Jeśli uważacie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, to czuję się zobowiązana wyprowadzić Was z błędu. Bo choć przekonanie to zapewne odziedziczyliście w spadku po dziadku, w obliczu przezabawnej książki Michała Rusinka z wierszykami dla dzieci, całkowicie się ono zdezaktualizowało. Od dziś z rodziną najlepiej wygląda się na drzewie... genealogicznym, rzecz jasna. Już sama książka stanowi namacalny dowód, iż najlepiej jest, gdy wszystko zostaje w rodzinie - słowa autora bowiem kreską ożywiła jego osobista siostra. I wyszła książka cudeńko, naładowana bardzo pozytywną energią, wprawnie szyta cieniutką nicią porozumienia bratersko-siostrzanego.
Inspiracją dla autora do stworzenia tej książki był... żart rysunkowy, na który natknął się kiedyś podczas lektury New Yorker'a. Proponowano w ów dowcipie sporządzenie drzewa genealogicznego za 2 dolary, a w obrazek prezentujący przykładowe splątane gałęzie naszych pokrewieństw i spowinowaceń wpisany był "chyba Napoleon Bonaparte" oraz "dwie małpy". Trzeba przyznać, iż jakkolwiek luźne podejście do tematu odtwarzania więzi rodzinnych reprezentowała owa anegdota, to jednak tkwiło u jej podstaw ziarenko prawdy, z którego kiełkują wszelkie motywacje do odkurzania starych albumów i metryk w poszukiwaniu własnych korzeni. Zazwyczaj bowiem bardzo pragniemy odkryć wśród ludzkiego listowia Kolumba, Kopernika czy choćby jakiegoś dobrze sytuowanego szlachcica, a jak wnikliwie byśmy nie grzebali, jednego możemy być pewni - wszyscy pochodzimy od małp. A co pomiędzy? Tu proponuję zdać się na wybujałą i zwinnie łażącą po drzewach wyobraźnię autora.
Jaskiniowiec, Rzymianin, Wiking. Tatar, co złapał katar; dwórka po profesjonalnym kursie dygania; pirat, który okazał się piratką. Wszystkie to postaci rozsiadły się na rusinkowym drzewku, zawadiacko machając nogami (choć to podobno niegrzecznie, ale kto by się tym przejmował). Machają i prowokują. Do czego? Do marzenia, do snucia najśmielszych domysłów i nawet sensacyjnych teorii spiskowych. Może gdzieś wśród Waszych przodków znajdzie się też Podróżnik jakiś, co był w miastach ponad trzystu? A może Czarownica, która jakiegoś Waszego wujka oczarowała i tak ciotką Waszą została?
Jaskiniowiec, Rzymianin, Wiking. Tatar, co złapał katar; dwórka po profesjonalnym kursie dygania; pirat, który okazał się piratką. Wszystkie to postaci rozsiadły się na rusinkowym drzewku, zawadiacko machając nogami (choć to podobno niegrzecznie, ale kto by się tym przejmował). Machają i prowokują. Do czego? Do marzenia, do snucia najśmielszych domysłów i nawet sensacyjnych teorii spiskowych. Może gdzieś wśród Waszych przodków znajdzie się też Podróżnik jakiś, co był w miastach ponad trzystu? A może Czarownica, która jakiegoś Waszego wujka oczarowała i tak ciotką Waszą została?
Co dobrego kryje się w książce Rusinka pomiędzy wierszami? Na pewno trening wyobraźni, jeśli zachęceni marchewką, którą dynda nam przed nosem podążymy tropem autora i zechcemy wspólnie z naszymi dzieciakami /rodzeństwem/wnukami/etc. powymyślać takie najbardziej nieprawdopodobne biografie dla naszych własnych przodków. Po drugie, "Wierszyki rodzinne" budzą uśpioną ciekawość i mogą być doskonałym pretekstem do zgłębiania dziejów naszych rodzin, do zapoznawania dziecka z dalszą i bliższą rodziną, odwiedzania dawno niewidzianych krewnych i snucia niesamowitych historii z cyklu " a ciocia mojej babci, kiedy była w Twoim wieku"... no ja mogę tego typu opowieści i gawęd słuchać dłuuugimi godzinami. A jeśli nasi przodkowie już odeszli - wtedy możemy wybrać się w sentymentalną podróż w czasie wertując stare zdjęcia. Zamyślić się, przypomnieć sobie z melancholią na przykład smak cukierków, którymi po cichu raczyła nas prababcia (moje miętówki smakowały wojną, bo ich smak mieszał się z opowieściami matki mojego dziadka o tym, co było jak "przyszli Niemcy", a jej mąż umarł na zawał w wieku 33 lat, wróciwszy z 140 kilometrowej, pieszej wędrówki za chlebem).
