niedziela, 16 stycznia 2011

"Jak ubogie musi być życie tych, co nie mają, tak jak my, ludzi, którzy gawędzą" * - "Gawędziarz" - Mario Vargas Llosa

   Książki Llosy lubię i to bardzo. Ilekroć sięgnę po jego książkę, autor nieodmiennie mnie czymś zaskakuje, ukazuje swoje inne oblicze twórcze; niczym królika z kapelusza wyciąga całkiem dotąd nieLlosowką w moim przekonaniu tematykę i świetnie się porusza w przestrzeni tworzonego przez siebie świata. Podbija przy tym moje czytelnicze serce za każdym razem od nowa. Był już Llosa-romantyk ("Pochwała macochy"), był Llosa-autor kryminałów ("Kto zabił Palomina Molero?"), teraz przyszła pora na noblistę etnologa...
  Jak wielki wpływ może mieć na ludzkie życie przypadek? Fundamentalny, okazuje się. Podczas pobytu we Florencji narrator (którego nie sposób tu nie utożsamiać z autorem), niespodziewanie natrafia na wystawę zdjęć ukazujących codzienne życie i obyczaje rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej, plemienia Macziguengów. Jego szczególną uwagę przykuł znajomo wyglądający mężczyzna, pełniący wśród sfotografowanych szczególną rolę, rolę gawędziarza. Odtąd daje się on porwać nurtowi wspomnień, który tworzy fabułę powieści. Llosa zaczyna gawędzić...
   Saula Zurutasa poznał autor za czasów studenckich. Już wtedy wyróżniał się on nie tylko fizycznie (miał znamię zakrywające mu niemal połowę twarzy), ale również jego zainteresowania i poglądy były nietypowe. Fascynował go bowiem prymitywny świat mieszkańców dziewiczej puszczy, ich wierzenia, poglądy, sposób patrzenia na świat. Ponadto był rzecznikiem pozostawienia ich jako nietkniętych cywilizacją za wszelką cenę, postulował równowartość ich świata rodem z epoki kamienia łupanego ze światem współczesnego białego człowieka. Równowartość, a może nawet wyższość.
   Powieść Llosy sprawia wrażenie "nie trzymającej się kupy". Kolejne rozdziały przeplatając się ze sobą ukazują odmienne płaszczyzny fabularne oraz stylistyczne (swoją drogą autor bawi się stylem niczym dziecko plasteliną, lepi w poszczególnych partiach gawędziarza zdania nieudolne, zbliżone do mowy zapisanej naprędce, prostej, gdzie niczym mantra powtarzają się zwroty "tak było, być może" i "tego się przynajmniej dowiedziałem").  Jednak im głębiej w fabułę się zapuszczamy, tym bardziej oba światy zdają się do siebie zbliżać, Llosa chucha już niemal na szyję swemu bohaterowi. I tak raz słuchając opowieści narratora Llosy o pracy przy nakręcaniu programów telewizyjnych na tematy kulturalne, a w następnym rozdziale przenosimy się w samo serce dziewiczej puszczy, towarzyszymy Macziguengom w ich wędrówkach i codziennym, przesyconym magią i baśniowością, choć twardym i surowym życiu.
   "(...) niebywale wysokie drzewa, gładkie laguny, nieodmiennie płynące rzeki - przywodziły na myśl świat dopiero co stworzony, nieskalany obecnością człowieka, roślinny i zwierzęcy raj. Docierając zaś do plemion, dotykaliśmy prehistorii. Toczyło się tu żywiołowe i proste życie odległych przodków: myśliwych, zbieraczy, łuczników, nomadów, magików, animistów. (...) świat jeszcze nie ujarzmiony, epoka kamienia, kultury magiczno-religijne, poligamia, zmniejszanie głów (...) czyli zarania dziejów ludzkości. "**
   Cała fabuła to tropienie, podążanie śladami nieuchwytnego gawędziarz, który snuje się między zaroślami buszu i grubymi pniami porastających dżunglę drzew. Wydaje nam się, iż już za moment schwycimy go za rękę, lecz okazuje się, iż zostaliśmy podstępnie wplątani w kolejną jego opowieść, a on sam w tym czasie zdążył już zniknąć nam z oczu. Kim właściwie jest ten owiany aurą tajemnicy i niedopowiedzeń człowiek? To łącznik rozproszonej odwieczną tradycją wędrowania wspólnoty, to siewca wieści, to pamięć plemienia. Umożliwia on trwanie Macziguengom, przechowuje w swej pamięci mentalny zapis tego, kim są, pozwala im pielęgnować ich świadomość plemienną.
   Powieść to przede wszystkim głębokie studium mitologii macziguengeńskiej: ich wierzeń, przesądów, podań kosmologicznych, prób interpretacji świata. Mnie to wciągnęło bez reszty. To świat iście baśniowy, magiczny, fantastyczny, choć niejednokrotnie przerażająco brutalny i niezrozumiały w swych twardych i absurdalnych, zdawać by się mogło regułach, dla ludzi uwikłanych w cywilizację. Zwykły katar znamionuje tu diabelskie opętanie (nie znający leków umierali na pospolite choroby a zwiastunowi niechybnej śmierci przypisywali zdroworozsądkowo i z braku innego wyjaśnienia, nadprzyrodzoną moc), natomiast znaki tatuowane na twarzy i ciele miały przyciągać szczęście i oddalać nieszczęście. Piękne, wymagające pokładów niewyczerpanej wyobraźni i opierające się na naiwnej interpretacji świata wolnej od naukowych wtrętów macziguengeńskie legendy wyjaśniają wszystko, co może stanowić dla człowieka zagadkę istnienia. Wyjaśniają w  sposób dosadny, pełen fantazji, mimo, iż szyty grubymi nićmi prymitywnego i ograniczonego rozumu. Skąd się wzięły komety? pyta młody Macziguenen. Było to tak... i już snuje się niesamowita legenda o duchach i nadprzyrodzonoych bytach. Skąd gwiazdy, świetliki; skąd noc i dzień? Na wszystko jest gotowa odpowiedź: dawno, dawno temu... Usiądź i słuchaj.
*s. 53.
**s. 63.
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Rebis, Poznań 1997.
Ilość stron: 206.
Przekład: Carlos Marrodan Casas.
Moja ocena: 5/6.
Seria wydawnicza: Salamandra.
Wyzwanie: projekt Nobliści.

