niedziela, 24 sierpnia 2014

Niewolnictwo widziane oczami niewolnika - "Zniewolony" - Solomon Northup


  Niewolnictwo widziane oczami niewolnika - istny ewenement wśród literatury traktującej o tej tematyce, jaka kiedykolwiek ujrzała tusz drukarski. Wykształcony niewolnik to wszak oksymoron. Panowie zadbali o to, by ich "żywy inwentarz" nie posiadł, w najmniejszym choćby stopniu, sztuki pisania i czytania, która mogłaby poszerzyć jego horyzonty choć o cal dalej, niż poza granicę plantacji. Dlatego też uważam, że tę książkę koniecznie należy poznać, bo świadectwo Solomona Northupa, które czyta się jak najlepszą powieść, jest zapewne zarazem jedynym  autentycznym głosem uciśnionych i smaganych batem, jakie będzie nam dane kiedykolwiek usłyszeć. To bardzo wartościowa i ważna opowieść.
   O tym, iż powieść ta jest ewidentnym reliktem zamierzchłych, na szczęście, już czasów świadczy dobitnie już sam przedruk przedmowy wydawcy do wydania anglojęzycznego, z (o bagatela!) 1853 roku, w którym to wydawca, tonem wyjaśniająco-przepraszającym tłumaczy swą decyzję o wydaniu powieści wyrosłej spod pióra czarnoskórego autora. Padające tam sformułowanie "[doświadczenia autora] ukazują prawdziwy obraz niewolnictwa, z wszystkimi jego jasnymi i ciemnymi stronami" przyprawia mnie nieodmiennie o niedowierzanie i oburzenie, iż ktokolwiek mógłby mieć czelność doszukiwania się jakichkolwiek zalet tego krzywdzącego i nieludzkiego procederu. Niemniej jest to dopiero pierwszy stopień do piekła ludzkiej mentalności, niejako przygotowujący nas na wszystkie późniejsze przejawy nietolerancji, rasowej segregacji, czy po prostu nienawiści, jakich będziemy doświadczać, zagłębiając się w powieść. 
   Solomon Northup urodził się jako człowiek wolny, to należy podkreślić. Jego ojciec był wprawdzie niewolnikiem, jednak zdołał zapracować sobie na wolność (jego pan nadał mu ją w swym testamencie), a nawet uzyskać prawo wyborcze; swoim dzieciom natomiast zapewnił staranną edukację, rzadko spotykaną w tamtych czasach u czarnoskórych mieszkańców USA. Jego przekleństwem stały się marzenia o pracy za godziwe wynagrodzenie, pozwalające mu zapewnić bezpieczeństwo finansowe żonie i dzieciom. Do niewoli został zwabiony podstępem i wdrożony siłą. Bito go, pojono środkami nasennymi i szantażowano śmiercią, jeśliby, świadom swoich praw, próbował szukać sprawiedliwości. 
