czwartek, 25 sierpnia 2011

Geografia ludobójstwa - "Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy" - Jean Hatzfeld

   Rwanda ma w sobie pewien fenomen. Fenomen każący przeżywać wielokrotnie wydarzenia z 1994 roku. Po co? By zrozumieć, uwierzyć, doznać katharsis? A może by nie zapomnieć, by przestrzec, by wyjawić światu prawdę? Może zależy to do przeżywającego? Bo inaczej odnajduje się w tych wspomnieniach ocalały, inaczej zabójca. Czym innym są dla relacjonujących je reporterów, a jeszcze inne wartości niosą dla niezaangażowanych w nie biernych obserwatorów z białego świata. Mnie Rwanda wprawia w osłupienie, przeraża, staje się symbolem apogeum ludzkich instynktów i przerażającym świadectwem, iż człowiek to istota niezgłębiona, zdolna do największych okrucieństw.
   "Nagość życia", powstała w 2000 roku stanowi pierwszą część trylogii reportaży o Rwandzie, którą stworzył francuski reporter, Jean Hatzfeld. Ponieważ przy wydawaniu w Polsce ich kolejność nie została zachowana, przeczytałam wcześniej ostatni z rwandyjskich reportaży, "Strategia antylop" (powstała w 2007), a na środkową - "Sezon maczet" (2003) czekam niecierpliwie, gdyż jej polska premiera ma się odbyć w lutym przyszłego roku. Sytuacja Hatzfelda jako reportażysty zajmującego się wydarzeniami w Rwandzie jest szczególna, gdyż to właśnie Francja, której jest obywatelem, miała w tym państewku swą strefę wpływów. I to właśnie odwrócenie się Francji plecami podczas rzezi w 1994 bolało Afrykaninów najbardziej - "Z założonymi rękami patrzyli jak umierają, prawie do ostatniego, oto cała prawda"(s. 134) . Musi więc Hatzfeld pokonać dwie bariery podczas rozmów - barierę bycia tym, którego ludobójstwo nie dotyczyło i, przepastniejszą chyba nawet, barierę swego pochodzenia. Udaje mu się to jednak. Cierpliwością zdobywa zaufanie ocalałych, szczerością prowokuje ich do zwierzeń. Jego intencje są jawne, sam określa je następująco:
"Celem tej książki nie jest jednak powiększanie stosu wydanych już opracowań, zbiorów dokumentów, powieści, czasem znakomitych. Tylko umożliwienie lektury tych dziwnych opowieści ludzi ocalałych."*
   Hatzfeld w swej książce podróżuje po Rwandzie, opisuje jej krajobraz, jej piękno, spokój, dziewiczość i naturalność. Ukazuje Rwandę jako raj na ziemi, nieskażony cywilizacją ogród obfitości, by zaraz przywołać wyłaniające się z wspomnień swych rozmówców apokaliptyczne sceny pełne krwi, przemocy i okrucieństwa.  Nie ma takiego miejsca w Rwandzie, gdzie Hatzfelda nie urzekłaby przyroda i nie ma takiego skrawka ziemi, który nie wchłonąłby krwi niewinnych ofiar, nie ma człowieka, który by nie był w ludobójstwo zamieszany - czy to chowając się na bagnach, czy siejąc śmierć z maczetą w ręku (choć w "Nagości życia" mówią tylko ocalali; zabójcy nie mają tu prawa głosu).
  Reporter rozmawia z przypadkowo spotkanymi ludźmi, rozmawia z każdym, kto chce mu swą historię powierzyć. Trudno jednak rozmawiać z tak doświadczonymi przez los rozmówcami - Hatzfeld musi mieć świadomość wagi emocjonalnej tych opowieści, tego, iż snute są one z samego jądra duszy. Musi być świadomy, że wiele słów ma teraz dla ocalałych zupełnie inne znaczenie (np. jedna z kobiet mianem "dobrego człowieka' określa swego wybawiciela, mimo iż widziała stosy maczet walające się po jego domu); musi "wyłapywać" kłamstwa nieintencjonalne, wynikające np. z niemożności pogodzenia się z prawdą, nieradzenie sobie z wyjawianiem prawdy; zapominanie, mieszanie faktów. Ocalali w swych rozmowach stosują, jak to nazywa, "sztukę delikatnych przemilczeń", którą on musi zrozumieć i przekazać, ale której nie wolno mu przeinterpretować i dopowiadać. Wiecie, jak to robi? Jego praca nad reportażem, to, oprócz rozmów i uczestniczenia w codziennym życiu Rwandyjczyków  to też "(...) spisywanie zawartości kaset, słowo w słowo, by odtworzyć klimat rozmowy i oddać melodię głosów."(s.141). Takie reporterstwo to prawdziwa sztuka.