9 komentarzy:

  1. ależ Ty dużo i szybko czytasz :)

    My z Llosą jesteśmy dopiero po pierwszej randce. Kolejne spotkanie się szykuje, na półce czekają "Szelmostwa".
    Miałam jeszcze w planach "Miato i psy" ale po Twojej recenzji dorzucam do listy i "Gawędziarza"

    pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak tu się nie załamać... Kolejna książka wędruje do mojej listy... Tylko kiedy ja to wszystko przeczytam?

    Już dawną chodzi za mną coś Llosy, a teraz jeszcze bardziej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja właśnie zaczynam spotkanie z Llosą. Kilka dni temu zamówiłam chyba z cztery książki tego autora, bo do tej pory nie miałam przyjemności czytać jego książek ;) Jak szaleć, to szaleć :D

    OdpowiedzUsuń
  4. @Kinga - korzystam z ostatnich wolnych chwil;) Ciekawa jestem Twoich odczuć związanych z "Szelmostwami", sama mam na nią ochotę. Cieszę się, że zainteresowałam książką, jak przeczytasz powróć i opowiedz jak było;)

    @Bujaczek - ja też często zadaje sobie to pytanie:)

    @kasandra_85 - a co ciekawego zamówiłaś? Pochwal się:) Do mnie póki co Llosa wpada na wizyty z biblioteki, która na szczęście jest dobrze zaopatrzona.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zamówiłam "Miasto i psy", "Pantaleon i wizytantki", "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" :D Nie mogę się doczekać jak do mnie przybędą (mam odroczoną wysyłkę do 15.02). Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To niecierpliwie czekam na recenzje:) Szczególnie "Szelmostw" i "Pantaloena" (chyba tak się to odmienia;)), "Miasto i psy" jakoś tak przeleżało u mnie swoje i wróciło do biblioteki nieprzeczytane, mam więc nadzieję, że po Twojej recenzji zabiorę się za nie z zapałem:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. :-))) A przede mną jeszcze to spotkanie;-) Ale co się odwlecze to nie uciecze! Słyszałam że to bardzo zasłużony Nobel.
    A co u Ciebie? :-))

    OdpowiedzUsuń
  8. @kot w butach - witaj, miło mi, że udało Ci sie mnie odnaleźć po przeprowadzce:) Odnośnie Llosy, według mnie Nobel mu sie należał, no lubię gościa, poprostu:)A co u mne wciąż 2w1, ale na dniach mój syn powinien się już wyprowadzić z mojego brzuszka, choć nie śpieszy się leniuszkowi;) Miło mi będzie gościć Cię częściej, donoś co tam w bucie u kota słychać:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. :-)) Znalazłam, trochę to trwało, pomimo, że na mapach z racji zawodu się znam haha.
    A co u mnie? Studiuję sobie radośnie (i ciężko) drugi kierunek inżynierski, bardzo mi się podoba. Marzę o wakacjach i już zastanawiam się gdzie by tu pojechać :-))
    Życzę szczęśliwego rozwiązania (chyba szybkiego się też życzy?? Nie wiem bo nie mam doświadczenia)
    Ciumek

    OdpowiedzUsuń