Powieść Atkinson to jedna z najbardziej nietypowych powieści, jakie dane mi było kiedykolwiek czytać i to właśnie przez wzgląd na tę swoją nietypowość zwróciła na siebie moją uwagę. Choć ktoś mógłby powiedzieć, że książkę o tak nieuporządkowanej, rwącej się, no mówiąc wprost, poplątanej nici fabularnej, napisać mogła tylko bardzo niezdecydowana kobieta, to jednak ja uważam, iż wymaga ogromnej samodyscypliny i konsekwentności takie lawirowanie pomiędzy niezliczoną ilością żyć swej bohaterki, które różnią od siebie tylko delikatne niuanse i eteryczne szczegóły, czasem wręcz nieuchwytne, prowadzące do zupełnie odmiennych skutków. Ja bardzo lubię takie eksperymenty, takie innowacje w zakresie zabawy formą, więc czytanie "Jej wszystkich żyć" było dla mnie bardzo przyjemnym doświadczeniem, tym bardziej, że autorka radziła sobie ze swymi założeniami naprawdę bardzo sprawnie.
Obawiałam się, że książka będzie mnie nudzić. Czym? Ano wielokrotnymi początkami, ciągłymi powrotami do określonego punktu wyjścia - autorka bowiem kilkukrotnie powraca do jakiegoś punktu zwrotnego w życiu głównej bohaterki, Ursuli Todd i rozpoczyna snucie opowieści od nowa. Pięcio- czy sześciokrotnie (o ile nie więcej razy) przeżywamy na przykład wydarzenia dnia 11 lutego 1910 roku, kiedy to na świat przyszła trzecia z pięciorga dzieci Sylvie i Hugh. Kilka razy podglądamy Ursulę w czasie jej o tyle zaskakującego, co intymnego spotkani a z kolegą starszego brata, Maurice, które to spotkanie, za każdym razem mające inny przebieg, prowadzi do zadziwiająco innych skutków w życiu dziewczyny, ale też jej bliskich i znajomych. Jak więc było z tą nudą? Ano nudy nie było. Atkinson bowiem w takie sposób powraca do wydarzeń, które już znamy, że albo streszcza je do minimum, albo naświetla zupełnie inne aspekty życia bohaterów, uzupełniając powieść raczej, niż ją przepisując, wzbogacając ją o wiele interesujących szczegółów.
W wielu recenzjach książki, które czytałam, pojawiały się głosy, iż ciężko się połapać w dużej ilości postaci, dygresji czy wątków pobocznych, które towarzyszą lekturze. Ja tych odczuć zupełnie nie podzielam. Albo mnie to zupełnie nie przeszkadzało, albo bardziej zagmatwane pod tym względem książki już czytałam. Generalnie autorka bazuje na kilkudziesięciu bohaterach, jeśli powołuje do życia nową postać, to dokładnie nam ją przedstawia. Zresztą postaci u Atkinson są bardzo starannie skonstruowane, główni bohaterowie są charakterni, mają niepowtarzalne, różnorodne osobowości od dobrodusznej Pameli, siostry Ursuli, poprzez jej kochającego i opiekuńczego ojca, władczą i malkontencką matkę Sylvie, aż po złośliwego i bezdusznego starszego brata Maurica. Tak samo ma się sytuacja z bohaterami drugoplanowymi, każdy z nich to wyróżniająca się z tłumu jednostka. W trackie ponad 560-stronicowej lektury nie sposób się z nimi nie zżyć, ich losy bardzo czytelnika poruszają - wzbudzają jego sympatię czy odrazę - a na pewno nie pozostawiają obojętnym. Z jednym małym wyjątkiem. Nie wiem, czy tylko ja miałam takie wrażenie, że główna bohaterka to jedyna postać potraktowana przez autorkę jakoś tak po macoszemu. Dla mnie była ona totalnie bezbarwna. Mimo przeżywania z nią jej żyć, co jednak powinno poskutkować wytworzeniem się jakiejś tam więzi, ja na wspomnienie Ursuli wzruszam ramionami. No była. Tyle. Zastanawiam się na ile zabieg ten był celowy (o ile w ogóle był) i czy autorka czasem nie chciała w ten sposób pozwolić nam na wczucie się w rolę głównego bohatera i zastanawianie się, jak my w danej sytuacji byśmy postąpili; no ale o to trzeba by już samą autorkę zapytać.