   Historia jaką autor snuje przed nami zadziwiająco rzeczowym, niemal reporterskim tonem, tylko w chwilach największego poruszenia dając dojść do głosu emocjom, jest po brzegi wypełniona najdrobniejszymi szczegółami dotyczącymi realiów życia niewolniczego w Luizjanie w latach 50-tych XIX-wieku. Autor opisuje zagrody niewolnicze w miastach Richmond i Nowy Orlean, które służyły do przetrzymywania pojmanych Murzynów i handlu nimi; opisuje przeprawę na niewolniczym statku "Orlean" rzeką James River i skandaliczne warunki w jakich podróż tę odbywali. Pisze o swoich przyjaciołach niewolnikach kreśląc pełne bólu i cierpienia biografie ludzi, których największym nieszczęściem był kolor ich skóry. Jest to również nieocenione świadectwo tamtych czasów - Nortuhp opisuje bardzo skrupulatnie arkana uprawy, pielęgnacji i zbioru bawełny, trzciny cukrowej oraz kukurydzy, opowiada o zwyczaju świętowania Bożego Narodzenia czy skromnych ceremoniach zawierania małżeństw między niewolnikami. Nie umyka mu też najdrobniejszy aspekt organizacji podłej egzystencji zniewolonych przez ich panów - dowiadujemy się w jaki sposób swoją władzę sprawowali nad nimi nadzorcy i kim byli poganiacze. Dowiadujemy się  o organizacji przemieszczania się niewolników poza plantacją ich właścicieli - konieczna była przepustka, bez niej niewolnik mógł zostać schwytany, wychłostany i doprowadzony do aresztu przez pierwszą napotkaną osobę, której owej przepustki nie okazał; podobnie sprawa się miała z wysyłaniem listów - bez instrukcji od właściciela żaden poczciarz listu od Murzyna nie przyjął. Opowiada on też o systemie okrutnych kar, jakimi była kara chłosty - aby na nią zasłużyć wystarczyło przewinienie tak błahe, jak ślady suchych liści w bawełnie czy złamanie na polu gałązki - za to dostawało się dwadzieścia pięć batów; uciekinierzy natomiast otrzymywali batów pięćset, co Northup porównuje do rozszarpywanie przez psy. Świst bata stanowi stały akompaniament życia niewolnika, niczym makabryczny podkład muzyczny. Wszystkie prace, czy to na polu czy w obejściu, sadzenie bawełny czy kukurydzy, ich zbieranie oraz pielenie, wszystko to odbywa się w rytmie kolejnych uderzeń batem.
   Na oddzielną uwagę zasługuje styl autora "Zniewolonego". Od pierwszych wręcz stron książki możemy poczuć jego niespotykaną już obecnie, ozdobną, prowadzoną pod linijkę ówczesnej etykiety narrację. Nawet sama formalna strona publikacji daje nam jasno znać, iż mamy do czynienia z reliktem dawno minionej epoki - mnogość skumulowanych przed każdym rozdziałem podtytułów streszczających książkę pozwala nam odczuć skrupulatność twórcy w przywoływaniu następujących po sobie wydarzeń i ich starannym dokumentowaniu, natomiast wyróżnione graficznie zakończenia rozdziałów w wymyślnym kształcie sugeruje kunszt i niezwykłą dbałość o detal wydawcy, obecnie już niespotykaną (choc nie wiem, czy tak jest też w oryginale). Jeśli natomiast chodzi o merytoryczną warstwę sposobu porozumiewania się Northupa z czytelnikiem tu również jest ciekawie. Co przede wszystkim zwraca uwagę to niezwykły obiektywizm autora, a zarazem głównego bohatera powieści, który wobec wszelkich krzywd, jakie niesprawiedliwie go spotkały ma istotne powody, by dać się ponieść emocjom. Nie robi tego jednak, częściej relacjonuje niż ocenia, pozostawiając z reguły wydawanie sądów odbiorcy; stać go na chłodną ocenę sytuacji, podczas gdy postronnemu czytelnikowi w kieszeni się przysłowiowy nóż otwiera, by odpłacić ciemiężycielom pięknym za nadobne. Wylicza wady okrutnych panów, ale nie uchyla się przed skreśleniem wielu ciepłych słów pod adresem tych właścicieli, którzy okazali mu choć odrobinę miłosierdzia. Mało tego - Northup znajduje nawet socjologiczne usprawiedliwienia dla tych najokrutniejszych właścicieli - tłumaczy ich środowiskiem w jakim wzrastali, a taka postawa daje wyraz jego inteligencji, wielkiej umiejętności obserwowania ludzi oraz otwartości jego umysłu. Czasem popada w przesadnie patetyczny i rzewny ton, ale myślę, że to mu pozwala oddać swoje emocje, podkreślić ich intensywność. A może po prostu taka była moda epoki lub jego o niej wyobrażenia. Northup w swej narracji stosuje też częste metateksty, które powodują że między nim, a czytelnikiem wytwarza się pewna szczególna relacja. Niekiedy dzięki owym wtrąceniom w powieści na temat powieści możemy zajrzeć przez plecy piszącemu ją autorowi i poznać jego myśli - obnaża to prostolinijność, a co za tym idzie, szczerość tego XIX-wiecznego Amerykanina.
