wtorek, 14 stycznia 2014

Biblii przepisywanie - "Rodowód Łaski: Tamar" - Francine Rivers

   "Rodowód Łaski" to cykl opowieści zainspirowanych pięcioma kobietami z genealogii Jezusa Chrystusa, które swą postawą, czynami i słowami dawały świadectwo o wielkości, mądrości i nieskończonym Bożym miłosierdziu, a każda z nich jest ostoją pewnej cnoty - Tamar ten cykl otwierająca to kobieta nadziei (wkrótce przeczytać będziemy mogli również o Rachab uosabiającej wiarę, Rut - miłość, o Batszebie niosącej prawdę o mocy przebaczenia oraz o będącej wzorem posłuszeństwa Marii). Kobiety te żyły na przestrzeni wieków, w których płeć piękna nie miała  łatwego losu, będąc wartą jedynie tyle, na ile wycenili ją ojcowie, mężowie czy w końcu synowie. 
   Historia Tamar osadzona jest w czasach kiełkującego ledwie chrześcijaństwa. Juda, teść Tamar, jest bowiem synem Jakuba - Izraela, a jego pradziadem jest Abraham, któremu ukazał się Bóg i z którym zawarł przymierze. Według tradycji biblijnej, Bóg ukazywał się również ojcu Judy, Jakubowi. Juda dźwiga na swych barkach ogromny ciężar przytłaczającej go tajemnicy i zbrodni, której się dopuścił - on bowiem był bratem biblijnego Józefa. Tego samego, którego bracia w swej nienawiści i zazdrości sprzedali kupcom podążającym do Egiptu; ojcu, który kochał tego syna bardziej niż pozostałych powiedzieli natomiast, iż Józefa pożarło dzikie zwierzę. To właśnie ten biblijny epizod jest punktem wyjścia dla opowieści o losach Tamar. W noweli pobrzmiewają również echa zniszczenia Sodomy i Gomory, które zostały unicestwione z ręki Boga z powodu panujących w nich nierządu i moralnego rozpadu. 
   Tamar została wybrana przez Judę do przedłużenia linii genealogicznej jego rodu. Gdy sprzeciwiła się ojcu, który chciał za jej pomocą zawrzeć sojusz z rodziną jej przyszłego teścia zagrożono jej ukamienowaniem. 
   "Była towarem na sprzedaż, narzędziem do zawarcia sojuszu pomiędzy dwoma klanami, ofiarą złożoną w imię gwarancji pokoju. "*
Gdy oddano ją Judzie miała zaledwie czternaście lat. Również później rola dziewczyny ograniczyła się do uległości wobec rodziny swego męża i podejmowaniu wszelkich starań, by urodzić jego domowi wielu dziedziców. Była poniewierana i maltretowana przez okrutnego męża, znienawidzona przez teściową, która nie omieszkała wypominać dziewczynie swej pogardy, jaką ku niej żywiła na każdym kroku. Nikt nie stawał w jej obronie, w nikim nie miała oparcia, od nikogo nie otrzymała pomocy. Również dalsze losy dziewczyny przyprawiają czytelnika, wyrosłego w zachodniej kulturze i mierzącego postępowanie bohaterów miarą europejskiego humanizmu, oburzenie, przerażenie i sprzeciw wynikający z poczucia dojmującej niesprawiedliwości. Tamar jest jednak niezłomna, nie zna strachu, przekłada dobro innych nad swojej własne i kieruje się wiernością i poczuciem swoich powinności a nie emocjami. Zdecydowanie jej domeną jest nadzieja - inaczej, bez jej pomocy, nie byłaby w stanie znieść tego, co stało się jej udziałem.
   Seria "Rodowód Łaski" została pomyślana jako cykl przeznaczony do kontemplacji, zastanowienia i przemyślenia przez wyznawców religii chrześcijańskiej. Na końcu książki autorka przygotowała wiele pytań i fragmentów egzemplifikacyjnych pochodzących z Pisma Świętego, wiele zagadnień do rozważania, które w swym zamyśle mają doprowadzić do znalezienia rady i pocieszenia w słowie bożym. Wszyscy czytelnicy, którzy wybiorą tę książkę do lektury ze względu na tenże jej aspekt powinni czuć się według mnie usatysfakcjonowani. Ja jednak szczerze mówiąc nie przepadam za tego typu zjawiskami w literaturze, dlatego tę część "Rodowodu" jedynie pobieżnie przejrzałam.
