piątek, 31 grudnia 2010

Podsumowanie grudnia 2010

Przeczytane ksiażki: 3 (bardzo malutko, chociaż w sumie przeczytałam 5, ale z dwoma recenzjami nie wyrobiłam się, więc będą w styczniu)
Ilość przeczytanych stron: 725
Odkrycie miesiąca: Archipelag (pismo o książkach); wiedziałam, że jest, ale, wstyd przyznać, dziś pierwszy raz je przejrzałam i zastanawiam się dlaczego dopiero teraz...
Rozczarowanie miesiąca: nie było
Najlepsza w tym miesiącu: "Zupa z granatów" Marsha Mehran
Przyznane oceny:
6 - 0
5 - 2
4 - 0
3 - 1
2 - 0
1 - 0
Wyzwania, w których uczestniczę:
- Rosja w literaturze: 0
- nagroda Nobla: 0
- Pulitzer (wspólnie z Zaczytaną):0
- znalezione pod choinką: 1
Wycieczki literackie:  Irlandia/Iran ("Zupa z granatów"),  Wielka Brytania ("Tatusiu proszę, nie"), Norwegia "W zwierciadle, niejasno...")
Serie wydawnicze: pisane przez życie, z miotłą
Nagrody literackie: brak

 Co poza tym? Udało mi się nawiązać współpracę z wydawnictwem ZNAK, czym zresztą już nie omieszkałam się pochwalić. Książki miałyby być wysłane po 9 stycznia - czekam nieciepliwie, mając nadzieję, iż będzie to owocna i satysfakcjonująca współpraca. Zamierzam dalej dokładać starań, by nawiązać współpracę też z innymi interesującymi mnie wydawnictwami.
   Postanowiłam również zapoczątkować nową świecką blogową tradycję - Sabat książkownic. Co czwartek po 19.00 zamierzam zapraszać Was do rozmowy na pewien konkretny temat. Mam nadzieję, że zjawicie się i wypowiecie swą cenną opinię. Zapraszam serdecznie, będzie mi miło:) Tematem sabatu w tym tygodniu jest Wasza najlepsza książka w minionym roku.  
   Ruszyło nowe wyzwanie Od zmierzchu do świtu, które polega na czytaniu pozycji związanych z nocą czy poprzez ujęcie tego słowa, tudzież wszelkich jego pochodnych, w tytule, jak również tych, których akcja rozgrywa się nocą właśnie. Nawybierałam sobie książek, że hoho. I nawet jeśli, jak zapewne się stanie, nie zrealizuję planu w stu procentach, to napewno i tak bardzo się wzbogacę o nowe wrażenia, znakomitych autorów a napewno miło spędzony czas:). 
   Mam również zamiar reaktywować swoje MOTYWA(K)CJE, w które z większym czy mniejszym powodzeniem bawiłam się na swoim poprzednim blogu. O co chodzi? Zauważyłam, że zdarza mi się gromadzić książki posiadające np. słowo "anioł" w tytule. I tu pojawił się mój pomysł czytania co miesiąc przynajmniej trzech książek w jakiś sposób ze sobą powiązanych. Nie wiem jeszcze co będzie motywem stycznia. Muszę dokonać remamentu na półce; ale dzięki takiej zabawie każdy miesiąc będzie inny, orginalny i niepowtarzalny, w końcu mogą to być przecież nawet książki o czerwonych okładach;) Jeśli ktoś ma ochotę bawić się ze mną - zapraszam:)

   A teraz trochę prywaty. I zapobiegawczego pewnych kwestii powyjaśniania. Jeśli z dnia na dzień zniknę w niewyjaśnionych okolicznościach z naszego wirtualnego książkowego świata, będzie to oznaczać, iż mała istotka, która dotąd przez 9 miesięcy zamieszkiwała mój brzuszek postanowiła się już z niego wyprowadzić na nasz cudowny, choć nie zawsze bajkowy świat. Wprawdzie mój synuś ma urodzić się dopiero 26 stycznia, ale wiadomo jak to jest z maluchami, one nie znają się na kalendarzu;) Ze swojej strony mogę zapewnić Was, iż dołożyłam wszelkich starań, by nasza społeczność książkoholików powiększyła się o kolejnego członka:) Wszak mój berbeć niejednokrotnie "skopywał" uwierające go książki, które jego mama kładła sobie na brzuszku do czytania:) Chyba najbardziej podobała mu się "Ulica tysiąca kwiatów" bo z nią toczył najbardziej zacięte boje;)
Kochani, w tym Nowym 2011 roku życzę Wam spełnienia wszelkich marzeń. Niech to będzie ten rok, na który zawsze się czeka z podjęciem ważnej decyzji, niech zawsze będzie dziś, a już nigdy jutro; życze udanych pierwszych kroków i pomyślnych ostatnich. I nieustającej książkowej pasji. Wielu odkryć i oczarowań. Wszystkiego naj naj naj!!!

czwartek, 30 grudnia 2010

Sabat książkownic - w każdy pierwszy czwartek tygodnia;)