   Wiele miejsca poświęca tez Northup wykładaniu swoich poglądów na niewolnictwo, które teraz zdają się być czymś nader oczywistym. Wtedy jednak, w czasach powszechnej zgody na handel ludźmi i szalejącej propagandy przypisującej ciemnoskórym brak cech ludzkich, niezrozumienie pojęcia wolności i jej konsekwencji, były treściami co najmniej rewolucyjnymi.  
   "Ludzie mogą pisać fikcyjne historie opisujące ponure życie takim, jakie ono jest lub nie, (...) choć są ignorantami siedząc w wygodnych fotelach mówić z lekceważeniem o przyjemnościach niewolniczego życia; ale niech potrudzą się z niewolnikami w polu, pośpią z nimi w chacie, pożywią się ochłapami; niech zobaczą, jak się niewolników chłoszcze, bije, jak się na nich poluje, a wrócą z kolejną opowieścią na ustach. (...) nich usiądą z nim w nocy, porozmawiają w zaufaniu o "życiu, wolności i dążeniu do szczęścia", a odkryją, że dziewięćdziesięciu dziewięciu z każdych stu jest wystarczająco inteligentnych, żeby rozumieć swoją sytuację i by w głębi duszy nosić umiłowanie swobody, równie namiętnie, jak oni sami."*     
Northup demaskuje również wszelkie sposoby uzasadniania instytucji niewolnictwa od zapisu w Biblii o wyższości rasy białej, rasy "panów", jaką to interpretacją jeden z właścicieli ziemskich każdej niedzieli karmił swoich poddanych, by umotywować swoja nad nimi władzę wolą Boga; aż po mocno naciągane teorie o przeznaczeniu Murzynów do służby białym. W pewnych momentach ze spokojnej i opanowanej opowieści niewolnika pobrzmiewają nawet echa pełnego groźby ostrzeżenia, kiedy przestrzega panów przed dniem, w którym niewolnicy, sponiewierani, skatowani i doprowadzeni do ostateczności ich batami powstaną przeciw nim, by zawalczyć o swą wolność lub umrzeć, bo każda ta ewentualność jest lepsza od ich ówczesnego życia.
   Trzymając w swych rękach tę powieść, przebiegając oczyma po składających się na nią wyrazach miałam wciąż jakieś dziwne, podniosłe uczucie podróży w czasie i przestrzeni wprost na pole bawełny pomiędzy udręczone sylwetki styranych pracą niewolników.  Kolejne zdania zraszał spływający z ich ciał pot, barwiła je ciemna niczym niewypowiedziana skarga krew, a każdy wykrzyknik miał odgłos upadającego z świstem na ich plecy bata. Niesamowite doświadczenie. Polecam tę powieść gorąco.
*s. 187
Tekst stanowi oficjalną recenzję napisaną dla serwisu 
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Replika, Zakrzewo 2014.
Wydanie: I.
Ilość stron: 320.
Język oryginału: angielski.
Przekład: Martyna Plisenko.
Data powstania: 1853.
Moja ocena: 6/6.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Powieśc gangsterska made in China - "Uwodzicielki" - Mingmei Yip

      Nie podobała mi się ta książka. Nie podobała i totalnie zawiodła moje oczekiwania. Jest taka strasznie... grubymi nićmi szyta. Jest jak wciskanie się w za małe jeansy - to próba przyobleczenia niemal czterystupięćdziesięciostronicowej formy w nie do końca przemyślaną i stanowczo zbyt kusą treść. Jak dla mnie jest to pomieszanie James'a Bonda w spódnicy z historią Romea i Julii plus "Bodyguard'a" made in China. W całym pejoratywnym tego słowa znaczeniu. Co się nad nią nawywracałam oczami to moje. Chciałabym móc polecić ją miłośnikom dalekowschodniej, egzotycznej literatury - niestety musieliby zadowolić się skąpymi jej okruchami, bo mimo iż gdzieś tam jest powiedziane, iż akcja książki rozgrywa się w Szanghaju w latach trzydziestych ubiegłego wieku, to poza paroma szczegółami fabuły powieść wydaje się być wyjęta z ram czasowych i przestrzennych. Chciałabym móc ją polecić wielbicielom powieści gangsterskiej rodem z twardej tradycji "Ojca chrzestnego", jednak w mojej ocenie opowieść stworzona przez Yip mogłaby co najwyżej aspirować do miana nieudolnego pamfletu takowej. Nie polecam więc jej; tak po prostu.