   Lubię historie zainspirowane Biblią, lubię wszelkie apokryficzne wariacje literackie. Jednak na moją ocenę tego typu publikacji wpływa przede wszystkim jakość ich walorów literackich. Jeśli powieść jest porządnie napisana ,to nie ma dla mnie znaczenia, jak autor odczytuje Pismo Święte - jako tekst kultury, czy jako źródło słowa bożego. Jednak w przypadku opowieści o losach Tamar autorce zabrakło polotu w kwestii fikcji, a cała historia zdaje się być opowiedziana bardzo tendencyjnie. Sama autorka wyznaje zresztą, iż: 
  "Budując na fundamencie Pisma Świętego, stworzyłam fabułę, dialogi, wewnętrzne motywacje bohaterów, a w niektórych przypadkach dodatkowe postaci, które w moim odczuciu nie kłócą się z przekazem biblijnym. We wszystkich szczegółach starałam się pozostać wierna przesłaniu Słowa Bożego, dodając tylko to, co uznałam za pomocne w jego lepszym zrozumieniu."** 
Wielka szkoda, że autorka tak kurczowo trzymała się źródła swojej inspiracji i nie dała ponieść się wyobraźni. Według mnie taka jej strategia nowelce tylko zaszkodziła i wręcz zaburzyła rozumienie. Nie ma obawy, czytelnicy są inteligentni, zrozumieliby nawet najbardziej zawoalowane przesłanie, gdyby zostało one opowiedziane przy użyciu bardziej autentycznie skonstruowanych postaci i opowieści, która podbiłaby ich serce. Tymczasem Rivers produkuje bohaterów bardzo jednowymiarowych, bardzo płaskich i bezbarwnych. Bardzo brakuje mi tu pogłębionych portretów psychologicznych, brakuje wahania, porażek czy rozterek głównej bohaterki, które umożliwiłyby odbiorcy utożsamianie się z postacią tytułowej kobiety. Tamar Rivers to ikona nie mająca wiele wspólnego z osobami z krwi i kości, a wszystkie jej emocje i przemyślenia są tak tłumione, że aż niewidoczne. Niewiele też zostaje w pamięci czytelnika z samych monologów wewnętrznych głównej bohaterki, które nie zostały niestety zilustrowane przejmującymi (ani jakimikolwiek) epizodami ilustrującymi jej  życie. Czułam się jakbym oglądała życie Tamar jak w opcji przewijania na podglądzie obecnej w dawnych magnetowidach, z tym, ze autorka boleśnie okroiła tę historię w wątków pobocznych, a przecież to ich kunsztowny splot tworzy wartościową powieść.  
   Fabuła powieści Rivers, przy całym swym dramatyzmie i licznym możliwościom wzburzania emocji czytelnika, od strony technicznej leży i kwiczy. Takie moje zdanie. Według mnie jest to powieść w pigułce, streszczenie powieści, jaką mogłaby się stać. Tymczasem nie potrzeba wielu zabiegów, by przekształcić ową powiastkę w scenariusz do przedstawienia teatralnego - jednowątkowego, w którym aktorzy nosiliby jedynie czarne lub białe odzienie odzwierciedlające ich nieskomplikowane charaktery, natomiast scenografia zmieniała się bodaj cztery razy. Szkoda wielka, że autorka tak się zapamiętała w dawaniu czytelnikowi wykładu z teologii, iż zapomniała, że tworzy przede wszystkim fikcje, której zadaniem jest też zaspokojenie zmysłu artystycznego czytelnika czy dostarczenie mu po prostu rozrywki. Ponadto autorka ma tendencję do "kołowania" - przepisuje po wielokroć te same myśli innymi słowami, co tworzy grubą warstwę waty słownej upchaną między ubożutką akcję. Nie wiem po co to robi... Żeby wryć w pamięci czytelnika swoje przekonania? Eee, nie lubię. 
   Technicznie mnie ta książka rozczarowała, fabularnie tez nie uwiodła, kreacje bohaterów nie sprawiły, ze zapragnęłam wkraść się do świata opowieści Rivers. Powieść, czy może nowelka, jak określa ja sama autorka, napisana jest poprawnie. Jednak dla mnie brak tam wszystkiego, co tworzy dobrą powieść. Inspiracja była świetna i szkoda, że nie została wykorzystana do stworzenia porywającej powieści. Może jednak Rivers chciała za dobrze? Chciała być megafonem Boga, zapomniała jednak, ja wielką moc ma sztuka. Że do wielu ludzi w czasach kryzysu religijnych autorytetów to piękno ma największą moc przemawiania. 
*s. 19
**s. 10
Tekst stanowi oficjalną recenzję napisaną dla serwisu LubimyCzytać.pl
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Aetos Media,  Wrocław 2013.
Wydanie: I.
Ilość stron: 192.
Język oryginału: angielski.
Przekład: Marta Balon.
Data powstania: 2000.
Moja ocena: 2/6