   Zapraszam wszystkich na moje książkowo-molowe sabaty. Czarownice mogły, a my nie? Może nie mamy klimatycznej Łysej Góry, ale nie o formę, a o treść przecież zawsze idzie. O co mi chodzi? Już wyjaśniam:)
    Nie samym czytaniem człowiek żyje. Ba, nawet nie samym o książkach pisaniem. Trzebaby też o tych książkach czasem porozmawiać:) Dlatego co czwartek wsiadajcie na swoje miotły (tudzież fotele, kanapy czy czym tam kto się po wirtualnym świecie wozi) i zlatujcie się na mojego bloga na ploty. Bierzcie ze sobą rzecz jasna swoje myszki (nie że gorsze od czarnych kotów wiedźm, poprostu nowocześniejsze i bardziej trendy;)), może wspólnie uwarzymy jakąś nową blogową tradycję.
 Na dzisiejszym, debiutanckim sabacie chciałabym Was zapytać o:
   Najlepsza przeczytana w 2010 roku książka. Co Was w niej urzekło? Dlaczego wywarła na Was tak duże wrażenie?
Może uda nam się stworzyć wspólnie listę the best of 2010. A jeśli nie może zainspirujemy się nawzajem. A napewno lepiej się poznamy. A więc piszcie:) Oczarujcie mnie:) 

wtorek, 28 grudnia 2010

Od zmierzchu do świtu - nowe wyzwanie

    "Cicha noc, święta noc..." tak ostatnio śpiewaliśmy skupieni wokół suto zastawionego stołu w blasku choinkowych lampek. "Noc nadchodzi głuchaaaa ..." - zawodzi z kolei inny kawałek. To jaka w końcu jest ta noc? Abyśmy w tej materii nie byli niczym przysłowiowe dzieci we mgle (nocnej, rzecz jasna) Padma zaprasza wszystkich do nowego, nocnego wyzwania. 
   "Początek – 22 grudnia, najdłuższa noc w roku. Koniec – w nocy z 21 na 22 czerwca, kiedy noc będzie najkrótsza. Ilość książek do przeczytania – dowolna. Niech to będzie choć jedna nocna lektura, najlepiej czytana nocą, której teraz mamy przecież aż nadto."
   Oto garstka podstawowych zasad zaczerpnięta z wyzwaniowego bloga. Zachęcam więc wszystkich (nie tylko nocnych Marków) do wdrożenia się w blogowo-książkowe życie nocne:) Niech i Twoja lampka zapłonie i oświetla Ci równe ścieżki literek!!! ;) 
 Lista proponowanych lektur dostępna jest zarówno u Organizatorki, jak i na blogu wyzwaniowym. A zaręczam, że jest w czym przebierać i wybierać:) Wystarczy spojrzeć co ja tu sobie nazachciewałam:
1) Po zmierzchu - Haruki Murakami
2) Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski
3) Nie mów noc - Asmoz Oz 
4) Nocne czuwanie - Tarjei Vesaas
5) Wiosenna noc - Tarjei Vesaas
6) Noc - Andrzej Stasiuk
7) Cztery zmierzchy - Mika Waltari
8) Jeśli zimową nocą podróżny - Italo Calvino
   A jeśli starczy czasu to może jeszcze:
1) Deszczowa noc - Jodi Picoult
2) Dom tysiąca nocy - Maja Wolny
3) Białe noce - Fiodor Dostojewski
4) Ostatnia noc w Twisted Rivier - John Irving
5) Pod osłoną nocy - Sarah Waters

   Chciałabym się też pochwalić:) Mikołaj o mnie zapomniał (to akurat nie jest powód do dumy, przecież byłam grzeczna...) ale pamiętało o mnie pewne wydawnictwo, do którego jakiś czas temu wysłałam maila z sugestią nawiązania współpracy. Jakaś sumienna osoba, mało tego, że wygrzebała mojego maila spod sterty reklam i innych elektronicznych listów, to jeszcze na niego odpisała:) Hurrra udało mi się nawiązać współpracę z Wydawnictwem ZNAK.

piątek, 24 grudnia 2010

Wesołych Świąt!!!

 
 Chciałabym złożyć Wszystkim najserdeczniejsze życzenia 
magicznych, pełnych ciepła i rodzinnej atmosfery Świąt. 
Życzę wielu wzruszeń, przepysznych wigilijnych potraw, 
ciepłych, kochających serc mimo zimowej aury.
Niech te Święta będą wyjątkowe i obfitujące w cuda
rodem z kart literatury - wszak magia dzieje się zawsze obok Nas, sztuka polega na tym, by ją dostrzec...
Życzę przychylności Aniołów, kojących kolęd, zapachów przypominających dom rodzinny i, rzecz jasna, samych wymarzonych (książkowych) prezentów.

Wesołych Świąt!!!

czwartek, 23 grudnia 2010

"Hotel Rwanda" - reż. Terry George

   Odkąd przeczytałam książkę Reveriena Rurangwy "Ocalony. Ludobójstwo w Rwandzie" a potem również reportaż Jeana Heatzfelda "Strategia antylop" temat ten wciąż gdzieś wokół mnie krąży i bezustannie mnie nurtuje. Intrygująca jest dla mnie Afryka, przerażające jej problemy i panująca tam wszechobecna niesprawiedliwość. Nie do uwierzenia wprost jest fakt, iż wydarzenia podczas których zginęło ponad milion Bogu ducha winnych Tutsich (nie wyłączając kobiet, starców czy nawet dzieci) miały miejsce niespełna 20 lat temu i odbywały się na oczach obojętnego świata.
 
