Jak wiele emocji można zawrzeć na 170 stronach powieści? Jak wiele trafnych i głębokich refleksji o życiu można za pośrednictwem takiej niepozornej książeczki przekazać czytelnikowi? Koreańska autorka udowadnia nam, że bardzo dużo. Przy okazji czytania tej pozycji uświadomiłam sobie, jak ważne jest sięganie po literaturę krajów o tyle dla nas egzotycznych, co peryferyjnych. Warto, bo szkoda byłoby przegapić podobne talenty i nie przeżyć podobnych historii. I, mimo, że autorce trudno odmówić profesjonalizmu i literackiej wprawy, to od jej utworu wieje świeżością nieprzegadanej tematyki, innowacyjnej konstrukcji i... tej szczególnej, nurtującej atmosfery.
"Zaopiekuj się moją mamą" to historia pewnej koreańskiej rodziny, której codzienna rutyna została zachwiana w chwili zniknięcia mamy. Zniknięcia tajemniczego i absurdalnego zarazem (po prostu nie wsiadła do metra wraz z tatą, kiedy oboje przyjechali świętować wspólne urodziny do swoich dzieci do Seulu). Dorosłe dzieci szukają mamy, rozwieszają ogłoszenia, zaczepiają przechodniów, odbierają setki telefonów od ludzi twierdzących, że widzieli mamę, jadą we wskazane miejsca i... nic. Jednocześnie poszukiwania starszej pani są dla nich pretekstem do zatrzymania się, zajrzenia w głąb siebie i postawienia sobie wielu prostych, ale jednocześnie bardzo okrutnych pytań - dlaczego dostrzegli mamę dopiero, gdy zginęła? dlaczego nie mieli dla niej czasu? dlaczego byli niemili? mieli tysiące innych spraw ważniejszych, niż odwiedzenie jej? I, przede wszystkim, czy tak właściwie znają swoją mamę?
Powieść koreańskiej autorki to proza retrospekcyjna i introspekcyjna, to sentymentalna podróż do miejsca lat dziecinnych, ale też rozbrajająco szczera wędrówka do własnego wnętrza, by odrzucić zasłony pozorów i spojrzeć w swoją wreszcie niezakłamaną twarz. Czworo dzieci zaginionej, jej mąż, szwagierka... oni wszyscy zmuszeni są przewinąć taśmę swego życia, dokonać wnikliwej analizy minionych wydarzeń, niejako na nowo je przeżyć, co niejednokrotnie prowadzi do rozdrapywania starych ran, ale daje też możliwość oczyszczenia, doświadczenia katharsis.
Innowacyjna i niespotkana jest u Sook narracja. Niemal cała książka składa się z monologów wewnętrznych jej bohaterów, jednak szczególny jest ich ton. To ton oskarżeń kierowanych do samych siebie, ton nostalgii. Te same zdarzenia wyglądają inaczej z perspektywy poszczególnych ich uczestników; autorka pozwala nam wysłuchać wszystkich stron, pokazuje szarości ich postępowania.
Niewątpliwie mama, czyli Park So-nyo, to osoba szczególna. Jej portret jest skonstruowany bardzo interesująco charakterologicznie - jest ona analfabetką, pochodzi z zapadłej wsi "na końcu świata", brak jej edukacji i ogłady, jednak posiada coś znacznie cenniejszego - dobre i wielkie serce dla wszystkich. Wiele przeszła - zdrada męża, utarczki z jego kochanką, urodzenie martwego niemowlaka, ciągły głód i ubóstwo... Jednak mimo tego nie załamała się, a własne problemy nie przysłoniły jej cierpień innych ludzi - pomagała znajomemu, który utracił żonę, opiekowała się sierotami. Po jej zaginięciu wychodzi na jaw wiele rzeczy, o których jej bliscy nie mieli pojęcia. To jeszcze dobitniej podkreśla fakt, jak trudne i zawikłane są relacje między pozornie kochającymi się ludźmi.
Ze strzępów wspomnień i cieni wydarzeń wyłania się nie tylko obraz żony i matki, ale również panorama Korei. Korei owładniętej wojenną zawieruchą, napadów rabunkowych północnokoreańskich żołnierzy na ubogich wieśniaków, późniejszych demonstracji przeciwko prezydenturze i despotycznej władzy Lee Syng-mana, morderstw studentów dokonywanych przez członków komunistycznej władzy. Powieść to również świadectwo skrawka koreańskiej kultury - we wspomnieniach członków rodziny pojawiają się tradycyjne potrawy, przywoływane są ludowe wierzenia (np. martwy ptak zwiastuje nieszczęście, nieobrana płaszczka może rozgniewać duchy przodków), mówi się o różnych obrządkach i świętach kultywowanych w tym kraju. Lubię i cenię takie wstawki, to zawsze podnosi wartość utworu w elementy poznawcze i czyni go autentyczniejszym.
