piątek, 1 listopada 2013

Sunset Limited - Cormac McCarthy

   Skromna gabarytowo książka, która zawiera w sobie olbrzymi ciężar filozoficzny. Skłania do przemyśleń, do zatrzymania się i zastanowienia. Nie da się jej czytać szybko, może nawet by dotrzeć do sedna należałoby przeczytać ją kilka razy. Ja wielokrotnie obracałam słowa w myślach nieśpiesznie wysysając z nich sensy. To dramat, może nie do końca pod względem gatunkowym, zdecydowanie zaś w aspekcie tematycznym. To dramat człowieka uwikłanego w życie. Z każdą stroną zalewał mnie coraz mocniej dekadentyzm, na którego fali McCarthy nieodmiennie płynie. Ale tym razem w żagle mu dmucha nieco inny wiatr. Bryza.
   Rzecz jest o dwóch takich co zgłębiali tajniki istnienia. Prosty, banalny wręcz zamysł, a jakie wykonanie. Zwykła niezwykła rozmowa, której początek dał znaczący zbieg okoliczności.
   Bohaterowie McCarthy'ego nie mają imion. To typowi literaccy everymani. Tym, co ich określa jest kolor ich skóry, gdyż dialogi w książce podzielone są na kwestie Czarnego i Białego. Określa ich także ich przeszłość: biały był człowiekiem światłym, profesorem; czarny natomiast jest, jak sam o sobie mówi, "durnym wiejskim czarnuchem z Luizjany" (s.64), który ma za sobą niechlubną odsiadkę w mamrze. Dzieli ich także kwestia religijności - profesor to ateista, Murzyn natomiast doznał nawrócenia i teraz pragnie przekazać wieść o bożym miłosierdziu światu. Ścierają się ze sobą przypadkowo na stacji nowojorskiego metra Sunset  Limited. Spotkanie staje się pretekstem do podjęcia polemiki między dwoma skrajnie różnymi światopoglądami i systemami wartości. 
   Rozmawiają właściwie o Wszystkim, a czynią to w sposób tak niezobowiązujący i pozbawiony jakiegokolwiek patosu; tak zwyczajny i tak bardzo daleki od teologiczno-filozoficznych dysput, że  aż uderzający i rozbrajający. Prawdziwy. Również sceneria tej polemiki jest znacząca - tłem dla ich rozważań jest nędzna klitka czarnego, wyposażona w najniezbędniejsze do życia przedmioty, dzielona niejednokrotnie z narkomanami i złodziejami. To właśnie "między prostotą" rozgrywa się bój jasności z mrokiem. To właśnie pomiędzy kawą a odgrzewanym obiadem mężczyźni poruszają takie zagadnienia jak Bóg, życie, szczęście, dobro i zło, wiara, Biblia i polemika z nią. 
   Nie wiem, jak chronologicznie plasuje się ta pozycja w dorobku literackim autora, widzę tu jednak pewne novum - McCarthy, kojarzący mi się dotąd jednoznacznie jako wieszcz schyłku, piewca upadku i skończonego zła zaczyna dopuszczać do głosu na kartach swojej prozy przeciwstawną tezę. Nie stawia kropki po wygłoszonej przez białego hipotezie, jakoby świat było to "(...) straszne miejsce. Pełne strasznych ludzi" (s. 35). Teraz pojawia się tam znak zapytania, jaki stanowią poglądy czarnego. Poglądy nota bene znajdujące moje uznanie. Nie są to bowiem owoce ślepego zapatrzenia w naukę kościoła (celowo piszę to małą literą), a efekty zdroworozsądkowego podejścia do kwestii wiary, wynikającego z wielu doświadczeń życiowych i zdobytego dzięki nim dystansu. "Nie jestem wątpiący - przyznaje.  - Ale zadaję pytania" (s. 58). 
   Znacząca jest tu też symbolika koloru skóry - McCarthy za jej pomocą kontrastuje zewnętrzne z wewnętrznym. Jasność fizyczna białego jest przydymiana przez jego mroczną duszę i na odwrót - ciemna fizjonomia czarnego rozświetlana jest blaskiem jego wiary i wynikającej z niej nadziei. Roztacza więc przed nami tym samym autor wachlarz niezliczonych szarości, byśmy w tej gamie mogli odnaleźć siebie. Bo apokalipsy nie będzie. Apokalipsa jest codziennie, dla każdego ma wymiar osobisty, inny w zależności od odcienia, który jest mu najwłaściwszy. 
   Wiele tu dekadentyzmu sygnowanego znakiem najlepszej mccarthy'owskiej jakości, jednak jest to dekadentyzm oswojony, pijący z jednej miski z iskierką nadziei. Bardzo przemawia do mnie dobór postaci - monopol na prawdę o życiu ma tu natura, a nie nauka; prostota, a nie kultura. Autor znów stawia na atawizm, lecz tym razem nie jest to wartość pejoratywna. Zbawić świat zdoła tylko prymitywne życie - w myśl zasady czym się zatrułeś, tym się lecz. I czarny jest jednym z pierwszych proroków. 
   "Bo siedzisz tutej przy moim stole, głuchy na Boga jak upadłe anioły, i czekasz, cobym ci zaserwował kolejną herezję byś ją mógł do serca przytulić i dodatkowo się utwierdzić w swojej niewierze."*
Demaskuje poetyckimi w swej prostocie i nieporadnej trafności słowami postawę białego (uwielbiam ten język nieociosany bohaterów McCarthy'ego, wielkie brawa dla tłumacza, że go nie stłamsił przekładem). I choć nikt nie święci tu triumfu a zakończenie pozostawia wiele dla rozważań i kontemplacji czytelnika, to jednak ma się wrażenie, że w trackie lektury było się świadkiem czegoś niezwykłego, ze wywróciło się Istnienie podszewką na wierzch i rozwikłało tajemnicę splotu niektórych nici, którymi zostało zszyte. Nie wszystkich, rzecz jasna, i zapewne każdy dojrzał inne. Jedni te czarne, inni białe.
Książkę otrzymałam do recenzji dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego 
*s. 62
Wydawnictwo, miejsce i data wydania: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.
Wydanie: I.
Ilość stron: 126.
Przekład: Robert Sudół.
Tytuł orginału: "Sunset Limited"
Język orginału: angielski.
Moja ocena: 5/6.

3 komentarze:

  1. Temat wydający się oklepany, bo wiele książek i filmów ukazuje tego typu rozważania. Lecz nie zawsze się udaje w pełni tego tematu ukazać. Mam nadzieję, że i ja będę mogła powiedzieć tak wiele dobrych rzeczy o tej książce, co Ty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jednej strony obawiam się, że mogę nie zrozumieć tej książki, a z drugiej, po tym co napisałaś, mam ochotę po nią sięgnąć i przekonać się jak ja ją odbiorę.

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Sayuri - Ale tu nie są powierzchowne, one czegoś dotykają. Jakiejś prawdy. I nie dają gotowej odpowiedzi, tylko prowokują do rozmyślań, aż w pewnym momencie dajesz się w tę rozmowę wciągnąć.
    @ Irena Bujak - To nie jest lektura lekka, łatwa i przyjemna. Niektóre, w zasadzie wszystkie dłuższe kwestie, czytałam po klika razy, by dobrze je zrozumieć. No i na pewno trzeba autora i jego twórczość lubić i już trochę znać. Na początek przygody z McCarthym nie polecam.

    OdpowiedzUsuń