   Obraz opowiada historię zwykłego niezwykłego człowieka, pracownika jednego z renomowanych rwandyjskich hoteli, Paula Rusesabahina. Pochodził on z plemienia Hutu (było to w tym ludobójstwie plemię agresorów, morderców), potencjalnie więc nic mu nie zagrażało. Jednak jego ukochana żona była Tutsi, czyli "karaluchem, śmierdzącą pluskwą przeznaczona do eksterminacji" w myśl morderczej ideologii niedawnych sąsiadów Hutu. Z tego samego powodu widmo śmierci unosiło się również nad trojgiem jego dzieci.
   Odwaga, jaką wykazał się Paul była niemal nadludzka. Ryzykując również własne życie (np. kiedy dowódca interahamwe rozkazał mu własnoręcznie zastrzelić swoją rodzinę pod groźbą odebrania mu życia) dokłada wszelkich starań by wykraść choć jeden dzień życia dla swych najbliższych. Jego hotel staje się azylem dla wielu zbiegłych Tutsich, Paul wraz z  stacjonującym w hotelu oddziałem ONZ walczy o ich życie z uzbrojonymi w maczety zbrodzniarzami. Odwracają się od niego wszyscy dotychczasowi przyjaciele, buntują się przeciw niemu podwładni...  
   Film demaskuje całą przykrą i zawstydzającą Europę prawdę o tle politycznym rwandyjskiego ludobójstwa. Świat doskonale wiedział o tym, co dzieje się w tym afrykańskim państewku, ale odwracał głowę, bo tak było mu wygodniej. Rwandyjczycy zostali pozostawieni sami sobie na pastwę niechybnej śmierci. Dlaczego? Poprostu dla tego, że są Afrykańczykami. Jedynie dziennikarze korzystali z szalejącego w państwie piekła - przynosiło im ono wymierne korzyści w postaci nietuzinkowych materiałów do serwisów informacyjnych. Jednak, jak dobitnie i nie pozostawiając zbędnych złudzeń, wyjaśnił to Paulowi jeden z reporterów, reportaże te nie miały nieść przesłania czy tym bardziej być apelem do reszty świata - Europejczycy mogli jeynie po ich obejrzeniu stwierdzić, iż to co się tam dzieje jest wstrząsające i... wrócić do kolacji.
   Paul dokonał niemożliwego - uratował nie tylko siebie i swoją rodzinę, ale również ponad 1200 osób, które zostałyby ścięte i poćwiartowane, gdyby nie jego pomoc. Wbrew zdrowemu rozsądkowi przyjął pod dach swego hotelu sieroty, które dostarczyła mu pracownica Czerwonego Krzyża, nie zamykał drzwi przed kolejnymi uchodźcami, przekupywał czym się tylko dało policjantów, by chronili budynek, nie szczędził ostatnich oszczędności by wykupić swych przyjaciół i sąsiadów z rąk katów. Kiedy miał możliwość opuszczenia rwandyjskiego piekła i emigracji do spokojnej Belgii wraz z rodziną postanowił zostać i nieść pomoc - wiedział, iż bez niego ludzi mu ufający zginą. 
   Film porusza tym bardziej, iż oparty jest na autentycznych wydarzeniach - kiedy jego współplemieńcy poddali się krwawemu amokowi i pasji mordowania swych niedawnych przyjaciól tylko dlatego, że pochodzili z innego plemienia, jeden Paul Rusesabahin zachował swoje człowieczeństwo i nie uległ demonom, omal nie przypałcając swej dobroci kilkakrotnie życiem. Jego historia pokazuje jak wiele dobra może zdziałać dla świata jeden człowiek.    
   Gorąco wszystkim polecam.  
Gatunek: Dramat, Wojenny
Data premiery: 2005-11-04 (Polska), 2004-09-11 (Świat)
Reżyseria: Terry George
Scenariusz: Terry George, Keir Pearson
W rolach głównych: Paul Rusesabahin ( Don Cheadle), jego żona Tatiana (Sophie Okonedo), pułkownik ONZ (Nick Nolte), pracownica Czerwonego Krzyża (Cara Seymour).
Moja ocena: 5/6
Zdjecia pochodzą z Internetu.

niedziela, 19 grudnia 2010

"Być może w czasie świąt bardziej jesteśmy podobni do aniołów niż w innych porach roku?"* - "W zwierciadle, niejasno..." - Jostein Gaarder

