterów powoli zaczyna powracać do normalności. Kenji kończy Uniwersytet Tokijski jako architekt; jednak postanawia powrócić do swej miłości, czyli tworzenia masek, otwiera nawet własny warsztat. Hiroshi natomiast pnie się po drabinie kolejnych sukcesów i awansów zdobywając coraz wyższe rangi w sumo. Haru, córka nauczyciela zapasów wyjeżdża do Nary na studia przyrodnicze. Bohaterowie realizują się na gruncie zawodowym, zawierają też małżeństwa; jednak często kariera wyklucza szczęście na gruncie prywatnym. Ponadto obaj bracia borykają się z osobistymi tragediami utraty najdroższych im osób: potomków odbiera im śmierć, małżonki - tragedie bądź ciężar życia.
   Oprócz głównych bohaterów książki przez jej strony przewija sią cały korowód postaci można by rzec epizodycznych, jednakże nakreślonych z wielką starannością i dbałością o indywidualizm. Jest Akira Yoshiwara, nauczyciel Kenijego, buntownik żyjący w zgodzie z własnym sercem, który odrzucił oczekiwania rodziców dotyczące przejęcia znienawidzonej fabryki konserw i odseparował się od rodziny oddając się temu co kocha. W czasie wojny podczas ukrywania się w górskiej wiosce Aio poznaje wdowę Emiko i jej córkę Kiyo, lecz nie odnajduje szczęścia przy drogich mu kobietach czując palący ogień swej odmiennej orientacji. Jest też Mariko, sąsiadka chłopców, w której podkochiwał się Hiroshi: utalentowana harfiarka; postać tajemnicza i tragiczna, ofiara wojny, przemocy kempeitaich i nieszczęśliwej miłości do poległego narzeczonego-żołnierza.
   "Ulica tysiąca kwiatów" to piękna, delikatna, ale też nieraz przejmująca opowieść o człowieku. O upadaniu i podnoszeniu się, o pogoni za marzeniami, które często dają tylko złudne szczęście. Autorka ukazuje życie człowieka, jako proces, w którym wszystko nieustannie przemija, ale nic nie odchodzi w zapomnienie, nic nie ginie. Przeszłość wraca pod postacią wspomnień, analogicznych sytuacji czy wreszcie ludzi, którzy ją tworzyli. Owszem, nie da się ukryć, iż książka nie jest pozbawiona pewnych wad i niedociągnięć - tłumacz odnajduje niezgodności ze źródłami, mnie udało się znaleźć pomyłkę polegającą na pomyleniu imion bohaterek; natrętna i irytująca jest też tendencja autorki do przesadnej idealizacji głównego bohatera (kobieta nie może mianowicie się nijak pogodzić, iż sumo Hiroshi siłą rzeczy musi być otyły i mieć wylewający się brzuch; wmawiając sobie i czytelnikowi, iż tak nie jest ociera się wg. mnie o kicz). Ale to jest wszystko, co można książce zarzucić. Poza tym mogę przyznać, iż przeczytałam wspaniałe i wartościowe dzieło.
*s. 254, pogląd na życie dziadka Hiroshiego i Kenijego.
**s. 21.
***s. 148. 
****s. 150.
Wydawnictwo, rok i miejsce wydania: Świat Książki, Warszawa 2009.
Ilość stron: 463.
Przekład: Małgorzata Grabowska.
Moja ocena: 6/6

środa, 17 listopada 2010

Stosik listopadowy III

   Tym razem trochę skromniej, ale tylko objętościowo i ilościowo. Bo jeśli chodzi o jakość, to zapowiada się naprawdę nieźle. Jak widać naszła mnie ochota na "książki ekspresowe", czyli takie do przeczytania za jednym zamachem, charakteryzujące się małą ilością stron. Będzie też sporo rosyjskości i wycieczka do miasta zakochanych, którą zasponsorowała mi Lena (dziękuję Kochana :*).
1) Żona piekarza - Marcel Pagnol - widziałam recenzję tej ksiązki już na kilku blogach a jakoś nigdy nie doczytałam, że to dramat. Kiedy otworzyłam ją w bibliotece układ graficzny książki tak mnie zaskoczył i zaintrygował, że postanowiłam zawrzeć z książką bliższą znajomość.