   Nie mogę powiedzieć, że powieść jest do szpiku kartki, na której ją wydrukowano, zła. Nie, tak nie jest. Jest jednak mocno mierna. Dlaczego tak uważam? Już piszę. Po pierwsze na nerwy działała mi nieodmiennie główna bohaterka, a raczej sposób, w jaki kreuje ją autorka. Bo oto, drodzy Państwo, mamy tu do czynienia ze szpiegiem. Takim przez duże S. Szpiegiem dziewiętnastoletnim, po bliżej nieokreślonych aczkolwiek, jak wynika to z powtarzanych przez autorkę z milion trzysta razy, surowych i bardzo starannych szkoleniach. Szpiega o anielskim głosie (nie na darmo piastuje prestiżowy tytuł Ptaszyny Niebiańskiego Śpiewu i pieści swym głosem uszy zamożnych bywalców ekskluzywnego nocnego klubu o nazwie Jasny Księżyc), o pięcdziesięciotrzycentymetrowej talii i buzi w kształcie regularnego migdała, co zdaje się być niebagatelnie ważnym szczegółem, gdyż autorka uznaje za stosowne przypominać nam o tym z jakąś zawrotną częstotliwością. Szpieg ten pracuje dla  Starszego Brata Wanga, szefa gangu Szkarłatnych Demonów, a jej celem jest uwiedzenie, wykradzenie tajemnic i doprowadzenie do śmierci Mistrza Lunga, przywódcy konkurującej mafii, która trzęsie Szanghajem i nie wiem, czy nie całymi Chinami nawet - a mianowicie Latających Smoków. I tu niestety zaczynają się schody, gdyż panna Camilla, bo to o niej mowa, jest przy wypełnianiu swojej misji rozkosznie nieudolna, totalnie zdekoncentrowana, zresztą: nie owijajmy w bawełnę - jest po prostu niezdarna. Jej zdecydowanie przydługie monologi wewnętrzne, z których w sumie książka się w ponad pięćdziesięciu procentach składa, mówiące o tym jakich to ona zanurzonych w najstarszej tradycji chińskiej sztuki walki książek nie czytała i jakich to ona forteli nie zna, sugerowałyby, iż powinna zabić tego Lunga bez mrugnięcia okiem, a potem tylko nonszalanckim gestem zdmuchnąć dymek unoszący się znad pistoletu. I tyle. Po sprawie. Tymczasem nasza Camilla niemiłosiernie się z tematem guzdrze. Uwodzi, owszem, ale nie tych mężczyzn, co trzeba, a jej przemyślenia przywodzą na myśl raczej toki myślowe rozhisteryzowanej, popadającej w depresję i targanej hormonami nastolatki niż profesjonalistki w szpiegowaniu, a już na pewno nie morderczyni. Owszem, knuje większe i mniejsze intrygi, czasem nawet uda jej się rozbudzić ciekawość czytelnika i popchnąć jakoś tam tą akcję do przodu, jednak zazwyczaj okazuje się, iż z małej chmury duży deszcz, wiele krzyku o nic, a z próby morderstwa robi się... zranienie w palec. Nie żebym Wam tu chciała spojlerować, ale dosłownie.