   Niespodziewany gość, dla którego zwyczajowo pozostawia się wolne miejsce i nakrycie przy stole, niekiedy może przyjść do nas w nieco innej postaci. Wiadomo - Boże Narodzenie to czas cudów i magii. Jeśli jakaś bezwłosa postać o bosych nogach przycupnie na parapecie Waszego okna w wigilijną noc, to prawdopodobnie będzie to anioł chcący podyskutować z Wami mimo późnej pory o ludziach, życiu i dziele stworzenia... Poczęstujcie go może pierniczkiem czy innym makowcem, ale uwaga - jeśli macie więcej niż "naście" lat, jest bardzo prawdopodobne, iż jego mądrości wydadzą Wam się nieco nudnawe...
   Akcja książki rozgrywa się w Norwegii, a główną bohaterką jest mała dziewczynka Cecylia Skotbu, która podczas swojej choroby prowadzi z filozoficzne rozmowy z aniołem Arielem. Niestety nie zdobyła ona mojej sympatii - dziewuszysko z niej bowiem rozpieszczone, zafochane na cały świat i dość egocentryczne; choć może jej ciężka choroba po części usprawiedliwia te zachowania. Piękna natomiast jest miłość dziewczynki do młodszego brata Lassiego.
   Dziewczynka pozostaje unieruchomiona w swym pokoju na piętrze, podczas gdy na parterze domu odbywają się święta Bożego Narodzenia. Atmosfera świąt udziela się małej Cecylce jedynie dzięki docierającym do niej zapachom i odgłosom, a także zdającemu jej relację z poczynań domowników bratu. 
   Cecylka nie nudzi się jednak - kiedy tylko domownicy udają się na zasłużony wypoczynek do jej pokoju wdziera się sam anioł. Ariel nie jest typowym aniołem z stereotypowych wyobrażeń utrwalonych w kulturze i sztuce. O tym zresztą zdążymy się dokładnie i szczegółowo przekonać, gdyż większą część książki stanowią właśnie rozważania dwójki bohaterów odnośnie różnic i podobieństw między ludźmi a aniołami (w wersji Gaardera). Rozważania tak szczegółowe, że autor za niezbędne uznał przeanalizowanie na tym polu wszystkich zmysłów. Możemy również poznać koncepcję autora dotyczącą olbrzymiej roli dzieciństwa w dziele stworzenia (Bóg stworzył rzekomo Adama i Ewę, jako małe, raczkujące po raju i bawiące się w nim dzieciaki), czy nowej wizji Boga - istoty niewszechmocnej, pozbawionej patosu i dalekiej od swego wizerunku w ludzkich wyobrażeniach. 
   Gaarderowska koncepcja byt ziemskiego człowieka zbyt optymistyczna nie jest:
   "To wy dla nas jesteście cieniami, Cecylio, a nie odwrotnie. Przychodzicie i odchodzicie. To wy nie trwacie. Pojawiacie się nagle i za każdym razem, kiedy nowo narodzone dziecko kładzie się na brzuchu matki, jest to równie cudowne. I tak samo nagle znikacie. Bóg puszcza was jak bańki mydlane."**
   Pojawiają się również rozważania dotyczące sensu istnienia i zagospodarowania wszechświata, a raczej są to tezy wysuwane przez samego Ariela, nie podlegające większej dyskusji. Kosmos to mianowicie miejsce swawoli i rozkoszy niezliczonych aniołków, które  siedząc sobie na planetach i rozmyślając obserwują ziemię i ludzi (ziemia wiruje oczywiście li i jedynie po to, by im tę obserwację usprawnić), tudzież śmigają sobie w najlepsze na kometach, niczym dzieci na zjeżdżalni. Słońce natomiast:
   "(...) nie świeci samo z siebie. Jest tylko zwierciadłem, któremu światła użycza Bóg."***
   Książka niestety mnie wynudziła niesamowicie. Jedyne co mnie jakoś przy niej zatrzymało to śladowe fragmenty magii  - tej świątecznej ale nie tylko. Bardzo sympatyczny jest fragmenty gdy Ariel podczas nocnych eskapad z Cecylią na narty i sanki demonstruje swe anielskie zdolności jak np. przechodzenie przez pnie drzew czy kroczenie po popękanej tafli jeziora. Zakończenie utworu jest dość melancholijne, choć nie da się ukryć, iż zaskoczeniem nie jest.
*s. 97.
**s. 66.
***s. 139.
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Jacek Santorski & CO Wydawnictwo, Radom 1998.
Ilość stron: 191.
Przekład: Iwona Zimnicka
Ilustracje: Radowit Dąbrowski
Moja ocena: 3/6
Wyzwanie: Znalezione pod choinką

wtorek, 14 grudnia 2010

Stosik grudniowy II

1) W zwierciadle niejasno - Jostein Gaarder - wreszcie zdobyłam coś do wyzwania świątecznego; jak dotąd znam tego pana jedynie z książki "Świat Zofii" czytanej dawno, dawno temu. Ale książka króciótka, do połknięcia w jeden wieczór wręcz.
2) Gawędziarz - Mario Vargas Llosa - polowałam na tę książkę i wreszcie mam. Do projektu Nobliści jak znalazł, ostrzę sobie na nią ząbki, mam nadzieję, że Llosa sprosta i tym razem moim oczekiwaniom:)
3) Imperium mrówek - Bernard Weber - wpadła mi w oko przypadkiem i, mimo niezbyt miłych wspomnień związanych z książkami o zwierzakach (nie doczytałam ani "Sprawiedliwości owiec" ani "Poluj, bo upolują ciebie"), postanowiłam dać jej szansę - oprócz sensacji z życia mrówek okładka obiecuje ciut filozofii i socjologii, zobaczymy. Jest to tom pierwszy z trzech. Czytał ktoś?
4) Moje skradzione życie - Renee Villancher - historia Francuzki, która została zmuszona do życia na wygnaniu w Rosji, nie mogąc powrócić do swego kraju. Bardzo mnie pociągają takie historie swą autentycznością. Ta książka wpisze mi się też chyba do wyzwania Rosja w literaturze:) 
5) Tajemnica Bożego Narodzenia - Jostein Gaarder - kolejna wyzwaniowa książka wprowadzająca w atmosferę tych pełnych magii świąt:) Od strony graficznej bardzo apetyczna:) 
6) Zapach kwiatów i śmierci - Nadine Gordimer - okładka średniociekawa, ale autorka noblistka, forma opowiadań i tematyka południwoafrykańska jednak mnie skusiły:) Lubię opowiadania, bo można je czytać z przerwami na coś innego; są mniej zobowiązujące niż powieść.
7) Pamięć kości - Clea Koff - książka to reportaż młodej badaczki dotyczący kwestii ludobójstw w Rwandzie, Bośni, Chorwacji i Kosowie; pięknie wydana, wzbogacona ilustracjami z tych miejsc. Intrygująca rzecz. 
   Korzystając z okazji chciałam prosić Gości mych przemiłych coby zabrali głos w ankiecie dotyczącej powieści Cormac'a McCarthy'ego. Póki co z demokratycznej wolności słowa skorzystały dwie osoby bardzo dzielne, a przecież nawet kliknięcie jest bez  22%VAT, co rzadko się obecnie zdarza;)

sobota, 11 grudnia 2010

"Granat (...) był i pozostanie przede wszystkim owocem nadziei"* - "Zupa z granatów" - Marsha Mehran