Dlaczego jeszcze warto wydać na tę książeczkę pieniądze? Już choćby dla samej estetycznej przyjemności obcowania z nią. Naprawdę jest przepięknie wydana. Twarda oprawa, zacniejszy i porządniejszy papier, a ponadto: fantastyczne, zabawne i zawadiackie ilustracje wypełniające książkę dosłownie po brzegi. Jest kolorowo, każda strona to wysmakowane wesołe miasteczko intensywnych barw i z duszą wyrysowanych postaci. Aż się chce w ramki oprawić, w dziecięcym pokoju zawiesić i patrzeć. A wiele prac Joanny Rusinek ma też niesamowitą atmosferę, no są po prostu magiczne. Ilustratorka książek dziecięcych na pewno warta uwagi.
Czego jeszcze nie można pominąć, a co na plus wielki książeczki przemawia, to zwinność jej wiersza, melodyjność rymów, ten żwawy i pozytywnie nas naładowujący rytm. Choć znajdą się tu wierszyki skłaniające doi refleksji i wprowadzające nas w dość melancholijny nastrój, to jednak ogromna większość wierszowanych opowieści to zabawne miniaturki uśmiech wywołujące i z łatwością wpadające w ucho. Do nauczenia i powtarzania, do wymyślania melodii i wyśpiewywania, skacząc na jednej nodze w klasy czy przez skakankę. Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym Wam tutaj jednej z moich ulubionych rymowanek nie zacytowała. Moje serce podbił i humorem w sobie zawartym rozbroił totalnie "Obcokrajowiec". A leci to tak:
Czego jeszcze nie można pominąć, a co na plus wielki książeczki przemawia, to zwinność jej wiersza, melodyjność rymów, ten żwawy i pozytywnie nas naładowujący rytm. Choć znajdą się tu wierszyki skłaniające doi refleksji i wprowadzające nas w dość melancholijny nastrój, to jednak ogromna większość wierszowanych opowieści to zabawne miniaturki uśmiech wywołujące i z łatwością wpadające w ucho. Do nauczenia i powtarzania, do wymyślania melodii i wyśpiewywania, skacząc na jednej nodze w klasy czy przez skakankę. Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym Wam tutaj jednej z moich ulubionych rymowanek nie zacytowała. Moje serce podbił i humorem w sobie zawartym rozbroił totalnie "Obcokrajowiec". A leci to tak:
Mamy w rodzinie obcokrajowca;
mówi się o nim "ta czarna owca!".
Bo gdy go o coś pyta teściowa,
nie odpowiada jej ani słowa.
Kiedy do niego mówi szwagierka,
on tylko dziwnie tak jakoś zerka.
Gdy go teść pyta: "Pogadasz z teściem?",
to on zastyga w dziwacznym geście.
W obcokrajowcu wreszcie coś trzasło
i raz przy stole spytał: "Gdzie masło?".
Wszyscy zamarli, aż wreszcie żona
"Czemu milczałeś - pyta zdumiona -
choć się do ciebie tyle mówiło?".
On na to odrzekł: " Bo masło było".
Ta książeczka to furtka do przeszłości. Nie, nie majestatyczne, ciężkie, stęchlizną trącące i żelazem kute drzwi. Furtka, przy której kica zając, ale tym razem nie zabiera nas do krainy czarów. Tym razem ma dla nas farby, byśmy mogli pokolorować jawiącą nam się na czarno biało historię i sprawić, by w metaforycznych żyłach naszych dawnych przodków na nowo popłynęła krew. I nawet jeśli na naszym drzewie nie siedzi żaden Napoleon, to na pewno odnajdziemy tam wiele ciekawych postaci, bohaterów dnia codziennego. I dowiemy się kim my jesteśmy, skąd pochodzimy i co tworzymy oraz gdzie jest nasze miejsce i rola w trybach ogromnej machiny świata. Bo w ostatecznym rozrachunku i tak najważniejsza jest rodzina.
Tekst stanowi oficjalną recenzję napisaną dla serwisu
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Znak emotikon, Kraków 2013.Ilustracje: Joanna Rusinek.
Wydanie: I.
Ilość stron: 160.
Moja ocena: 5/6
Uwielbiam wiersze Michała Rusinka, tryskają humorem, błyskotliwością i te ilustracje. Polecam zarówno małym czytelnikom jak i rodzicom. Zabawa gwarantowana.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
jestem dumną posiadaczką obu części wierszyków. co więcej kupiłam je sama dla siebie, więc moja metryka chyba najlepiej świadczy o ich uniwersalności i świetnym wykonaniu :))
OdpowiedzUsuńzbliżają się urodziny mojej chrześnicy, która uwielbia książki, więc chyba znalazłam dla niej prezent :)
OdpowiedzUsuń