2) Wenecja - Kazimierz Mrówka - pierwsza książka, którą udało mi się wygrać w blogowym losowaniu. Nazwa miasta przywodzi na myśl jak najpozytywniejsze skojarzenia... 
3) Okaleczona - Khady - słyszałam nieco o rytualnych obrzezaniach, teraz pora poznać relację ich ofiary. Tematyka życia kobiet w innych kulturach to coś co zawsze mnie fascynowało.
4) Pandrioszka - Krystyna Kurczab-Redlich - wyczekałam się na tę książkę w bibliotece chyba z pół roku, ale wreszcie mam:) Będzie jak znalazł do rosyjskiego wyzwania. 
5) Maszeńka - Vladimir Nabokov - książka do wyzwania Rosja w literaturze. Moje pierwsze spotkanie z Nabokovem, jak widać bardzo ostrożne i zachowawcze;)
6) Smak miodu - Salwa An-Nu'Ajmi - seria z miotłą - erotyka w krajach nikabów i jej korzenie kulturowe... to poprostu trzeba przeczytać. 

   Muszę się Wam przyznać, że zapadłam na coś w stylu "czytelniczej bulimii". Bo jak inaczej nazwać stan, gdy w ciągu jednego dnia czyta się po kilkadziesiąt stron kilku różnych książek? Ulicę tysiąca kwiatów porzuciłam na stronie 300którejś i złapałam To nie jest kraj dla starych ludzi McCarthy'ego. Czytałam i czytałam wczoraj do późna w nocy, a dziś zamiast skończyć rzuciłam się na Zupę z granatów. Teraz z kolei patrzę łakomie na Maszeńkę. Na doczytanie czeka też Śladami drzewa sandałowego... Owszem, kobieta zmienną jest, ale to już chyba lekka przesada. 

 Wszystkich spragnionych książek i adrenaliny mam zaszczyt przekierować do bloga Anetki, która hojnie obdarowuje szczęśliwców naprawdę interesującymi pozycjami:) Trzymam kciuki za "Diabła. Autobiografię" i przyzywam ją do siebie siłą woli:) 
Edit (niedziela, 21 listopada): gratuluję Alinie:)

czwartek, 11 listopada 2010

"I za wszystkich innych żołnierzy, którzy zginęli na tej ziemi"* - "Patologie" - Zachar Prilepin

   Grozny, miasto jakich wiele. Jednak dla grupki rosyjskich żołnierzy oddelegowanych na wojnę rosyjsko-czeczeńską będzie ono już zawsze wzbudzać złowieszcze skojarzenia. Tam walczyli o przeżycie, o każdą sekundę, każdy oddech, każde uderzenie serca. Tam stracili wszystko co mieli, łącznie ze swoim człowieczeństwem; tam poznali smutną prawdę o ludziach i o sobie samych. 
   Zachar Prilepin urodził się w 1975 roku, mieszka w Niżnym Nowogrodzie. Jest filologiem, pisarzem i dziennikarzem. Służył jako kapitan OMON-u na wojnach w Czeczenii w 1996 i 1999 roku. W "Patologiach" ujmuje on swe autentyczne doświadczenia w ramy literackości, chcąc przy tym pozostać wiernym ich brutalności i drastyczności. Nie sili się na dopisywanie tej historii sztucznych idei, nie ozdabia rosyjsko-czeczeńskiej wojny przekłamanym patosem. Od chwili znalezienia się w wrogim mieście, gdzie każdy mieszkaniec najchętniej udusiłby przybyszów gołymi rękami, życie młodych chłopaków biegło w myśl paraleli: żyjesz, by zabijać; zabijasz by przeżyć. Codziennie musieli ryzykować życie wykonując rozkazy - a to rozbrajanie rebeliantów, kiedy indziej byli posyłani po konkretnych, niebezpiecznych dla Rosjan, ludzi. W końcu tracą w tym wszystkim głowę, dają się ponieść duchowi wojny, rodzi się w nich nieposkromiona agresja, szał, morderczy amok, pozwalający na zabicie człowieka gołymi rękami, uduszenie go i podarcie jego twarzy.