   Jak w garnku bulgoczą rozmaite składniki, często na pozór ze sobą kontrastujące w rzeczywistości uzupełniające się i tworzące wspólnie niezapomniane smakowe wrażenie, tak w powieści Mehran zestawienie na pozór odległych od siebie motywów i wątków dało powieść wciągającą, wykwintną i pozostawiającą po sobie apetyt na jeszcze. Trzy szczypty irańskiej egzotyki wymieszać z irlandzką charakternością i rubasznością, dodać trochę rewolucyjnej goryczki i miłosnych zawirowań. Gotować przez 294  stron, stopniowo doprawiając arkanami kulinarnej sztuki wschodu. Doprawić realizmem magicznym do smaku. Mi smakowało; ba, odkryłam niewątpliwie kolejną ulubioną potrawę.
  Do sennego, irlandzkiego miasteczka Ballinacroagh, gdzie życie toczy się swym ustalonym, od dawna niezmiennym torem, zjeżdżają ni stąd, ni zowąd trzy orientalne piękości. Siostry Amnipur - Mardżan, Bahar i Lejla - słynące z magicznej niemal umiejętności przyrządzania potraw, wzbudzają skrajne uczucia w mieszkańcach miasteczka, których życie wywracają niemal do góry nogami swą decyzją o otworzeniu restauracji Cafe Babilon w lokalu, gdzie niegdyś znajdowała się ciastkarnia Włocha Delmonico.
   Mnie w książce Mehran ujęła umiejętność kreślenia postaci. Nikt tu nie jest w tle, każdy ma dopisaną historię swego życia, przemyślaną i ciekawą; każdy ma indywidualną, złożoną i orginalną osobowość. Zauważyć się daje również zasada kontrastu, jaką kieruje się autorka kreując trzy główne bohaterki na istoty piękne, delikatne wręcz eteryczne, co wyróżnia je na tle groteskowych, karykaturalnie zarysowanych irlandzkich bohaterów. Dodatkowo Iranki to postaci raczej tragiczne, podczas gdy Irlandczycy sprawiają wrażenie wyjętych z komediowej farsy - nawet ich zawały serca, choroby czy śmierć nie są pozbawione pewnej dozy komizmu i karykaturalności.
    Z każdej strony "Zupy..." wydobywa się, dający się niemal strzepywać magiczny pył. Między literkami wędrują krasnoludki (o ich istnieniu jest święcie przekonany sprzedawca, który daje sobie wmówić, iż to skrzaty właśnie, a nie krnąbrni bliźniacy, podbierają mu piwo, obiecując zapłacić na świętego nigdy). Mardżan wspomina też magię letnich wieczorów w rodzinnym Teheranie, kiedy członkowie rodziny wynosili na dach poduszki i barwne tkaniny, i omotawszy się tym czarodziejskim otoczeniem usypiały kołysane do snu opowieściami o baśniach Szecherezady.
   Mehran zarysowuje również starannie tło kulturowe i społeczne dwóch opisywanych w powieści krajów; przybliża je czytelnikowi opisując funkcjonujące w każdym z nich legendy i zwyczaje. Pisze na przykład o społeczności druciarzy mieszkających w wędrownym obozowisku nieopodal Ballinacroagh - byli to Romowie, posługujący się łamanym językiem, trzymający na społecznym marginesie częściowo z własnego wyboru, utrzymujący się z żebraniny. Przywołuje również legendę o patronie Irlandii, świętym Patryku i górze nazwanej jego imieniem - podczas wspinaczki na nią świętego otoczyło stado diabłów, pod postacią kosów; dzięki żarliwej modlitwie święty stawił opór szatańskim zakusom na swą duszę. 
   Nie brak też w książce dygresji będących wykładami mądrości wschodu dotyczących mocy ziół, przypraw i konkretnych potraw z nich przyrządzonych. Jedzenie ma tu o wiele większą moc, niż powszechnie nam znane dostarczanie energii. Kardamon i migdały na przykład miały tak silną moc miłosnego oszałamiania, iż władca z dynastii Achemenidów zauroczony ich aromatem zorganizował w swym pałacu 69 miłosnych nocy. Jedzeniu przypisuje Mehran również właściwości studzenia zbyt gorących temperamentów (zwanych garm) za pomocą zimnych pokarmów - jak np. ryby, jogurt, arbuzy czy soczewica; oraz rozgrzewania chłodnych - sard, jedzeniem gorącym - cielęcina, fasola mung, figi. Z kronikarską dokładnością i zaangażowaniem pasjonatki opisuje też autorka charakterystykę poszczególnych komponentów orientalnej kuchni. Przywołam tu tytułowy granat - owoc symboliczny (zupa z tego owocu uratowała dwukrotnie młode Iranki z poważnych opresji):
