poniedziałek, 5 kwietnia 2010

"(...) podczas gdy ty i ja śpimy, dzieją się straszne rzeczy. Szakal wypruwa flaki zająca a świat toczy się dalej"* - "Czekając na barbarzyńców" - J. M. Coetzee

   Mam co do tej książki mieszane uczucia - miałam dać 3, ale w końcu oceniłam ją na 4. Mimo, że książka czytała mi się dość długo, to czytało ją się przyjemnie; mimo, że miejscami nie wiedziałam o co chodzi, myślę, że może to nie być efektem niedojrzałej jej konstrukcji a raczej przedświątecznego zamętu, podczas którego przyszło mi ją czytać. W każdym razie sama idea utworu bardzo mi się podobała. Na pewno skłoniła mnie ona do sięgnięcia po inne dzieła autora.

   "Czekając na barbarzyńców" otwiera przed nami wrota strachu, niewyjaśnionej obawy, życia w ciągłej niepewności, jakie przyszło wieść mieszkańcom jednego z miast na peryferiach bliżej nieokreślonego Imperium. Co jest przyczyną ich ciągłego stresu i niepokoju? Otóż są nią barbarzyńcy. Barbarzyńcy, którzy wprawdzie nic złego mieszkańcom Imperium nie zrobili, jednakże intuicyjne poczucie niesprawiedliwości, jakiej dopuścili się wobec nich "cywilizowani" obywatele Imperium, odbierając im bezprawnie ich najlepsze, wydarte jałowej pustyni ziemie pod budowę miasta, każe im oczekiwać najgorszego, a mianowicie straszliwej i okrutnej zemsty.
    Głównym bohaterem powieści jest jeden z urzędników Imperium, reprezentant władzy administracyjno-sądowniczej, mężczyzna w podeszłym wieku, rozmiłowany w badaniach ruin zamierzchłej cywilizacji, dobrym jedzeniu oraz młodych kobietach. Mimo, iż, jak mówi: "Nie miał zamiaru wplątywać się w tę historię", jego nieprzeciętne poczucie moralności i zwykła, ludzka empatia dla drugiego człowieka przekraczająca granicę pochodzenia i przynależności do formy kulturowej nie pozwalała mu bezczynnie patrzeć na okropieństwa, jakich dopuszczali się inni urzędnicy na bogu ducha winnych barbarzyńcach czy nawet na wziętych za nich rybakach, czy koczownikach, którzy nota bene ze sprawą nie mieli nic wspólnego. Nastrój sympatii, jaki żywił mężczyzna do wroga społecznego sprawił, iż stał się on ofiarą licznych plag, które się nań posypały.
    Strach ten był jak najbardziej bezzasadny, opierający się jedynie na urojeniach i wmawianiu sobie czarnych scenariuszy, jakkolwiek doprowadził do wcielenia w życie starej jak świat zasady, iż najlepszą obroną jest atak. W imię szeroko rozumianego bezpieczeństwa publicznego wojska wyprawiały się więc w głąb pustyni spędzając stamtąd ofiary, nad którymi można było się pastwić pod osłoną prawa - przesłuchania skonstruowane na ramie dochodzenia do prawdy przemocą, tortury prowadzące do stałych okaleczeń, jak np. oślepianie czy nieludzkie warunki wskutek których więźniowie umierali doprowadziły do przeobrażenia się prężnego miasta Imperium w "królestwo cierpienia".
    Na stronicach dzieła autor snuje również historię pewnej nietypowej miłości swego co nieco sędziwego już bohatera do młodej dziewczyny wywodzącej się z plemienia barbarzyńców, pojmanej, okaleczonej (wypalono jej oczy, połamano nogi) i pozbawionej rodzica, który umarł wskutek krwawych przesłuchań. Starzec trzyma żebraczkę u siebie, odbywa z nią erotyczne seanse, daje jej pracę w kuchni. Nie potrafią się oni jednak do siebie zbliżyć - prosty, czarno-biały świat dziewczyny nijak nie przystaje do wielopłaszczyznowej konstrukcji relacji i postrzegania życia ludzi cywilizowanych. Postanawia więc oddać dziewczynę jej światu - przedsiębierze ekstremalną podróż wgłąb pustyni w czasie nieprzychylnej podróżnikom pory roku; zmagając się w przeciwnościami natury atmosferycznej, brakiem pożywienia i meandrami bagiennego ukształtowania terenu, dostarcza dziewczynę jej współplemieńcom.
    Powróciwszy do Imperium zostaje postawiony w stan oskarżenia o konszachty z wrogiem i spiskowanie przeciwko obywatelom Imperium. Jest morzony głodem, poniewierany, lżony i poniżany; w końcu, gdy występuje jako obrońca torturowanych barbarzyńców (próbuje odwieść lud od publicznej ich chłosty) urządzają mu generalną próbę powieszenia, w której omal nie traci życia na szubienicy.
    W końcu jednak rozdrażnieni barbarzyńcy tracą cierpliwość i rozbijają w proch całą wysłaną przeciwko nim armię; ludzie masowo emigrują z miasta w głąb Imperium. Wojskowi bezceremonialnie opuszczają miasto, grabiąc i kradnąc co się tylko da a ludność pozostawiając na pastwę losu. Wtedy znajdujący się w wielkim upodleniu sędzia bierze stery w swoje ręce - wystawia warty, wydaje dyspozycje co do zaopatrzenia w żywność i opał na nadchodzącą, srogą zimę.
    Książka Coeztee to filozoficzna opowieść o zagadnieniu sprawowania władzy nad krajem, o istocie człowieczeństwa oraz o zasadzkach pogrążania się w nieuzasadnionej fobii. Może stanowić ostrzeżenie poprzez wskazanie skutków nadużywania władzy, zarówno politycznej jak i wojskowej, nie w trosce o dobro ogółu, a jedynie dla łechtania własnego ego. Jest to przypowieść o wartości wolności i potrzebie pokory wobec inności. W końcu jest to rozważanie o wzajemnej relacji natury i cywilizacji, z plusem dla tej pierwszej jednak.
* s. 32.
Wydawnictwo i rok wydania: ZNAK, Kraków 2003.
Ilość stron: 240
Moja ocena: 4/6
Książka wylosowana w ramach IV rundy stosikowego losowania u Anny (Przeczytałam książkę).