   Prilepin pisze po prostu, jak było. A na to często brak słów. Można nieludzkość wojny wyrazić jedynie prostymi słowami, językiem niemal atawistycznym, okraszonym gęsto przekleństwami. Książka Prilepina to zdecydowanie rzecz dla ludzi o mocnych nerwach, niektóre opisy bowiem przyprawiają o mdłości. Bardzo plastycznie przybliża autor czytelnikowi okropności wojny: potoki krwi i ludzkich wnętrzności, proste i rzeczowe obrazy zabijania, namacalne niemalże obrazy zwłok:
   "Pośmiertna zbiórka. Pozioma parada... Twarzami ku niebu. (...) Pierwszy leżący z brzegu trup wyciąga do mnie powykręcane palce, idę w ich stronę, widzę tylko te palce. Nie ma paznokci czy wszystko się tak spaliło? Nie, w słońcu ręce są różowe. Obrączka "nierozłączka" na serdecznym palcu. Dwa paznokcie sterczą dęba, wkrzepnięte w oderwane mięso. Gdzieś ty chciał się zakopać? Kogo złapać za gardło?"**
"Strzela jeszcze parę razy w goły, bulgocący różowymi bąbelkami brzuch coraz słabiej rzucającego się człowieka. Po szóstej czy siódmej kuli Czeczen zaczął lekko przebierać nogami, jakby chciało mu się sikać, a potem znieruchomiał. Następne kule wchodziły już w miękkie, bezwładne ciało.Tylko głowa po paru strzałach stopniowo rozsypywała się, rozłupywała, rozpadała, traciła formę: oko zawisło na nitce, a potem gdzieś odleciało z białymi odłamkami kości, mózg rozbryznął się w ohydne gluty (...)"***
   Tym, co stanowi niewątpliwą wartość książki są kontrasty. Dostarczają ich wspomnienia wkradające się w najmniej oczekiwanych momentach w myśli rosyjskiego żołnierza. Wspomnienia z dzieciństwa, z młodości; to właśnie dzięki nim poznajemy bohatera, dowiadujemy się czegoś o jego rodzinie, o ukochanej Daszy i o życiu w Rosji. Jegor Taszewski, literackie alter ego autora był półsierotą, wychowywał go ojciec, ale umarł gdy chłopiec miał sześć lat; matki wcale nie znał. Po śmierci ojca wychowywał się w domu dziecka, spragniony miłości i poczucia przynależności bardzo przywiązał się do suczki Dezi, z którą wiąże wiele wspomnień.
   Językiem zupełnie odmiennym od tego, którym mówi o wojnie; językiem pełnym zdrobnień i spieszczeń, językiem czułym, delikatnym, pieszczotliwym; stylem poetyckim niemalże opisuje narrator chwile spędzone z narzeczoną Daszą. Dasza ma "brzuszek" i "pupkę", życie z Daszą to życie pozbawione trosk, spędzane na upajaniu się sobą nawzajem gorszeniu otoczenia swym nieposkromionym uczuciem. To właśnie we wspomnieniach z przedwojennego życia, które pozwalają przeżyć to piekło, Prilepin daje nam popis swego wspaniałego stylu, raczy wysublimowanymi językowymi perełkami typu:
   "Myśli krótsze niż zdania. I w za dużych ubraniach, rękawy imiesłowów wiszą jak u Pierrota"****
W ogóle operuje Prilepin niesamowitym według mnie stylem, którego niestety nie ma możliwości zaprezentować w książce o tematyce wojennej. Już początkowy fragment "Patologii" demaskuje autora jako pisarza ambitnego i utalentowanego. Opis tonięcia i walki z żywiołem podczas zatopienie autobusu po wypadku drogowym porównany z rodzeniem się dziecka i wychodzeniem na świat z łona matki prowadzi Prilepin tak gładko jakby podobne zabiegi artystyczne były dlań elementem języka codziennego. Bardzo dobra proza.