   Choć niemal niezauważalnie, ale jednak czuć echa tych samych pytań. Jednak nie nazwałabym tych relacji wspomnień wywiadami, to raczej rozmowy sterowane, nastawione na uzyskanie odpowiedzi na pytania nurtujące świat, na pytania, które kładą się złowrogim cieniem najbardziej na tych, którzy przeżyli. O co pyta? Głównie nurtuje go powód ludobójstwa, przyczyna, zalążek. Pytani odpowiadają różnie, jednak najczęściej wskazują przywary Afrykaninów - chciwość, porywczość i zazdrość, oskarżają białych, wskazują w geście oskarżenia na intelektualistów, niektórzy widzą bardziej transcendentny motor tych wydarzeń (co w moim odczuciu nie jest zaściankową wizją świata, a jak najbardziej wytłumaczalnym, wobec rozmiaru tej masakry stanowiskiem):
"Myślę, że Szatan wybrał Hutu, by wypełnili wszystkie te okropieństwa, tylko dlatego, że było ich znacznie więcej i byli silniejsi, mogli wyrządzić więcej zła w zaledwie kilka miesięcy. Kiedy słyszę przez radio wiadomości o afrykańskich wojnach, czuję wielki niepokój. Myślę, że Szatan korzysta z tego, że Bóg zbyt długo był z dala od Afryki, i mnoży hekatomby."**
 Pyta też o morderców, o ich motywację. W tym miejscu muszę wyrazić swoje... nie wiem - zaskoczenie, zdegustowanie, zszokowanie może nawet terminem, jakim określa się w publikacji działalność pogrążonych w morderczym szale Hutu. "Pracowali" - uważam, że mniej trafnego określenia na zabijanie ludzi maczetą dobrać nie było chyba można, ale może ja po prostu ich pojmowania świata nie rozumiem. Nie wiem z czego wynika takie określenie, może to eufemizm, a może kolejny przykład mylenia pojęć... Wróćmy jednak do postrzegania morderców przez ich niedoszłe ofiary.W wielu wypowiedziach słyszy się tezę, iż prawdziwymi zabójcami byli inteligenci, humaniści i ludzie wykształceni; że to oni napędzali szary tłum - "To intelektualiści, że tak powiem ich wyemancypowali, wpajając ideę ludobójstwa i uwalniając od wahań" (s.88) Potem rolę odegrały już tylko niepohamowane, wydobyte z głębi ludzkie instynkty i pierwotne żądze.
"Okaleczali nas, bo zasmakowali w dzikim okrucieństwie, nic więcej. Byli wśród nich zwykli Hutu, którzy zabijali zwyczajnie, źli Hutu, którzy zabijali ze złością, najczęściej interahamwe, i w końcu ekstremiści zła, którzy zabijali z ekstremalną złością.***
  Hatzfed na rzecz przekazu rezygnuje z nadrzędnej zasady obowiązującej dziennikarzy i wynikającej z ich etyki, a mianowicie postanawia nie wysłuchiwać wszystkich stron. Odbiera tu prawo głosu mordercom. Argumentuje swą decyzję chęcią zadośćuczynienia błędowi, jaki ogarnął opinię publiczną - świat uznał bowiem za ofiary Hutu udających się na exodus i umieszczonych w obozach w Kongo, zapominając o tułających się po bagnach Tutsich. Myślę, że to sprawiedliwy hołd.
Książkę otrzymałam do recenzji dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarne
*s. 11
**s. 29
***s. 85
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Czarne, Wołowiec 2011.
Wydanie: I
Ilość stron: 193.
Przekład: Jacek Giszczak
Tytuł orginału: Dans le nu de la vie. Recits des marais Rwandais.
Data powstania: 2000
Moja ocena: 5/6
__________________________________________________
Jean Hatzfeld (ur. w 1949 roku) -  reporter, korespondent wojenny, pisarz. Opisywał upadek komunizmu w Europie Środkowej, pracował jako korespondent wojenny z objętych kryzysem zbrojnym krajów Bliskiego Wschodu oraz Haiti, Konga, Algierii i Burundi, trzy lata spędził w byłej Jugosławii, gdzie został ranny podczas ostrzału Sarajewa. Doświadczenia te zaowocowały dwiema książkami: L'Air de la guerre (1994) oraz La guerre au bord du fleuve (1999).
W 1994 roku wyruszył do Rwandy. Opublikował trzy książki poświęcone rwandyjskiej wojnie domowej: w 2000 roku Dans le nu de la vie. Récits des marais rwandais (nagrodzoną m.in. Prix Pierre Mille i Prix France Culture), w 2003 roku Une saison de machettes, za którą otrzymał Prix Joseph Kessel i  Prix Femina Essai, oraz Strategię antylop (La stratégie des antilopes), nagrodzoną w 2007 roku Prix Médicis, jedną z najbardziej prestiżowych francuskich nagród literackich. Za opublikowaną w 2009 roku w Polsce Strategię antylop otrzymał Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego 2010.