Mała Adri to dziewczynka niezwykła. Mimo, iż jest pozbawiona ciepła rodzicielskiej miłości, bo matkę i ojca całkowicie pochłania kryzys w ich związku; mimo, iż jej starsze rodzeństwo zdaje się ją ignorować, zajęte swoimi poważniejszymi sprawami, ona szczęśliwa jest w swoim własnym świecie. Świecie w którym niepodzielnie królują niania Maria i kucharka Isabel, w świecie, gdzie snują się zapachy, gdzie miarowo stuka nóż, gdzie bucha para z garnków. Kuchnia to azyl małej chroniący ją od przestrzeni Olbrzymów, której zasad, jako karzełek nie rozumie i która jest dla niej szorstka i nieprzyjazna. Jednak najlepiej Adri czuje się w oazie własnej wyobraźni - to ona jest osobistym i bezludnym rajem bohaterki. Dziewczynka nocami żegluje po morzach dywanu na papierowej łódeczce, tropi zbiegłego z obrazu jednorożca, wspina się na niebosiężne szczyty Miasta Szaf i pławi w przepaściach ułożonych z zatęchłych, niepasujących płaszczy. Ma też swoich wyimaginowanych przyjaciół: latarnika i Trzech Króli.
Adri żyje w świecie rodem z baśni Andersena, w którym kolejne obrazy rozbudzonej dziecięcej wyobraźni przesuwają się niczym kompozycje w kalejdoskopie. Nic w nim nie jest dosłowne, magia funkcjonuje w nim na mocy rzeczywistości a pobrzmiewające z daleka echa trudnej sytuacji państwowej, wkradające się podstępnie, przemycone na ustach praczki Tomasy wieści o atakach na klasztory i mnichów, mieszały się z powolnymi, uspokajającymi dźwiękami pozytywki, które je oddalały, oddalały, oddalały... Do tego właśnie bezpiecznego świata wkroczył pewnego dnia z właściwym sobie impetem, potrząsając burzą złotych loków mały Rosjanin, Gawryła.
Gawryła przybył wraz ze swoją matką, tancerką baletową z Rosji uciekając przed szalejącą tam rewolucją. Chłopiec znał osamotnienie, porzucenie i obojętność najbliższych tak samo dobrze, jak Adri i chyba to sprawiło, iż wywiązała się między nimi bardzo mocna i niezwykła więź. Rozumieją się bez słów, czują pełnię szczęścia tylko w swojej obecności, w ukryciu kulis zabawkowego teatrzyku powierzają sobie najboleśniejsze tajemnice i największe sekrety, rozumieją się bez słów... W mieszkaniu na poddaszu, pod okiem życzliwego, kochającego dzieci całym sercem Teo, Adri zrozumiała czym jest bliskość drugiego człowieka, czym jest miłość. Odnalazła tam swoje miejsce na ziemi.
Czaj roztaczał nieznaną woń, aromat baśni, smutnej i pięknej historii o dzikich łabędziach, haftowanej przez Teo na błyszczącym, błękitnym jedwabiu. Po czaju ponownie kładliśmy się na dywanie i wracaliśmy do lektury. I znowu po kolei wznosiły się ze stronic miasta, zamki, puszcze, jeziora.. I morze. Morze, którego wtedy jeszcze nie znałam. Do dziś, kiedy czytam to słowo, powraca do mnie smak herbaty. A raczej czaju.*
"Bezludny raj" to literatura po części wspomnieniowa. Lecz motywy autobiograficzne autorki z całą pewnością bliskie są każdemu czytelnikowi. Każdy posiadający kilka lub nieco więcej wiosen na karku oraz mniej lub bardziej wypchany bagaż doświadczeń z całą pewnością zrozumie uczucia, jakie wypełniają tę książkę. Uczucia tęsknoty za minionym, za ludźmi, których już nie ma, a mimo to ich opowieści i aura bezpieczeństwa, która ich otaczała snuje się wokół nas i towarzyszy nam w każdej chwili naszego życia.
Powieść Matute to swoista refleksja nad przemijaniem, nad utratą i tym, co ponadczasowe i czego nigdy nic nas nie pozbawi. To pamięć i wspomnienia. A jak każdy wie, zostają tylko te najlepsze, bo usłużna pamięć szlifuje je i ugładza niczym diamenty. Myślę, że odbiór "Bezludnego raju" zależy w dużej mierze od doświadczeń każdego czytelnika. Książka wygrywa bowiem na emocjach przeróżne melodie, i tylko od wnętrza odbiorcy zależy, czy usłyszy elegię, czy radosną odę.
Adri u boku Gawryły dorasta, uczy się latać, wspina się przez okno do nieba, by z hukiem spaść, gdy nieubłagany los podetnie jej skrzydła, by poznać piekło utraty. Powieść snuje się niespiesznie od wspomnienia do wspomnienia, od refleksji do przemyślenia by pod samym końcem porazić niespodziewanym zwrotem fabuły. Jeszcze przez kilka stron nie mogłam uwierzyć w radykalizm autorki wobec jednego z bohaterów, było mi żal, rodził się we mnie bunt... Ale przecież to nie Matute tak rozwiązała tę kwestię, tak obchodzi się z ludźmi życie.
Lektura "Bezludnego raju" pozwala powrócić do dzieciństwa, do czasu gdyśmy "(...) znali mnóstwo bajek, chociaż nie potrafili czytać"** i spojrzeć na świat jeszcze raz naiwnymi oczyma dziecka, zobaczyć magię codzienności i ucieszyć się z najprostszych rzeczy. Pozwala też dorosnąć, skonfrontować się z nieuniknionym. Prowadzi nas za rękę do tego miejsca w duszy, gdzie znajdują się pilnie strzeżone skarby naszej przeszłości w postaci wywołujących kręcące się w oku łzy wspomnień. Piękna.
Tekst stanowi oficjalną recenzję napisaną dla serwisu LubimyCzytać.pl
*s. 193-194.**s. 109.
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: W.A.B, Warszawa 2011.
Wydanie: I.
Ilość stron: 367.Przekład: Wojciech Charchalis.
Tytuł orginału: Paradiso inhabitado.
Język orginału: hiszpański.
Data powstania: 2008.
Moja ocena: 5/6.
Wyzwanie: Bracie, siostro... rodzino.