   "Granat - jabłko grzechu pierworodnego, owoc dawno utraconego raju - chroni się w skórzanym karminowym pancerzu, stosowanym za czasów rzymskich jako łuska ochronna.  Wystarczy jednak obrać go z gorzkiej skóry, a ukaże szczęśliwemu łasuchowi soczyste purpurowo-granatowe wnętrze, którego eksplozja w ustach jest jak spełnienie aktu miłosnego."** 
   Smaki i zapachy przenoszą młode Iranki w krainę swych lat dziecinnych, Teheran. Jednak najczęściej są to wspomnienia bolesne, które rozdrapują niezbyt jeszcze zabliźnione rany. Siostrom Amnipur przyszło żyć w owładniętym rewolucyjną krwawą zawieruchą Teheranie. Ludzie, z którymi się stykały, uwikłali je w walkę o sprawy które w rzeczywistości były dla nich jedynie pustymi sloganami. Przywdziewały czarne czardory, wykrzykiwały hasła postulujące śmierć Zachodu i Ameryki, która była według rewolucjonistów synonimem zepsucia i odejścia od ich narodowych tradycji. Studenci organizowali marsze przeciw reżimowi szacha, które to demonstracje były krwawo tłumione; wspominają masakrę zwaną Czarnym Piątkiem, kiedy miejski Plac Żale spłynął krwią demonstrantów mury tworzących go budynków upstrzone zostały krwawymi odciskami dłoni mnóstwa ofiar tej jatki. Z Iranu dwie starsze siostry wyniosły oprócz przerażających wojennych wspomnień, również złamane serca - Mardżan przeżyła prześladowania i tortury w imię swego uczucia, Bahar natomiast skazana została na życie w cieniu bezustannego lęku przed mężem tyranem. 
   "Zupa z granatów" to piękna i mądra książka o szukaniu - szukaniu swego miejsca na świecie, szukaniu spokoju i szczęścia, szukaniu miłości i zrozumienia oraz samego siebie. Często okazuje się, ze to czego szukamy jest tuż obok, tylko nie potrafimy sobie tego uświadomić. Polecam gorąco.
   I jeszcze coś dla tych, którzy chcieliby zaaranżować sobie swoje własne Cafe Babilon i przekonać się czym młode Iranki podbiły żołądki i trafiły do skutych lodem Irlandzkich serc:) Smacznego: 
Zupa z granatów
2 duże posiekane cebule
2 łyżki oliwy z oliwek
1/2 szklanki żółtego łuskanego grochu, 
dwukrotnie opłukanego
6 szklanek wody
1 łyżeczka soli
1/2 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
1 łyżeczka kurkumy
2 szklanki posiekanej natki pietruszki
2 szklanki posiekanej świeżej kolendry
1/4 szklanki posiekanej świeżej mięty
1 szklanka posiekanych szalotek
1/2 kg mielonej jagnięciny
3/4 szklanki ryżu,
dwukrotnie opłukanego
2 szklanki soku z granatów
1 łyżka cukru
2 łyżki soku z cytryny
2 łyżki sproszkowanej anżeliki
   W wysokim garnku obsmażyć cebulę na złoty kolor. Dodać łupany groch, ryż, wodę, sól, pieprz i kurkumę, doprowadzić do wrzenia. Dusić na wolnym ogniu przez 30 minut. Wsypać nać pietruszki, kolendrę, miętę i szalotki. Dusić następne 15 minut. Z mięsa ulepić średniej wielkości klopsy, włożyć do garnka wraz z resztą składników. Dusić pod przykryciem przez 45 minut.
***
Fesendżun
1/2 kg posiekanych orzechów włoskich
oliwa z oliwek
1 i 1/4kg piersi kurczęcia bez skórki i pokrajanej w kostkę
3 duże cebule, pokrajane w talarki
6 łyżek przecieru z granatów rozpuszczonego w 2 szklankach gorącej wody
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
1 łyżka cukru
2 łyżki soku z cytryny
    Orzechy mleć w mikserze przez minutę a następnie obsmażać na oliwie przez 10 minut, nie przerywając mieszania. Odstawić. Pokrajanego kurczaka z cebulą obsmażyć w głebokim rondlu na złoty kolor. Dodać orzechy, przecier z granatów i pozostałe składniki. Doprowadzić do wrzenia. Zmniejszyć ogień i dusić pod przykryciem przez 45 minut albo dopóki sos z granatów nie zgęstnieje.
*s. 294.
**s. 226.
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009.
Ilość stron: 294.
Przekład: Jolanta Kozak.
Moja ocena: 5/6.
Seria: z miotłą