   Zgoła inne jest życie wojenne młodych żołnierzy w Groznym. Codziennością są tu libacje alkoholowe, dodatkowych atrakcji dostarczają takie rewelacje, jak powszechne ataki silnej biegunki (spowodowane sikaniem kucharza do garnków z kapuśniakiem, by się nie zepsuł).  Żołnierze prowadzą ze sobą również "egzystencjalne" rozmowy, których tematami są m. in.: kobiety czy Bóg i jego piąte przykazanie zmieszane w czasie tej wojny z błotem. Jednak nad tymi chwilami względnego odpoczynku niczym mroczne widmo wisi aura bezustannego niepokoju; stale należy być czujnym, bo zagrożenie może nadejść w każdej chwili. 
   "Patologie" to bardzo trafny tytuł dla utworu traktującego o okrucieństwie wojny. Nic już nie jest normalne ani ludzkie. Żołnierze giną niejednokrotnie bez najmniejszego sensu, umierają choć przy odrobinie normalności mogliby żyć dalej; są ofiarami przypadku i wynaturzenia. Przestają więc pytać dlaczego umarli, zamiast tego zaczynają zastanawiać się po co żyli. Kiedy młody chłopak umiera postrzelony tuż pod drzwiami szkoły, a o jego przetrwaniu mogłyby zadecydować sekundy, Taszewski nie zastanawia się już czy ta śmierć miała sens. Szuka natomiast sensu jego życia - żył by dać życie córeczce, która urodziła mu się poprzedniego dnia. Patologiczne są nawet sny:
"W nocy śnił mi się Zakała. Obierał - jak ziemniaka - głowę martwego Czeczena. Starannie zeskrobywał nożem skórę, spod której ukazywała się biała czaszka."*****
   Jedno, co pozostało młodym Rosjanom z dawnego świata to siła przyjaźni i poczucie solidarności. Każdy jest odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale również za pozostałych członków ich żołnierskiej grupy, których z akcji na akcję pozostaje coraz mniej. Jedną ręką osłania siebie, drugą swego przyjaciela. Wielu nie udaje się wydrzeć ze szpon śmierci, umierają już niemal wciągnięci do schronu, giną na rękach swych kompanów. Nie sposób nie przyznać racji Taszewskiemu: "Wojna jest zła...".  
*s. 215.
**s. 107-108. 
***s. 170.
****s. 103, tak Dasza opisuje czytaną książkę. 
*****s. 70.
Wydawnictwo, rok i miejsce wydania: Czarne,  Wołowiec 2010.
Przekład: Małgorzata Buchalik.
Ilość stron: 306.
Moja ocena: 4/6
Seria: Inna Europa, inna literatura.
Wyzwanie: Rosja w literaturze.

środa, 3 listopada 2010

"Dlaczego masz taką zgorzkniałą minę, chudy śpiewaku?"* - Kto zabił Palomina Molero? - Mario Vargas Llosa

   Kto zabił Palomina to właściwie wiadomo od początku, ale nie wiadomo do końca. Tak, tak, Llosa znów pogrywa sobie z czytelnikiem. Obiecuje kryminał, jest ofiara, są śledczy, jest nawet dochodzenie i w momencie, gdy sprawa wydaje się już rozwiązana, a jako przyczynę śmierci nieszczęsnego śpiewaka boler wskazują Silva i Lituma jego wielką acz niewłaściwie ukierunkowaną miłość, autor jedna sceną w barze burzy pewność czytelnika, sieje niepewność i wprowadza zamęt. Bo może faktycznie Palomino zginął z ręki rozjuszonego narzeczonego, a może powody były bardziej prozaiczne? Może, jak wieść gminna niesie, chodziło o wykryty przemyt? Może o przesyłanie tajemnic wojskowych do Ekwadoru? A może po prostu była to "pedalska sprawa"? Wybierz sobie czytelniku, Llosa pozwala. Ale najpierw poigraj z bohaterami, pograj z autorem, zasmakuj stylu i nasyć się atmosferą, skosztuj noblisty, bo warto...