   Po drugie ta książka to istna księga chińskich aforyzmów, przysłów, powiedzonek, myśli i mądrości. W momentach największej kumulacji udawało mi się naliczyć ich po dwa w jednym zdaniu. No wszystko fajnie, tylko ja się pytam: po co? Można się popisać elokwencją, można okrasić powieść jakimś tam lokalnym kolorytem, tu i ówdzie zobrazować myśl bardziej plastycznym przykładem w postaci ludowej mądrości, ale kurcze, Yip wali tymi przysłowiami bez opamiętania i czasem serio miałam wrażenie jakby te dwa dodatkowe wersy były tam tylko po to, by zapchać zagwarantowaną kontraktem ilość stron. My, Polacy mawiamy, iż przesyt budzi niesmak - jeśli już pozostajemy w kręgu narodowych powiedzonek - droga pani Yip. 
   Kolejnym zarzutem, jaki mogę tej książce postawić, jest fakt, iż podczas czytania odnosiłam nieustannie wrażenie, że powieść ta to w istocie ciąg przypadkowych, wymuszonych i dość mocno na siłę do życia literackiego powoływanych epizodów. Każdy, ale to każdy z nich można z tej książki usunąć i nijak się to na fabule nie odbije. Jeśli miałabym porównać do czegoś tę historię to jej płaszczyzna fabularna jawi mi się jak mechanizm, w którym zamiast poruszających się w zależności od siebie i wzajemnie się napędzających kół zębatych są również koła, tyle, że całkowicie gładkie, precyzyjnie wypolerowane, śliskie. I koła te, te kolejne epizody, owszem, dzieją się, kręci się to wszystko, ale brak jakichś ciągów przyczynowo skutkowych, bo nic się tu nie zazębia, nic niczego nie predysponuje i powstaje wrażenie nie tyle chaosu, ile braku celowości. 
   Ponadto rzeczą, która również uprzykrzała mi czytanie był totalnie nieproporcjonalny stosunek partii książki rozwijającej akcję do tej, w której wszystkie wątki są rozwiązywane a powieść się kończy. Szczerze mówiąc, a właściwie pisząc, trochę mnie to nawet rozbawiło, bo ile się ta biedna autorka nie nakombinowała, by ubarwić misję naszego szpiega, by dać nam zasmakować w najbardziej nieprawdopodobnych arkanach zbrodniczego światka, a koniec końców, jakby się zorientowała, że czas już kończyć i rach ciach, ani się czytelnik obejrzał i już było po krzyku. Tak, pozostał mi niedosyt, tak wiele wątków nie doczekało się godnego zwieńczenia. A ja zamknęłam książkę z konsternacją, niedowierzaniem i niewypowiedzianym pytaniem: "Jak to? To już?". Z owej dysproporcji i zapychania przestrzeni treścią w moim odczuciu na siłę wynika kolejny mankament, jaki według mnie robi źle tej książce. Mianowicie autorka powołuje w niej do literackiego życia dwie, nawet fajnie wykreowane i całkiem zgrabnie wyprofilowane bohaterki, takie żywe, specyficzne i oryginalne. Mam na myśli iluzjonistkę Cień oraz ekscentryczną redaktorkę rubryki towarzyskiej w chińskim czasopiśmie - Tęczę Chang. Bardzo barwne są te postaci, dopracowane w detalach, z pomysłem stworzone, tyle, że bez celu jakby, bo to, jak potraktowane zostały po macoszemu w zakończeniu "Uwodzicielek" jest strasznym marnotrawstwem wniesionego przez nie do powieści potencjału. 