wtorek, 7 grudnia 2010

"Lubie mojego tatę, ale nie lubię kiedy mnie bije i zadaje mi ból"* - "Tatusiu, proszę nie" - Stuart Howarth

   "Tatusiu proszę nie" to bardzo trudna, przytłaczająca wręcz ciężarem zawartych w niej treści książka. Fakt, iż historia, którą opowiada w niej czytelnikowi autor wydarzyła się naprawdę sprawiał, iż niejednokrotnie miałam łzy w oczach i ciarki na myśl o okropieństwach do jakich zdolni są ludzie. I to w imię czego? Własnego widzimisię, czy może raczej zaspokojenia chorego popędu. Zdumiewa ludzka brutalność, ale równie wielkie zaskoczenie powoduje fakt jak silne jest małe dziecko; ile ma w sobie mocy i samozaparcia maleńki chłopczyk, który znosi wyrafinowaną przemoc i nieludzkie upodlenie wciąż mając nadzieję, że tatuś w końcu będzie go kochał...
   Stuart Howarth urodził się w roku 1968 w Anglii. Miał dwie starsze siostry: Shirley (cierpiącą na rozszczep kręgosłupa i unieruchomioną na wózku inwalidzkim) oraz Christinę. Jego życie już od samego początku naznaczone było skrajną nędzą - dzieci z braku łóżeczka spały w szufladzie, nosiły ubrania skradzione ze sznurów z praniem, cierpiały bezustanny głód, musiały żebrać o jedzenie czy w końcu były świadkami pijackich libacji w swoim domu. Rodzina Stuarta była do tego stopnia dysfunkcyjna i niezdolna do zapewnienia dzieciom podstawowych potrzeb, że chłopczyk za wspaniałe miejsca uważał szpital czy szkołę - tam czuł się kochany, bezpieczny, interesowano się nim tam. Dzieci były zaniedbane, miały wszy i robaki. Jednak przyczyną ich prawdziwego dramatu był ich ojczym.
   David Howarth został adopcyjnym ojcem dzieci wskutek lekceważenia i niekompetencji sądu. Kiedy tylko za wychodzącą do pracy matką zamykały się drzwi chłopczyk i jego dwie siostry przeżywali swą codzienną gehennę poniżania, dręczenia psychicznego (wygłodniałe musiały patrzyć jak ojciec zajada się ciastkami, których im nie wolno było ruszyć), bicia i zastraszania. Ojczym więził dzieci, torturował je, W końcu zwyrodniały tata nie zawahał się też zafundować im przeokrutnego i upadlającego molestowania seksualnego.
   Książka opowiada o naturze mechanizmów, jakim poddawane są ofiary przemocy i molestowania, zwłaszcza dzieci, które nie znają innego modelu życia. Wydaje im się, iż przyczyna zła, które staje się ich udziałem leży w nich samych, w ich złym zachowaniu. Poza tym myślą, iż nie ma innego życia, że w każdym domu jest tak samo i że to normalne.
"Zawsze chciałem być dobrym chłopcem, żeby rodzice mnie kochali. Dlatego nigdy nie powiedziałem nikomu z zewnątrz o tym, co się u nas dzieje. Zakładałem, że w innych domach jest tak samo i ze nikogo nie będzie to obchodzić. Powiedzą mi tylko, żebym przestał być taki niegrzeczny."**
   Jedyną metodą funkcjonowania było dla Stuarta zapominanie o wszystkim, co widział. A widział rzeczy przerażające: był świadkiem zrzucenia swojej młodszej siostry Clare ze schodów przez ojca, bo denerwował go jej płacz; widział ojca molestującego jego starsze siostry, uprawiającego seks ze zwierzętami oraz maltretującego je.
   "Im bardziej tata nade mną się znęcał, tym częściej powtarzałem w myślach: "Proszę, tato, nie", ale on nie przestawał, nigdy mi nie odpuszczał. Zmieniał się, z dnia na dzień stawał się coraz bardziej zły i zagniewany, coraz bardziej mną zniesmaczony. Wiedziałem, że jestem paskudny, bo to też ciągle mi mówił. Rozumiałem, że dlatego moim rodzicom tak trudno mnie kochać, ale nie wiedziałem, co zrobić, by stać się lepszym i godnym ich miłości."***
   Poza tym zgubny był fakt społecznego postrzegania zwyrodniałego ojca - dla mieszkańców miasteczka ojczym Stuarta był dobrym ojcem, żywicielem rodziny, mężem, który przygarnął kobietę wraz z trójką dzieci, w tym jednym niepełnosprawnym.
   Nawet kiedy koszmar rodziny Stuarta dobiegł końca w psychice chłopca a później młodzieńca pozostały ślady tak dotkliwe, iż rzutowały na całe jego późniejsze życie, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie w społeczeństwie, tworzenie szczęśliwej rodziny. Dorosły Stuart popadł w alkoholizm, nie stronił też od narkotyków; pasjonował się hazardem. Nie był w stanie czerpać przyjemności ze zbliżeń ze swoją żoną ani być dobrym ojcem dla swoich dzieci, które w rzeczywistości kochał nad życie. Podobne katusze niemożności przystosowania się do życia przeżywała również jego siostra Christina, popadając w ciągłe depresje i nie umiejąc panować nad emocjami do tego stopnia, iż zaatakowała męża nożem.
"Mój umysł i ciało należały do dorosłego mężczyzny, ale emocjonalnie wciąż czułem się małym chłopcem."****
   Stuart dokonywał samookaleczeń, ciął sobie nadgarstki, wpadał w furię tracąc panowanie nad sobą; miewał też niejednokrotnie myśli samobójcze, kończące się nieudanymi targnięciami na własne życie. Jedynym lekiem mogła być konfrontacja z przeszłością, z ojczymem; wyjaśnienia i rozmowa mogłyby przynieść bardzo terapeutyczny skutek i może nie wyleczyć mężczyznę, ale pozwolić mu zamknąć pewien etap życia. Zakończyła się ona jednak tragicznie i Stuart trafił do więzienia.
   Tam od nowa przyszło mu zmagać się z nieprzychylną rzeczywistością kierującą się jedynie prawem silniejszego. Bohater opowiada o zniewagach i poniżeniu jakie musiał znosić, o wyższości strażników, którzy rażąco nadużywali własnej władzy, wyładowując frustracje pod przykrywką prawa. Wiedząc o przeszłości więźnia, o jego doświadczeniu molestowania w dzieciństwie uprzykrzali mu żywot licznymi i nadgorliwymi osobistymi rewizjami; nie szczędzili też komentarzy i uwag, posuwając się nawet do zapytania go, czy to co robił z nim tatuś mu się podobało.
   Stuart podołał przeciwnościom losu głównie dzięki oddaniu i miłości swojej dziewczyny Tracey, oraz wsparciu ze strony matki i sióstr. Jednak jego świadectwo jest swoistym apelem i przykładem do czego może doprowadzić znęcanie się nad dzieckiem w dzieciństwie. Cierpi potem nie tylko ono, ale cień jego przeszłości kładzie odbija potem swój destrukcyjny wpływ na całym jego otoczeniu, na tych, których pokocha. Stuart apeluje do czytelników:
"Dzieci trzeba uczyć, co oznacza niestosowne zachowanie. Trzeba im mówić o tym w szkole, na lekcjach wychowania seksualnego. Nie wystarczy powiedzieć: "nie rozmawiaj z obcymi", bo większość ofiar dobrze zna swoich dręczycieli. Zazwyczaj należą oni do rodziny, mają nad dziećmi jakąś władzę, cieszą się ich zaufaniem. Dlatego tak trudno zrozumieć, że to, co im ludzie robią, jest złe."*****
*s. 43.
**s. 51.
***s. 42.
****s. 116.
*****s. 232.

Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Hachette, Warszawa 2010.
Ilość stron: 240.
Przekład: Maria Frączak, Roboto Translation
Seria: pisane przez życie
Moja ocena: 5/6

piątek, 3 grudnia 2010

Ogłoszenia duszbloggerskie - czyli wędrować każdy może:)

   Przetarłam swe oczy, zeszłam z łóżka i powlokłam się na wpół śpiąca do kuchni coby sobie zrobić rozbudzacza w postaci kawy z mleczkiem. Wyposażona w ten słynny polski oręż  antysennościowy dzielnie ominęłam kuszące ciepłą i miękką kołderką łóżeczko i powędrowałam ku przyjacielowi każdego Mola Książkowego, jakim jest komputer, usłużnie przenoszący nas w dowolnej, zależnej li i jedynie od chęci naszej chwili, niczym miotła czarownice na Sabat, do świata zaludnionego ludźmi z nosami w książkach. Zważcie na to, iż juz od rana motyw wędrówki towarzyszył mi w swej prozaicznej wprawdzie postaci, ale śmiem twierdzić, iż był to swego rodzaju znak, zwiastun późniejszych wydarzeń.
   I tu zostałam zrzucona z krzesła akcją proponowaną przez Mirandę i Szyszkę na ich blogu Kawa z Cynamonem. Postuluję o Nobla dla dziewczyn; za kreatywność, umiejętność trzęsienia blogowym światem aż w posadach drży i za zwykłe ludzkie chce-nam-się-coś-zrobić. 
   Z miejsca tego chciałabym dać Wszystkim chętnym skierowanie i zachęcić, abyście raczyli skromnych progów chaty swej Jakubowi Wędrowyczowi uchylić i pod strzechę swą (za namową wieszcza) tego strudzonego wędrowca przyjąć. Reszta u Organizatorek (kliknijcie tu sobie i hop).
   

środa, 1 grudnia 2010

Coś na miły początek grudnia:)

   Z tego stosiku to jestem dumna po prostu i mam ogromną ochotę na książki, z których się składa. Miałam czekać, aż więcej mi się ich uzbiera, ale poprostu musiałam się nimi pochwalić, a co:)
1) Za kwietnymi polami - Jun'ichi Watanabe - jak coś jest o Japonii, to ja to prędzej czy później przeczytam. Opis na okładce zapowiada się interesująco, choć miałam inne wyobrażenie o książce, zanim go przeczytałam. Tu czytać będę o zmaganiach młodej Japonki w XIX wieku z światem zdominowanym przez mężczyzn, która za cel swój wzięła zgłębienie sztuki lekarskiej.
2) Tatusiu, proszę nie - Stuart Howarth - książka z serii pisane przez życie - książki te nie przedstawiają być może jakichś tam wielkich poziomów literackich, za to mnie ujmują przygniatającym ładunkiem emocji i swą autentycznością. W tej czytamy o małym, słodkim chłopczyku, któremu patologiczny ojciec złamał życie. Ja tą książkę poprost chłonę, z każdą stroną otwierając coraz szerzej oczy ze zdziwienia do czego zdolny jest człowiek i jak wiele może wytrzymać dziecko. Recenzja wkrótce. 
3) Życie Pi - Yann Martel - po entuzjastycznych recenzjach i ja postanowiłam się przekonać, o co tyle krzyku. Okładka mi się spodobała, sam pomysł fabuły również jest nietuzinkowy. Mam nadzieję, że się z tą książką polubimy. No i ten Booker...
4) Skradzione anioły. Porwane dziewczęta Ugandy - Kathy Cook - Afryka, moja wielka miłość. Tu sytuacja się ma podobnie jak z Japonią. Czarny ląd to obszar moich czytelniczych fascynacji. Tym razem Uganda. Książka jest chyba w formie reportaża, ale ręki nie dam uciąć; przeczytamy, zobaczymy. Póki co brawa za stronę graficzną. 
  
   Moja taka skromna prośba, jeśli ktokolwiek zna, ktokolwiek widział  inne, warte przeczytania książki o tematyce japońsko - chińskiej bądź też afrykańskiej jest proszony o zostawienie mi takowych wskazówek w komentarzu. Mam rzecz jasna spisanych mnóstwo tytułów, ale  z doświadczenia wiem, że pod niektórymi z nich często podstępnie ukrywają się mało ambitne treści. Postanowiłam dać upust nałogowi:)