   Już pierwsza scena powieści nie pozostawia złudzeń, że nie będzie słodko, gładko ani przyjemnie. Jest rok 1954, spokojny, upalny dzień w Peru zostaje zakłócony odnalezieniem przez pastuszka pasącego swe kózki nieopodal miasteczka Talara trupa młodego chłopaka w stanie godnym największego pożałowania:
   "Chłopak był jednocześnie powieszony i przybity do starego drzewa chleba świętojańskiego w pozycji tak absurdalnej, że przypominał bardziej stracha na wróble lub przerażoną kukłę, niż trupa. Przed albo po zabiciu rozerwano go na strzępy z bezgranicznym okrucieństwem: usta miał rozcięte, nozdrza rozerwane, skrzepy zaschniętej krwi, siniaki i rany na całym ciele, ślady po oparzeniach papierosami i jakby tego było mało, próbowano go wykastrować, ponieważ jego jądra zwisały prawie do połowy uda. Był bosy, nagi od pasa w dół, w postrzępionym podkoszulku. Młody brunet, szczupły i kościsty. W roju much, które krążyły wokół jego twarzy, błyszczały czarne, kędzierzawe włosy."**
Sprawę niemal natychmiast bierze w swe ręce duet miejscowych śledczych: porucznik Silva i jego towarzysz, pożal się Boże policjant, Lituma. Przesłuchują, tropią, dociekają. Kolejne rozmowy ujawniają przed nimi nowe szczegóły układające się w historię o romantycznej i tragicznie zakończonej miłości wbrew rozsądkowi, ludziom i obyczajom. Rozmawiają z matką zmarłego, ta mówi im o zwolnieniu syna z obowiązku wojskowego, który ten jednak podjął na ochotnika. Idąc tym tropem przesłuchują pułkownika Mindreau, który z miejsca staje się podejrzany odmawiając współpracy; jest też jego co najmniej dziwna córka, Alicja. Zadymy w miejscowej knajpie uzupełniają wiedzę Silvy i Litumy o pijackie zwierzenia porucznika Dufo, chłopaka córki Mindreau. Anonim prowadzi ich do drzwi dony Lupe w sąsiednim Amotape. Tam historia układa się w mogłoby się wydawać logiczną całość. Ale nie o rozwiązanie tu przecież chodzi, tu chodzi o rozwiązywanie.
   Swoich bohaterów Llosa dopieszcza, dopina na ostatni guzik, tworzy postaci wyraziste, niebanalne, przemyślane konstrukcyjnie pod każdym względem. I nie ma znaczenia czy są to główni bohaterowie, postaci drugoplanowe czy "statyści" który dostał się zaledwie epizodzik. Autor wszystkich wyposaża w przemyślany, nietuzinkowy charakter; wszystkim lepi niepowtarzalne fizjonomie. Już postać głównego bohatera, policjanta Litumy wyróżnia się na tle innych literackich kreacji. Lituma to bowiem osoba najmniej nadająca się do zawodu, który wykonuje i zdająca sobie z tego doskonale sprawę. Jest on raczej - jak określił to bardzo trafnie jego przyjaciel - "sentymentalnym zasrańcem". Litumie  bowiem myślenie logiczne przychodzi w wielkich bólach, jeśli w ogóle przychodzi. Same za to i zupełnie nieproszone zjawiają się w jego głowie romantyczne obrazy zmarłego Palomina i jego kochanki podczas miłosnych schadzek; zamiast parać się zbieraniem kolejnych dowodów, Lituma najspokojniej w świecie oddaje się urojeniom, kreuje w swej głowie niemal namacalne obrazy, czasem wprost słyszy rzewne bolero w wykonaniu denata. Lituma to humanista, byłby z niego niezły pisarz lub artysta, ale na litość!, nie policjant. 