Na koniec wisnienka na torcie powieści jaką jest według mnie specyficzna wizja czasu, który zakreśla koło, życia które jest cyklem - mama przed śmiercią na powrót staje się dzieckiem, jej rzeczywistością staje się świat wspomnień z czasu, gdy miała trzy lata.
"Jestem w połowie drogi do krainy duchów"**
Zabieg powrotu duszy mamy w miejsca jej młodości i dorosłości na skrzydłach wspomnień, oglądanie pustego domu rodzinnego w środku zimy, jesienna aura podglądania młodszej córki z drzewa niczym ptak - to wszystko buduje szczególną atmosferę wyciszenia i nostalgii. I tu pojawia się orginalna wizja śmierci, jako powrotu do swej matki, otrzymanie od niej ukojenia, wytchnienia, kres wszystkich bóli i udręk tego świata. Magiczne...
Książkę otrzymałam do recenzji dzięki uprzejmości wydawnictwa Kwiaty Orientu oraz portalu Sztukateria
*s.103.
**s. 149
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Kwiaty Orientu,
Ilość stron: 170.
Przekład: Marzena Stefańska-Adams i Anna Diniejko-Wąs
Moja ocena: 5/6
Wyzwanie: Bracie, siostro... rodzino
Muszę przeczytać tę książkę. Zdecydowanie mnie zmusiłaś. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Klaudyna. [zeswiatafantazji.blogspot.com]
Właśnie zaczynam czytać tę książkę i mam nadzieję, że również będę mogła wystawić jej wysoką ocenę. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńja też zamierzam na dniach przeczytać tę książkę i ciekawa jestem własnych wrażeń.
OdpowiedzUsuńKsiążka przede mną, a wiem, że ciekawa. Świetna recenzja :)
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym przeczytać tę książkę. Dużo o niej dobrych słów słyszałam, a ilość stron wprost wymarzona do czytania (takie książki lubię najbardziej). Bardzo ciekawa recenzja :)
OdpowiedzUsuńInteresująca recenzja xD
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to nie będzie Twoja ostatnia przygoda z koreańską literaturą! xD
Na marginesie, jeśli pozwolisz, drobna uwaga:
Shin to nazwisko pisarki. "sook" jest częścią imienia autorki (drugą sylabą, mówiąc skrótowo, bez wdawania się w szczegóły), imię można zapisywać: Kyungsook albo Kyung-sook (pomijam inne transliteracje). Analogicznie Kim Ki-duk -> Kim to nazwisko; Park Chan-wook --> Park to nazwisko.
W Korei, Chinach i Japonii (że pozwolę sobie wymienić te trzy kraje) nazwisko poprzedza imię. W Polsce jedynie nazwiska Chińczyków i Koreańczyków są tak zapisywane. Japończycy nie mają szczęścia, bo występują u nas dwie wersje: nazwisko + imię (np. Kawabata Yasunari, Abe Kobo, Yoshimoto Banana) oraz imię + nazwisko (np. Yukio Mishima, Haruki Murakami, Kenzaburo Oe).^^'
Pozdrawiam serdecznie, życząc udanego weekendu! xD
Z literaturą koreańską nie miałam jak dotąd do czynienia ;P Ta książka od jakiegoś czasu znajduje się na mojej liście, a ochotę mam na nią coraz większą ^^
OdpowiedzUsuńPo twojej recenzji mam dużą ochotę na tę książkę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ! :D
No i znowu mnie przekonałaś ;)
OdpowiedzUsuńUśmiechnę się o nią do Ciebie ;)
Mooly, podrzuć mi swojego maila, bo chciałabym Cię dodać do bloga Porozmawiajmy o książkach :) Jak będzie Twoja kolej, to wybierając książkę, napiszesz też posta zaczynającego dyskusję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Bardzo spodobało mi się, że postać kobiety jest mocno zarysowana. I nie mam tu na myśli tylko tego, że wiele przeszła. Jeszcze nie czytałam tej książki, jednak mam nadzieję, oby nie płonną, iż będzie nam po drodze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Darcy.
nie tak dawno temu miałam pierwsze spotkanie z literaturą koreańską i miło je wspominam, dlatego chętnie zapoznam się z tą książką
OdpowiedzUsuńNie dla mnie
OdpowiedzUsuńCiekawie zaprezentowana, postaram się ja upchać gdzieś w książki, które zamierzam przeczytać. Mam nadzieję, że niedługo już to nastąpi i będę mogła ja podzielić się wrażeniami tej książki na moim blogu.
OdpowiedzUsuń