Ciekawe jest również to, co sama bohaterka czuła, przeżywając tak wiele swoich żyć. Autorka nie sili się na wyjaśnianie nam fizycznych zawiłości takiego zjawiska. Zero teorii na ten temat. Nie jest jednak tak, że Ursula każde życie zaczyna od mentalnej tabula rasy. Ona w jakiś metafizyczny sposób jest świadoma tego, że żyje nie tylko raz. Mało tego - ona pamięta, choć niejasno, poprzednie życia. Zna konsekwencje czynów, które zostały w jej poprzednich życiach dokonane i wie, co należy zmienić, by aktualne życie potoczyło się zupełnie inaczej. Kłopot tylko w tym, że nie zawsze inaczej znaczy lepiej, a niekiedy musi wybierać między większym a mniejszym złem, czy między krzywdą jednej a innej osoby.
"Znała skądś ten głos. I nigdy wcześniej go nie słyszała. Przeszłość zdawała się naciekać na teraźniejszość, jakby coś się gdzieś rozszczelniło. A może to przyszłość przeciekała do przeszłości? Tak, czy inaczej, był to jakiś koszmar, jakby jej mroczny wewnętrzny pejzaż nagle się zmaterializował. To, co w środku, znalazło się na zewnątrz. Czas uległ zwichnięciu, to jedno było pewne.(...) Kiedyś już tu była. Nigdy tu nie była. "*
Deja vu - to zjawisko chyba najdokładniej opisuje pojęcie Ursuli o tym, co się z nią dzieje. Często bez powodu strach bierze ją we władanie, często zna różne miejsca, choć wcześniej w nich nie była, ma przebłyski zdarzeń, które były jej udziałem, choć wcale ich nie przeżyła; przynajmniej nie w tym życiu. Rodzice martwią się o nią, posyłają ja do psychologa; ona jednak w końcu uczy się żyć ze swą "przypadłością" i próbuje ujarzmić los, by stał się łaskawszy dla niej i jej bliskich.
Dziewczynka przychodzi na świat w urokliwym, dziewiczym Fox Corner, położonym na głębokiej angielskiej prowincji domu usytuowanym w iście sielskim położeniu, gdzie strumyk szemrze pośród łąk i polan. Jej życie (a właściwie życia) nie przypominają jednak w najmniejszym stopniu sielanki - razem z Ursulą przeżywamy bowiem epidemię zabójczej grypy, jesteśmy świadkami ech pierwszej wojny światowej, która dotknęła ją za pośrednictwem ojca, który brał w niej udział, oraz miejscowych wiejskich chłopaków, oblubieńców służącej Toddów, Bridget, którzy a to ginęli na wojnie, a to wracali z niej w opłakanym stanie. Na niebiańskie Fox Corner padają liczne cienie tajemniczych zabójstw, niechcianych ciąż, porzuconych dzieci i niespodziewanych śmierci... Jednak prawdziwe piekło rozpętuje się w 1939 roku. Wtedy przeżywamy z Ursulą iście dantejskie sceny podczas bombardowań Londynu, ale także mamy okazję stanąć twarzą w twarz z Hitlerem.
Lektura "Jej wszystkich żyć" niewątpliwie skłania do refleksji. Często bowiem przyznajemy z perspektywy czasu, że gdybyśmy mogli powrócić do jakiegoś momentu w życiu postąpilibyśmy zupełnie inaczej. Czy jednak zawsze ta zmiana zadziałałaby na naszą korzyść? W powieści fabuła kształtuje się za każdym razem zupełnie inaczej, a bieg wydarzeń potrafią zburzyć najmniejsze szczegóły, jak choćby wyjście ze schronu przeciwbombowego po to, by uratować pozostającego na podwórzu psa, czy wymierzenie natrętnemu koledze Maurica policzka, gdy ten usiłował przymusić dziewczynę do współżycia. Bardzo podobało mi się w tej opowieści, iż mogłam poznawać alternatywne scenariusze, który przyjmiemy za prawdziwy, to już nasza sprawa. Jest jedno "oficjalne" życie Ursuli, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy wybrali dla niej inne. Wydarzenia, które miały miejsca w przededniu II wojny światowej prowokują do refleksji, jak niewiele trzeba, by całkowicie odmienić nie tylko jednostkowe losy ludzi, ale nawet losy całego świata. Bo co, gdyby na przykład nasza bohaterka, będąc przyjaciółką Ewy Braun i mając dostęp do Fuhrera, pozbawiła go życia?