   Istną wisienką na torcie powieści Llosy są projekcje Litumy-bardziej-romantyka-niż-policjanta. Jakże one mnie urzekły, przyprawiły o dreszczyk, rozsiały iście romantyczną aurę... Lituma patrzy na świat sercem, więcej od innych czuje, więcej widzi. Bo jak inaczej wyjaśnić jego wizje:
   "W oddali wciąż słychać było dźwięki gitary, a Litumie przyszła do głowy fantastyczna myśl, że tym, kto gra tam, w ciemnościach, nad brzegiem rzeki, patrząc w księżyc, jest chudzielec."***
   "Policjant obserwował dziewczynę i próbował dojrzeć przy jej boku Palomina Molero. Trzymali się za ręce, szeptali czułe słówka, patrząc sobie z upojeniem w oczy. Ona, mrugając rzęsami, szeptała mu do ucha: <<Zaśpiewaj mi coś ładnego, proszę>>."****
   Llosa oczywiście nie byłby Llosą, gdyby nie upchnął tu i ówdzie, a w zasadzie wszędzie, gdzie się da, właściwej sobie lubieżności. Swoiste erotyczne rozpasanie najwyraźniej widać w wątku zalotów porucznika Silvy do jego "słodkiej grubaski", sporo odeń starszej właścicielki knajpy, dony Adriany. "Do cholery, szaleję za grubą." - wyznawał Litumie, na jej widok oczy płonęły mu pożądaniem, podgląda ją kąpiącą się w jeziorze ze skały przez lornetkę czy nawet pokazuje jej swą męskość podczas oddawania moczu w mało romantycznej scenerii obory ze świniami. Ponadto autor przemyca inne zbereźności w  postaci niewinnych zdawać by się mogło szczegółów - podczas przesłuchań Litumę dobiegają bowiem ryki oślicy, którą "pieprzą" i są one tak donośne, iż ciekawskie dzieci biegną zobaczyć, jak osioł "w nią wchodzi", a wszystko to niby na marginesie, niby przypadkiem. Jednak nie dajmy się zwieść, to zamierzona lubieżność szczegółu, specyficzny erotyzm detalu, nadający całość smaczku, pod który chętnie podpisuje się autor. Światem Llosy kręci erotyka.
   Detale służą Llossie również do kreowania w powieści specyficznego nastroju koszmaru sennego - skarłowaciałe drzewa, wyglądające jak czarownice; rozdeptane raki zgrzytające pod stopami policjantów, rozgwiazda pokryta mrówkami, sęp rozdziobujący jaszczurkę; zewsząd spoziera na bohaterów nieunikniona i niema śmierć, w powietrzu unosi się ostrzeżenie a może zapowiedź czegoś mrocznego, strasznego. Nastrój ten wydobywa Llosa jeszcze bardziej zestawiając elementy diaboliczne z sielankowymi, bo tu pasą się kózki, tam pastuszek pogania owce czy osiołki... Wogóle cała sceneria Talara to krajobraz rodem z horroru: zajazd jest prymitywny i mizerny, zamiast podłogi ma klepisko, dach z blachy zgrzyta na wietrze a ściany pokoi pełne są szpar. Nie lepiej prezentuje się też wybrzeże czy miejscowe domy; wszystko spowija atmosfera melancholii, popadania w ruinę i nieuchronnej destrukcji. A nad tym smutnym pejzażem unosi się smród ryb.
   Na uwagę zasługują również u noblisty kreacje kobiet. Jak w "Pochwale macochy" powodem do dumy don Rigoberta był zad jego żony, tak tu porucznik Silva dostaje obłędu na punkcie "pysznej grubaski", "samicy", jego osobistej "królowej Talara" dony Adriany. Llosa oddaje w swych powieściach hołd atawistycznej kobiecie o bujnych, rubensowskich kształtach. Jakież to dalekie od współczesnych ideałów kobiecości... 
*s. 21.
**s. 7.
***s. 16. 
****s. 89.
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Rebis, Poznań 1995.
Ilość stron: 142.
Przekład: Enrique Porcel Ortega.
Moja ocena: 5/6.
Wyzwanie: projekt Nobliści.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Stosiki listopadowe

   Trochę mi się tych książek nazbierało. Bo i to nęci i to korci. To przyzywa, to zachęca. Przestałam się już zastanawiać, kiedy ja to przeczytam. Zapewne niektóre książki po prostu zwrócę, wychodzę z założenia, że na każdą książkę trzeba mieć nastrój, ochotę i apetyt - nie zawsze uczucie towarzyszące wypożyczaniu, czy kupowaniu danego tytułu odżywa w człowieku kiedy patrzy nań, jak stoi na domowej półce. Nic to, książki się nie obrażają, cierpliwie wszystko znoszą i czekają na lepsze czasy... 
