poniedziałek, 25 marca 2013

A wszystkiem winna ta wstążka, wstążka w kolorze krwi - "Ladacznica" - Emma Donoghue

  "Ladacznica" to historia krótkiego acz niezwykle burzliwego życia Mary Saunders, nastolatki zamieszkującej XVIII-wieczny Londyn, istoty zbuntowanej, nonkonformistki zupełnie nie przystającej do swoich czasów, która nade wszystko pragnęła piękna połyskliwych satyn i wytwornych haftów. Namiętność ta determinowała każdy jej krok, nieuchronnie wiodąc ku przepaści. 
   Główna bohaterka powieści Donoghue zostaje nam przedstawiona jako zwyczajna nastoletnia dziewczyna mieszkająca w obskurnej londyńskiej suterynie wraz z matką, ojczymem i przyrodnim bratem; uczęszczająca do szkoły, która miała ją przygotować do zawodu służącej bądź szwaczki, a przez resztę czasu pomagająca matce w szyciu właśnie, czym nieudolnie usiłowały zarobić na chleb.  Od samego jednak początku dziewczyna wiedziała, że nie tak pragnie żyć. Wszystkie jej marzenia i tęsknoty zmaterializowały się pewnego dnia w postaci szkarłatnego kawałka materiału wpiętego w perukę zauważonej na ulicy pięknej ladacznicy. Wstążka koloru krwi - przedmiot największego pożądania, a zarazem wrota do zguby. Wrota, które Mary przekroczyła płacąc zań swym ciałem ulicznemu handlarzowi nocą w zaułku. Miała wtedy trzynaście lat, a do swej transakcji otrzymała bonus w postaci rosnącego w jej brzuchu dziecka. Oparcia w rodzinie niestety nie znalazła - matka dowiedziawszy się o ciąży córki wyrzuciła ją na bruk, życząc jej wszystkiego co najgorsze i się jej wyrzekając.  
  Odtąd Mary Saunders poznawała życie od podszewki. Zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Znaleziona ledwie żywa w rynsztoku przez właścicielkę ów słynnej wstążki, dziwkę Doll Higgins, dziewczyna raz na zawsze zeszła z drogi cnoty. Odtąd:
   "Nie było takiej rzeczy, której Mary Saunders nie mogłaby się nauczyć, do której nie mogła się nagiąć i której nie potrafiłaby zrobić,  jeśli tylko dostałaby za to pieniądze."*
Jej wybawicielka Doll stała się zarazem jej mentorką odsłaniającą przed nią arkana i tajniki tego najstarszego zawodu świata z szyderczo-lubieżnym uśmiechem na ustach. Była skarbnica życiowych mądrości, drogowskazem, który prowadził Mary przez życie jeszcze długo potem, gdy drogi dwóch kobiet rozeszły się na zawsze. W końcu była jej przyjaciółką,  jedyną istotą  na całej, ogromnej kuli ziemskiej, którą obchodził los młodej dziewczyny. Mary Saunders podczas niespełna dwóch lat swego życia na ulicy doświadczyła wszystkich niemal możliwych jego cieni i blasków, przy czym tych pierwszych było zdecydowanie więcej. W końcu jednak życiowa zawierucha zagoniła Mary do rodzinnej miasteczka jej matki - Monmouth. Tam, gdzie nikt jej nie znał otrzymała szansę rozpoczęcia wszystkiego od nowa.  Mogła zdobyć zawód, założyć rodzinę, zyskać społeczny szacunek. Jednak wtedy obudziły się drzemiące w niej demony...
   Donoghue swą powieścią zadaje czytelnikowi pytanie o świat i życie. O wpływ rzeczywistości zastanej na człowieka, o miejsce ludzi w historii. Bo rozstrzygnąć, kto jest winowajcą w potyczce Mary kontra jej czasy jest zaiste trudnym zadaniem. Panna Sunders bowiem to nie typowa famme fatale, to nie wytrawna intrygantka, która nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć upragniony cel, to nie uosobienie wszelkiego zła, jakie kiedykolwiek stąpało po tej ziemi przyobleczonego w kuszące kształty. Nie. Mary Saunders to dziewczyna do bólu zwyczajna, wrażliwa i ciepła, która być może w innych okolicznościach dokończyłaby swych dni otoczona gromadką wnuków i kochających dzieci. Jej jedynymi przewinami był brak obłudy i hipokryzji uważanych za cnotę w epoce, w której żyła oraz ogromna słabość do pięknych ubrań. I tyle. A że wplątując się coraz bardziej w sieci utkane ze społecznych konwenansów czyniła wszystko, by ratować w pierwszej kolejności siebie; cóż, tak nakazuje instynkt samozachowawczy. I naprawdę ciężko jest powiedzieć, kiedy się to młodziutkie dziewczę w tym wszystkim pogubiło. 