"Jej wszystkie życia" ukazują nam, że nic w życiu nie leży w gestii przypadku, czy zbiegu okoliczności. Nie. To my, ludzie, jesteśmy w pełni odpowiedzialni za własny i nie tylko własny los poprzez wybory, jakich dokonujemy. Nikt jednak nie potrafi przewidzieć jakie skutki przyniosą jego decyzje w przyszłości. Bo tę zasłania czarna kurtyna. Wszystko to strasznie skomplikowane. Ale generalnie, jak to stwierdziła Sylvie, "(...) w zasadzie chodzi o to, aby spełniły się nasze marzenia".**
*s. 547-548**s. 70
Książkę otrzymałam do recenzji od:
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Czarna Owca, Warszawa 2014.Wydanie: I.
Ilość stron: 564.
Tytuł oryginału: "Life After Life"
Przekład: Aleksandra Wolnicka
Moja ocena: 5/6
Miałam przyjemność czytać tę powieść i zdecydowanie mi się podobała. Oryginalna fabuła. Tytuł wart polecenia :)
OdpowiedzUsuńAleż mnie zachęciłaś... Normalnie brak mi słów, ponieważ recenzja jest wspaniała i bardzo zachęca do sięgnięcia po "Jej wszystkie życia". Dziękuję! :)
OdpowiedzUsuńJedna z lepszych powieści , jakie miałam przyjemność przeczytać
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100% z Twoją opinią, właśnie wczoraj skończyłam czytać książkę. Jestem nią zachwycona!
OdpowiedzUsuńniby zachęciłaś mnie do przeczytania jej lecz nie mój tym. Nie wiem, nie wiem co myśleć :/ Z jednej strony chciałbym ja strasznie przeczytać, a z drugiej coś mnie od niej odpycha :( Taki własnie mądry ja ;P
OdpowiedzUsuńWiem, że tę książkę przeczytam, jak tylko znajdzie się w mojej bibliotece. Wspaniale o powieści Atkinson piszesz.
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa recenzji "Miłości bez końca", którą właśnie czytasz. Czekam niecierpliwie:)
@ Sylwia Węgielewska - dokładnie, dokładnie. Mnie może na kolana nie rzuciła jakoś bardzo mocno, ale jest na prawdę porządnie napisana i bardzo wciągająca:)
OdpowiedzUsuń@ Sylwuch - no rozpływam się normalnie, aż mi serducho szybciej bije dzięki Twojemu komentarzowi. Dla takich chwil warto recenzować:)
@ Agnieszka T - nie mogę się nie zgodzić.Pocieszna powieść:)
@ Kasia Roszczenko - mnie też się podobała, spędziłam z nią miło czas i dała mi ciut do myślenia:)
@ Krystian Gryszkiewicz - może objętość? :) Ja tak mam, że jak książka jest gruba i mam co do niej wątpliwości to ja do niej tak ostrożnie, jak do jeża. Mega jakaś odkrywcza to ta książka nie jest, za to jej pomysł fabularny mnie osobiście rozwalił. Daj znać, czy zaryzykowałeś:)
@ kultural-nie - napiszę, jak mój syn: dziękuję, dziękuję, miło mi, dziękuję;) Jeśli chodzi o "Miłość bez końca" obawiam się, że jej czytanie również do końca nie zmierza, zaczęłam, odłożyłam i póki co nie mam na nią zupełnie ochoty, książka jest dość duszna, "sztywna", a kreacja głównego bohatera działa mi jakoś bardzo na nerwy...