1) Miasto i psy - Mario Vargas Llosa - wybór oczywisty: nie dość, że noblista, nie dość, że książka do wyzwania to jeszcze ja Llosę poprostu bardzo lubię, a lubienie to, jak wskazują na to wszystkie znaki ma aspirację nawet na coś więcej;)
2) Dzieci Groznego - Asne Seierstad - seria Terra incognita - studiowałam dziennikarstwo, więc z czystej przyzwoitości jakiś reportaż co jakiś czas przeczytać trzeba. A na poważnie literatura faktu mnie interesuje, jest konkretna, pozwala patrzyć czyimiś oczyma na to co dzieje się na świecie. Podczytałam już trochę i zapowiada się interesująco.
3) Zupa z granatów - Marsha Mehran - seria z miotłą - książka kusząca smakami, czarująca zapachami; zaproszenie do kuchni okraszone przepisami, chyba żadna kobieta się nie oprze, szykuje się samkowity kąsek
4) Śladami drzewa sandałowego - Asha Miró i Anna Soler-Pont - historia sierot poszukujących najpierw miejsca do życia, a potem własnej tożsamości. Atmosfera uplanej Afryki i tajemniczych Indii; czytam już od jakiegoś czasu, wkrótce zapewne recenzja.
5) To nie jest kraj dla starych ludzi - Cormac McCarthy - McCarthy'ego poznałam i polubiłam dzięki jego fenomenalnej "Drodze", którą przeczytałam jakiś czas w ramach wspólnego z Zaczytaną w słowach zgłębiania twórczości laureatów nagrody Pulitzera. Męskie pisanie, ale ma w sobie coś, co lubię.
6) Kto zabił Palomina Molero? - Mario Vargas Llosa - noblista w pigułce:) Llosę-romantyka już znam, teraz czas na Llosę w odsłonie kryminalnej
7) Patologie - Zahar Prilepin - seria Inna Europa, inna literatura - ksiażka do wyzwania Rosja w literaturze
8) Cesarzowa - Sa Shan - seria kalejdoskop -  piękna okładka, chińska tematyka, coś o kobietach... książka idealna. A jaki styl, cudo (wiem, bo jak to ja podczytałam)
9) Ulica tysiąca kwiatów - Gail Tsukiyama  - znów syndrom okładki:) tematyka Kraju Kwitnącej Wiśni to również coś co lubię, tylko ta objętość trochę przeraża.
10) Kair, historia pewnej kamienicy - Alaa Al-Aswany - tak, tak znów Afryka
11) Zakazana żona - Verena Wermuth - seria pisane przez życie - seria wydawnictwa hachette bardzo mi się spodobała, po przeczytaniu "Skrzywdzonej", lubię prawdziwe historie, choć czytając "Dziesięcioletnią rozwódkę" brak stylu i chaotyczność niewprawnej pisarki ciut mi przeszkadzały... Wnioskuję, że taką literaturę trzeba poprostu rozsądnie dawkować.
12) Foe - J. M. Coetzee - książka w ramach projektu Nobliści. Zaciekawił mnie opis na okładce, mam nadzieję się nie zawieść tym bardziej, że jest to druga szansa dla tego pisarza, bo po "Czekając na barbarzyńców" uczucia miałam raczej mieszane.
13) Zdławiony krzyk - Ana Tortajada - forma reportażu i kobieta w nikabie na okładce przesądziły sprawę.
14) Kroniki abisyńskie - Moses Isegawa - już wychodziłam z biblioteki, kiedy wpadła mi w ręce. Uganda, tło kulturowe, saga do tego... musiałam wziąć:)
15) Każdy dom potrzebuje balkonu - Rina Frank - ilość recenzji tej ksiażki na Waszych blogach jednoznacznie świadczy o tym, że nie znać jej jest grzechem
16) Gdy zabili naszego ojca - Loung Ung - Chiny i czasy Czerwonych Khmerów, rewolucja, migracje ludności. Aż chce się zagłębić i przybliżyć sobie tamtą rzeczywistość, poszerzyć horyzonty
17) Zhańbiona - Jasvinder Sanghera - kolejna książka z tych nałogowych
18) Klejnot Medyny - Sherry Jones - mam na nią apetyt, ale też dużo obaw, nie przepadam za książkami historycznymi... Czytał ktoś?