   Co jeszcze? Co jeszcze? Hmmm... muszę Wam napisać, że mimo iż od przeczytania przeze mnie tej książki sporo wody już w rzece upłynęło, to ja nadal zastanawiam się, o czym tak naprawdę ta książka była. To znaczy, o czym była, to wiem, ale czy miała jakieś drugie dno, jakąś filozoficzną zawoalowaną warstwę. Czy za pośrednictwem mocno przekombinowanych jak na mój gust przygód Camilli i jej pożałowania godnej realizacji misji zlikwidowania Mistrza Lunga, Yip nie chciała nam ukazać tragedię chińskich dziewczyn bez korzeni, przeszłości i miejsca na świecie; może (zaznaczam, bo to moja własna, osobista teoria) chciała pokazać czytelnikowi trudy, a właściwie niemożność doświadczenia przez nie szczęścia w życiu i osiągnięcia czegokolwiek. Chciała w końcu zbudować przed wirtualnymi oczami czytelnika coś w rodzaju katharsis i dać mu doświadczyć dojrzewania bohaterki i jej wewnętrznej przemiany. To znaczy, mam nadzieję, że chciała, bo inaczej to już zupełnie nie wiem, po co ta powieść. 
   Ja się wynudziłam, ja się rozczarowałam. Oczekiwałam czegoś innego, a dostałam jakieś naiwne powieścidełko z irytującą główną bohaterką. Oczywiście gust to rzecz indywidualna, zaprzeczyć jednak nie można, że gdy nieco się nadpruje narracje Yip wyłazi z niej wata; nie da się zaprzeczyć, że coś zgrzyta w konstrukcji tej powieści i w przyczynowo-skutkowym ciągu epizodów. Choć nie, coś czego nie ma, zgrzytać nie może. Aha i uważajcie na przysłowia, w pewnych momentach możecie zostać nimi zbombardowani bez najmniejszej przyczyny.
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Świat Książki, Warszawa 2014.
Wydanie: I.
Ilość stron: 446.
Tytuł oryginału: "Skeleton Women".
Przekład: Joanna Hryniewska.
Moja ocena: 3/6

piątek, 8 sierpnia 2014

Stosik

   Deszczowy piątkowy wieczór. Czas na herbatkę i... odrobinkę przyjemności:) A cóż może być przyjemniejszego niż wertowanie, przeglądanie i paplanie o książkach? Wąchanie ich po raz setny, a one wciąż tak pięknie pachną... Nie przedłużając - zapraszam na stos moich najnowszych cudowności:
1) Prawdziwa historia oparta na kłamstwach - Jennifer Clement - recenzyjna od Małej Kurki - mała wielka książka. Piękna, poetycka, pełna bólu zawartego nie tylko w kolejnych wierszach, ale również między wersami. Czytanie jej było istną ucztą obficie zakrapianą bólem istnienia i niesprawiedliwością losu, które sączyły się z każdej strony. Zbieram się, by ją rzetelnie zrecenzować, bo jest tego warta.
2) Morelowy sad - Amanda Coplin - recenzyjna dla LubimyCzytać.pl - kolejna z książek wydanych w ramach serii Kaszmirowej nowo powstałego wydawnictwa  Black Publishing. Jak dotąd mam z tą serią same pozytywne doświadczenie, mam więc nadzieję, że tak samo i tym razem będzie. To historia o ludziach, których ścieżki krzyżują się w krytycznych momentach ich żyć i o tym, co tacy ludzie mogą sobie zaoferować, nawet, jeśli ich spotkanie było dziełem zupełnego przypadku. Mam nadzieję na pełną mądrości życiowej powieść o szczęściu, co w łzach się rodzi, ale w takich cichych, bo rzewności nie lubię. Co dostanę? Zobaczymy.
3) Londyn NW - Zadie Smith - do recenzji od ZNAKu - po "Białych zębach" uzależniłam się od prozy tej angielskiej autorki. Od jej ciętego języka, nietuzinkowego poczucia humoru oraz trafności spostrzeżeń o życiu i świecie, o ludziach i lekkości pióra w ich wyrażaniu. Nie mogę się wprost doczekać, kiedy po nią sięgnę.  
