wtorek, 5 listopada 2013

Biblioteczka Nateczka: Smaczny elementarz Cecylki Knedelek - Joanna Krzyżanek, Zenon Wiewiurka (ilustracje)







   Ala ma kota. Tola ma Asa... Eeee, powiem Wam Kochani, że to już przeżytek. Choć my na naukę literek presji jeszcze nie mamy, bo za młodzi jesteśmy (no przynajmniej jedno z nas; drugie w miarę umie;0), to w Cecylkowym elementarzu oboje zakochaliśmy się po uszy. A nawet po głowy czubek. I czytamy, i wertujemy, i pokazujemy i gąski szukamy. A jak nie razem, to ja sama, tak mnie ta książka urzekła:)
Do świata liter wprowadzają nas sympatyczna dziewczynka Cecylka Knedelek, znana dzieciom z wielu innych książek, o których na naszym blogu jeszcze będzie głośno. Towarzyszy jej wszędobylska i przezabawna gąska Walerka. 
Elementarz wita nas samogłoskami. Mamy więc na tych pierwszych stronach plakaty z popodpisywanymi obrazkami zaczynającymi się od danej samogłoski. Ale jakie plakaty! No piękne są te ilustracje, takie słodkie, urocze, lekkie, zwiewne a jednocześnie takie łobuzersko zabawne. Natusia oko przyciągnęły. A ile radochy jest z szukania ananasa na stronie aniołków, ile uciechy, że gęś dudni w bęben na stronie z ę, i jaka błyskawiczna reakcja na prośbę o wskazanie kotów i krów na stronie z y. No mamo, no nie wiesz, przecież to łatwe... Dodatkowo w prawym dolnym rogu strony samogłosek zawierają ciekawe polecenia i zadania dla Maluchów, mogące stanowić świetną podpowiedź dla rodzica, czego jeszcze, oprócz tych krów nieszczęsnych, czy innych wędek, Brzdąc na stronach poszukać może. No niby takie proste, ale czy wpadlibyście na pomysł, by rysowac Ymka ze stron z Y, albo powymyślać imiona dla aniołków zaczynające się na A, oczywiście? No, wpadlibyście? Ha... Dodatkowo plusem jest pisanie na tych stronach literami pisanymi (i małymi, co najistotniejsze), bo gdzieś kiedyś kątem oka dostrzegłam takie zalecenie w zasadach czytania globalnego, które mnie ostatnio intryguje.



Potem jest jeszcze zabawniej, bo z poznanych już literek autorka układa nam śmieszne wierszyki, a z każdą kolejną literką są one bardziej rozbudowane i zaskakująco rozbrajające. Ja sama czytam i się śmieję, takie to nastrojopoprawiacze. Bo czy można przejść obojętnie obok dżdżownicy, która robi dżemy ze wszystkiego? I z sąsiadki i sąsiada. DŻEM Z SĄSIADA TO PRZESADA!!! No fenomenalne. Nie śmiać się się nie da. Innym razem jest ćma Ćmielutka malutka, co lubi mdleć, tkać. Eć i Ać, jak mawia mój Syn i paluchem głaszcze tę ćmę i molestuje ją niemiłosiernie. Jest jeszcze nasz ulubiony dziad, co wlazł na drabkę, by tam przymocować dziabkę. Że co? Przeczytajcie tę książkę to się dowiecie, gwarantujemy wywołanie uśmiechu. Rymowanki takie do zapamiętania, do nauczenia nie wiadomo kiedy i mruczenia sobie pod nosem, albo wykrzykiwania gdy pędzi Małe gdzieś w podskokach. No po prostu fajne.




Jakby tego było mało, mało tych wierszyków, i tych plakatów, autorzy proponują nam bardzo atrakcyjny sposób, by nasz Maluch literki połknął. I to do słownie. Po każdej nowej literce znajdziemy przepis na nią wraz z boskimi zdjęciami apetycznie wyglądających ciach. O Boże, jak mi ślinka cieknie, gdy te strony wertuję. Mój faworyt? Jagodowe "j". Niech no tylko zacznie się sezon... Nie podarujemy. Aha, przepisy są pisane z myślą o Dzieciorach - to widać, bo nie ma bzdurnej gramatury typu 175 gram mąki czy 225 masła. -Trzy czwarte, kostka, kawałek - takimi wielkościami tu się operuje. Ponadto, co mnie już po prostu na łopatki rozłożyło wręcz, to to, że B jest zrobione zborówek i bitej śmietany, W z wafelków i wiśni a J z jagód. To się nazywa perfekcja. 
Każdy przepis zawiera słowno -obrazkową instrukcję jego wykonania, co w przypadku Maluchów słabo operujących abstraktem pozwala im aktywnie uczestniczyć w pieczeniu, w znacznym stopniu asekuruje i uatrakcyjnia pracę w kuchni. To takie instrukcje step by step. Bardzo, bardzo przemyślane.
Ponadto każda literka, którą poznajemy ma swoje stałe miejsce w lewym górnym rogu, gdzie umieszczona jest standardowo wielka i mała oraz obrazek przedmiotu lub postaci, których nazwa od danej litery się zaczyna. 
Dodatkową atrakcją, zabawą, która pochłania nas za każdym razem, gdy po książkę sięgamy, jest poszukiwanie na jej stronicach gąski Walerki, która przebiegle się przed nam chowa na kolejnych ilustracjach. I możecie mi wierzyć, nie jest to wcale oczywiste, gdzie będzie ona tym razem, czasem nie możemy jej znaleźć w ogóle, a czasem udaje nam się uchwycić tylko jej cień. 
Literki poznane? Ciacha literkowe upieczone? To teraz poczytajmy z Walerką o przygodach włochatego i przesympatycznego stworka Lulila. Lulila, powiem Wam to w sekrecie, uwilbia pić przez długą słomkę (tak długą, że ciągniemy po niej paluchem i ciągniemy), kocha jeść muffinki z turkusowym lukrem, umie znikać (gdzie on jest, no gdzie??? i z uśmiechem szukamy na następnej stronie) i marzy o spotkaniu z Marsjanką. No stworek mnie na łopatki rozłożył...




Książkę polecamy najmocniej. Dla każdego i w każdym wieku, bo no powiedzcie szczerze, kiedy wyrasta się z ciasteczek? Maluchy mogą ją wertować szukając gąski lub podziwiając przepiękne, multikolorowe ilustracje, starsze dzieci z pewnością polubią zabawne wierszyki, a dzieci w wieku przedszkolnym zrobią z niej największy użytek, bo poznawanie literek będzie z tą książką pyszną zabawą.
 Książkę otrzymaliśmy do recenzji dzięki uprzejmości wydawnictwa Jedność
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Jedność, Kielce 2012.
Wydanie: I
Ilustracje: Zenon Wiewiurka
Oprawa: twarda
Ilość stron: 210
Język orginału: polski
Data powstania: 2012
Moja ocena: 6/6