   Osiemnastowieczny Londyn, w ogóle osiemnastowieczny świat nie był miejscem przyjaznym Mary ani jej podobnym osobowościom, które pragnęły szczęścia na przekór wszystkiemu. Ostro zarysowany podział na panów i służących wymuszał na ludziach wpasowanie się w wielkie tryby poruszające tym światem, na który przychodzili. Jeśli nie umieli lub nie chcieli tego uczynić, maszyna miażdżyła ich prując całą parą. Donoghue niemal na każdej stronie akcentuje ów signum temporis. Bardzo obrazowo odmalowuje ówczesne tło społeczne czy to na przykładzie pensjonariuszek szpitala św. Magdaleny w scenie mszy świętej, czy na przykładzie postaci czarnoskórej trzydziestoletniej służącej Jones'ów - Abi i sceny, w której ta prosi o przyznanie jej pensji, czy w końcu relacji między Mary a panią Jones, która rzekomo kochała dziewczynę jak matka, ale kazała jej zwracać się do siebie per madam. 
   Emma Donoghue zaludnia swą powieść korowodem niezwykle wielowymiarowych i bardzo autentycznie wykreowanych postaci, które mnie osobiście nieodmiennie przekonywały. Chyba największe brawa należą się według mnie autorce za postać Doll Higgins, zepsutej dziwki i pozbawionej zasad ulicznicy, która okazuje się najwrażliwszą, najbardziej litościwą i miłosierną osobą, jaką spotyka na swej drodze Mary. Doll ma dla nieznajomej dziewczyny dużo więcej serca, niż jej własna matka. Ale to nie cechy charakteru są siłą tej postaci, a jej osobowość i styl bycia. Nie jest to jedna z licznych postaci autentycznych w powieści a jednak moim zdaniem jest najlepszą literacką postacią drugoplanową, jaką pamiętam. Na jej tle  kreacja Mary wygląda szaro i nijak. Dopiero po odebraniu jej przez autorkę powieściowych pierwszych skrzypiec czytelnik (przynajmniej ja) jest w stanie się skupić na głównej bohaterce. Doll dostała od pisarki ogromną moc, dzięki której wyryje się na długo w pamięci czytelnika; wrażenie przez nią wywołane długo nie zblaknie. 
   Bardzo, ale to bardzo podobała mi się najnowsza powieść autorki "Pokoju". Mimo, że tak niezwykle smutna, to skłaniająca do wielu refleksji. Przemyślana, napisana z wielką świadomością, urzekająca celowością wszystkich epizodów składających się na spójną fabułę. Przeszłość współgra tu z teraźniejszością narracyjną, wszystkie zawieszone w czasie wątki poboczne znajdują swoje miejsce w fabularnym finale i zgodnie grają marsz żałobny, będący godnym podkładem dla losów prawdziwej Mary Saunders, której zachowane skrawki życiorysu zainspirowały autorkę. Muszę szczerze przyznać, iż zjawisko tworzenia alternatywnych fabularyzowanych biografii dla postaci historycznych bądź legendarnych jest czymś, co mnie bardzo w literaturze fascynuje. To takie wskrzeszanie danej postaci, pozwalanie jej ponownie przemówić, poruszyć ludzkie serca czy rozliczyć się z mitami, jakie wokół nich urosły. To ocala je od zapomnienia. I nie istotne jest dla mnie zupełnie, jak wiele prawdy zawierają artystycznie potraktowane losy bohatera. Zresztą sama autorka zabiera głos na ten temat kilkakrotnie posługując się w powieści cytatem, który wypowiedziała panna Saunders: "Książki są pełne kłamstw"**. Mnie intryguje pewnego rodzaju intymna relacja, jaka wytwarza się, jak mniemam, między autorem, a postacią, której "dedykuje" swą powieść. "Ja ci daję drugie życie, a ty mi historię, którą pragnę opowiedzieć". Ta, tak mi się zdaje osobliwa odpowiedzialność... Gdybym mogła zadać autorce jedno pytanie, niewątpliwie brzmiałoby ono: "Jak często miała pani wrażenie, że Mary podczytuje pani zapiski przez ramię?"