4) Widziałam. Opowieści wojenne - Maria Wiernikowska - recenzyjna dla LubimyCzytać.pl - przeczytana, zrecenzowana; książka, która może rzucić całkiem nowe światło na Wasz światopogląd, może przewartościować Wasze priorytety, ale na pewno ukaże nam wojnę w całym jej okrucieństwie, bezsensie i destrukcyjnym wpływie nie na tych, co ją rozpętują, ale zwykłych szarych ludzi, którzy zawsze kończą jako mięso armatnie, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
5) Transsyberyjska - Piotr Milewski - recenzyjna od księgarni Matras - wsiąść do pociągu byle jakiego... ja jednak nie zdaję się na przypadkowość, bo zamierzam wyruszyć w podróż po Rosji torami najsłynniejszej chyba na świecie kolei. Mam nadzieję po drodze obejrzeć wiele surowych krajobrazów, poznać niesamowitych ludzi i uchwycić choć cień majestatycznego ducha tego specyficznego państwa.
6) Stulecie - Herbjorg Wassmo - recenzyjna od Smaku Słowa - pochłonęła mnie ta książka bez reszty i odczuwam teraz coś w rodzaju książkowego kaca, bo ciężko mi wejść w świat innej powieści, gdyż moje myśli błądzą wciąż obok kobiet żyjących na przestrzeni całego wieku na mroźnej północy. Przepiękna, bardzo życiowa i wciągająca powieść. Właśnie na taką od dawna miałam ochotę.
7) Księga Diny - Herbjorg Wassmo - recenzyjna od Smaku Słowa - lekturę tej książki będę chyba odwlekać w nieskończoność, by wiedzieć, że kiedy moje pragnienie wejścia do świata narracji Wassmo osiągnie apogeum, będę miała pod ręką coś jej autorstwa (a niestety na polskim rynku ukazały się tylko 3 tytuły tej autorki; jest to jednak do nadrobienia i myślę, że mogłaby być to niezła inwestycja wydawnicza, więc Smaku Słowa, wiesz, co masz robić;)). Powieść o kobiecie osadzona w surowym norweskim klimacie to dla mnie wielka obietnica, klimatyczne okładki też robią dobrze opowieściom Wassmo. 
8) Dziewczyna, która sięgnęła nieba - Luca Di Fulvio - od wydawnictwa Prószyński i S-ka - odnośnie tej książki mam najmniej sprecyzowane oczekiwania. Wiem, że to powieść historyczna, że romans i że z Wenecją w tle; cała reszta niech pozostanie słodką (mam nadzieję) niespodzianką. Nie wiem dlaczego, ale kojarzy mi się ta książka jakimś dziwnym systemem skojarzeń z "Namiętnością" Winterson (może dlatego, że ta Wenecja), więc są to bardzo dobre skojarzenia:)
9) Zagadki Jeża Pepe. Kości - Rozalia Niedźwiedzka - do recenzji od wydawnictwa Raducha - bardzo, ale to bardzo fajne są książeczki o przygodach jeża detektywa. Mądre, pełne ciepła, pobudzające do myślenia i prowokujące do wyobrażania sobie i snucia domysłów. Jedną z książek z tej serii zrecenzowałam dla Was tu (KLIK), a jak znajdę wolną chwilkę i o tej Wam poopowiadam. 
10) Pożyczalscy idą w świat - Mary Norton - recenzyjna dla LubimyCzytać.pl - to druga spośród pięciotomowej sagi o dziejach rodziny malutkich ludzików wydanych nakładem Dwóch Sióstr z niesamowitymi ilustracjami Emilii Dziubak. Potrzymać ja w rękach to już rozkosz, a co dopiero zagłębić się w świat angielskiej klasyki z wyższej półki. Będzie to idealna lektura do poduszki dla mnie i Natka. Na piękne sny. Nie wiem tylko, czy najpierw nie postaram się o pierwszy tom, by czytać całość w kolejności. No zobaczymy.

   I jak Kochani, podoba się? Co już znacie? Co polecacie, odradzacie, na co sami macie chrapkę? Aha, i niezmiennie zapraszam na FANPAGE, każdy klik "Lubię to" to dla mnie niesamowita radocha. Sprawcie, bym tego wieczoru trochę z radości poskakała:) Będzie mi niesamowicie miło.